Spostrzeżenia, recenzje i relacje



Nareszcie miasto Opole żyło swoim festiwalem piosenki, a to za sprawą wyjścia z imprezami towarzyszącymi na rynek przy ratuszu. Pretekstem było odsłanianie gwiazd w alei zasłużonych dla festiwalu (już jest ich 45), a potem spotkania z nimi i innymi biorącymi udział w trzydniowej imprezie. Ludzie mieli bliższy niż zwykle kontakt ze swoimi ulubieńcami. Na Placu Wolności można było oglądać transmisję z amfiteatru, takie wspólne oglądanie ma zupełnie inną atmosferę niż indywidualnie przed telewizorem.
Niestety, w amfiteatrze i za jego kulisami łącznie z białym living roomem pod namiotem, nie można było wyczuć festiwalowej atmosfery. Gwiazdy nie zaglądały tam jak w poprzednich latach, na zapleczu sceny nie otworzono kawiarenki z obiadowymi daniami. Nie było, więc okazji spotkać się z wykonawcami poszczególnych koncertów. Przedstawiciele mediów (głównie internetowych) siedzieli we własnym towarzystwie. Po próbie busy odwoziły poszczególnych piosenkarzy do hoteli i pensjonatów.
Brakowało sympatycznych spotkań z gwiazdami reprezentującymi poszczególne firmy płytowe w radiowej kawiarence, co jeszcze bardziej degradowało atmosferę festiwalową, jaka właśnie tu królowała na poprzednich festiwalach…
Deszcz, Skaldowie i Debiutanci
Ulewny deszcz koniecznie chciał popsuć urodzinowe „Debiuty” ze Skaldami. I prawie mu się to udawało, gdyby nie determinacja publiczności, która kupiła drogie bilety i przyjechała do Opola z całej Polski. Ludzie mokli, ale siedzieli zasłuchani w nowe głosy kandydatów na piosenkarzy. Aleksandra Nizio (znana z V edycji „The Voice of Poland”) nie zrobiła tym razem żadnego wrażenia, poprawność i brak wyróżniającej ją osobowości nie rokują optymistycznie, chociaż ona sama ma świetne samopoczucie. Żanecie Łabudzkiej nie pomogły bose stopy, Jeremiemu Sikorskiemu z tancerzami usiłowanie bycia showmenem, lokalny zespół Space bez odzewu ze strony publiczności, Mery Spolsky była tak samo oryginalna jak nazwa jej dziewczęcej formacji, jako jedyne tchnęły w starą jak festiwal piosenkę Skaldów” -„Cała jesteś w skowronkach” coś nowego, świeżego i odkrywczego. Bardzo się to wszystkim spodobało i pomyślałem po ich występie, że „Karolinka” właśnie im się należy. Ale kiedy na scenę wyszedł duet wokalny Justyna Panfilewicz&Mariusz Wawrzyńczyk z piosenką „Nie widzę ciebie”, oczywistym było, że najlepszymi wokalnie debiutantami w tym roku są właśnie oni. Cieszy, że opolska publiczność doceniła ich znakomite, duże, nośne głosy, świetną technikę wokalną i estradową swobodę. Miło ich powitać w gronie najlepszych głosów w polskiej piosence. Nagrody na pewno im pomogą: Nagroda prezydenta miasta Opola, Nagroda im. Anny Jantar („Karolinka”), Nagroda Polskiego Radia i Nagroda Biura Podróży „Itaka”. Przedstawiająca debiutantów współreżyserka Agata Młynarska udawała wczesną Krystynę Loskę (wszystko wykuła na pamięć) i nie zapomniała o tym, żeby zachować tradycję prezenterek festiwalowych tamtych lat i ubrać się, zachowywać tak jak one. Porcelanowa twarz nie była naturalna i różnie to w ławkach komentowano. Towarzyszyli jej bracia Andrzej i Jacek Zielińscy(Skaldowie), którzy na próbach udawali listonoszy (zgodnie ze swoją popularną piosenką) i schodzili w specjalnych uniformach z wierzchołka amfiteatru. Niestety wieczorem zmuszeni byli zrezygnować z tego pomysłu, bo lał deszcz...Wśród gości koncertu byli nie bardzo wiedząc, dlaczego, zawsze tacy sami, niezmienni i nierozwojowi Bracia Golec, Monika Kuszyńska wciąż świętująca swój sukces 23 miejsca na Konkursu Eurowizji, (polska wersja konkursowej piosenki jeszcze mniej ciekawa niż oryginalna), Zakopower, który wszędzie się sprawdza i...Edyta Górniak, fatalnie ubrana, źle uczesana (takie wygolone fryzurki przystoją nastolatkom, a nie paniom w średnim wieku). Oglądając to wszystko pod parasolami, wśród błyskających piorunów w asyście grzmotów, nie wiedzieliśmy, że za moment czekają na nas potwornie nudne scenki i obscenki czyli Jeremiego Przybory piosenki.
A miało być wyjątkowe widowisko aktorsko-wokalne...
Za wszystko odpowiedzialna jest Magda Umer, która najpierw napisała scenariusz spotkania przy stolikach na scenie z okazji 100 urodzin Jeremiego Przybory, potem przedstawiła go dyrekcji artystycznej tegorocznego festiwalu w osobie Zuzanny Łapickiej-Olbrychskiej, ta z kolei natychmiast go zaakceptowała i dodatkowo powierzyła jej reżyserię i prowadzenie. Magda o reżyserii ma nikłe pojęcie (jest z wykształcenia polonistką), a prowadzić wielkich koncertów festiwalowych po prostu nie umie i nie nadaje się do tego. Nie miała kontaktu z publicznością, zapatrzona w kartki, z których czytała różne historyjki o postaciach z piosenek Przybory, czyniąc to niezbyt atrakcyjnie i nie tworząc stosownego klimatu. Z wykonawców nikt się specjalnie nie wyróżniał, więc nikogo nie wymieniam. Był to najsłabszy koncert festiwalu, pozostawiający po sobie niesmak. Magdzie Umer przyznano dwa dni później Grand Prix, ale za całokształt obecności na opolskich festiwalach. Wypadło to dość paradoksalnie, ale laureatka była rozpromieniona.
SuperPremiery
SuperPremiery to najstarszy koncert Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Usłyszeliśmy 10 piosenek wyłonionych w drodze eliminacji przez komisję konkursową złożoną z przedstawicieli TVP1 oraz partnerów koncertu –Radiowej Jedynki i Super Expressu. Reżyserował Konrad Smuga, a fantastycznie, lekko, z humorem, z wdziękiem poprowadzili go Igor Kwiatkowski i Robert Motyka, wspierała ich dyskretnie i z taktem, doświadczona prezenterka TVP1 Paulina Chylewska(piękne, eleganckie, długie suknie). W programie piosenki: „Kochaj i żyj” w wykonaniu ognistej, przykuwającej uwagę Joanny Czarneckiej z zespołu Red Lips, tym razem połączonego z ukraińskim Kozak System. Bardzo energetyczny występ! Urocza, naturalna i serdeczna, coraz bardziej popularna (nie tylko w Internecie) Kasia Popowska z idealną dla siebie i swoich możliwości piosenką „Lecę tam”. Densowa, odmieniona, roztańczona Patrycja Kazadi z piosenką „Na zawsze”. Zdziwienie budziło zakwalifikowanie piosenek „Będę kochać” w wykonaniu Maji Hyży (za wcześnie na taki festiwal, za wcześnie) i „ADHD”, które nie znalazło w osobie Michela Vegi odpowiedniego wykonawcy, aby swoim byciem na scenie przekonał do tego, o czym śpiewa. Rutynowana Natalia Kukulska zapomina, że dzisiaj ma 39 lat i nie wypada udawać nastolatki (strój na próbie) i eksperymentować w muzyce, której w Polsce taki widz jak choćby w Opolu nie zna. Bzdurna pioseneczka „Miau” wywołała pewną konsternację i komentarze w rzędach ławek:, „ale świruje ta Kukulska, coś jej się stało”. Nowa płyta piosenkarki nie do przebrnięcia w całości, dotrwałem do trzeciego numeru i szybko wyłączyłem. Nie udała się Donatanowi piosenka „Pełnia”, chociaż Maryli Rodowicz się podoba. Postać Wampirzycy z teledysku w wykonaniu Maryli robi pewne wrażenie, ale nie na tyle, żeby ją zapamiętać i podziwiać.   Oboje liczyli na powodzenie „Pełni”, dlatego Danatana zdenerwowały uwagi krytyczne (jest przyzwyczajony do pochwał) i starł się z menadżerem Michała Szpaka i IRY, który podobno krytycznie wypowiedział się na temat Maryli. Jak doniósł Super Express, Donatan najpierw oblał wodą i wyzywał Jacka Jastrowicza, na co ten odpowiedział mu uderzeniem w twarz. Donatan trafił menadżera korkiem od butelki, a potem były wyzwiska. Z oświadczenia Jastrowicza wynika, że o obrażaniu Rodowicz nie było mowy. Nie byłem przy tym zajściu, bo bardziej interesuje mnie muzyka i jej wykonawcy, aniżeli zakulisowe plotki, więc tylko cytuję tych, którzy podobno zajście widzieli. Bardziej ciekawiła mnie pasowana na gwiazdę festiwalu Edyta Górniak, która zaśpiewała zaledwie 7 piosenek źle dobranych i wydała się być nieprzygotowana do ważnego dla siebie występu jubileuszowego (25 lat na scenie). Na próbach ustawiała swoich tancerzy, sama chodziła po niej bez pomysłu na takie spacery. Wokalnie i muzycznie stoi w miejscu i nic nie wskazuje na to, żeby ruszyła krok do przodu. Jej były mąż Dariusz Krupa opowiadał mi, że jest wyjątkowo leniwą osobą. Wszyscy zastanawiali się, kto tak niegustownie i brzydko przebrał gwiazdę, która z tyłu bardzo się poszerzyła, co ponoć związane jest z wiekiem średnim (42 lata). Podczas, gdy takie mankamenty figury panie chowają, Edyta to podkreśliła. „Piżama”, w którą się ubrała, była najbrzydszym strojem estradowym tego festiwalu. Za to maniery i wymagania godne światowych gwiazd (np. zażądała do wyboru trzech hoteli, spośród których jej menadżer wybrał „Szarą willę” dla niej i armii osób towarzyszących). Musiała być ulubiona woda mineralna i specjalny pokój na garderobę w Urzędzie Miasta, bo garderoby w amfiteatrze są za małe. Wszędzie towarzyszyli jej ochroniarze, nawet tam, gdzie wstęp mają tylko artyści. W rekompensacie za nieudany półrecital Górniak zobaczyliśmy fantastyczną, rozwojową wokalnie i muzycznie Justynę Steczkowską, która zaprezentowała najpiękniejsze, najbardziej oryginalne kreacje festiwalu, spośród których czerwona była wprost nieprawdopodobna, ukrywała pod spodem 10 osób. Doradzał jej jak zwykle fachowo Jarek Szado. Publiczność była zachwycona. Oszołomił wszystkich zwycięzca „Premier” Michał Szpak, którego dopadła alergia, ale zaśpiewał tak, że natychmiast został naszym kandydatem nr 1 na przyszłoroczny Konkurs Eurowizji w Szwecji.
Kontrowersyjne SuperJedynki
Lokalna gazeta napisała, że „SuperJedynki są do odstrzału, że muzyki w tym koncercie było jak na lekarstwo, za to hipokryzja lała się strumieniami, że w ogóle nie mają najmniejszego sensu...”. Nie zgadzam się z taką opinią. Dzięki plebiscytowi festiwal ma charakter konkursu i wywołuje ogromne emocje wśród wykonawców i publiczności. Nie sprawdził się pomysł reżysera koncertu Leszka Kumańskiego z wprowadzeniem „loży ekspertów”, jak mi później wytłumaczył, to był żart, bo dobrał osoby, które nie znają się na śpiewie i tylko, dlatego ja nie znalazłem się w tym gronie. Większość osób potraktowała zabieg reżysera dosłownie i stąd nieporozumienia. Być może SuperJedynkom potrzebna jest rewolucja i kiedyś odbędą się w zupełnie innej formule, ale o ich likwidacji nie ma mowy, bo to podstawa tego festiwalu. „Do amfiteatru przychodzi się na widowisko,  nie na  słuchanie muzyki” -mówi twórca SuperJedynek Sławomir Zieliński i ma rację, bo telewizja to przede wszystkim obraz (znakomita wizualizacja piosenek!). O tym, że Polacy chcą oglądać SuperJedynki świadczy bardzo wysoka oglądalność i ponad 25 procent rynku w czasie, gdy grała piłkarska reprezentacja Polski. Najbardziej ucieszyła mnie SuperJedynka w kategorii SuperArtystka dla Justyny Steczkowskiej, do pozostałych mam zastrzeżenia. Festiwal zakończył koncert „Muzyczna biografia- 90 lat Polskiego Radia”, które w tym roku obchodzi swój jubileusz. Królowała w nim dawna kadra tego festiwalu, spośród której najbardziej podobali się: niestrudzona Alicja Majewska, odmieniony w znakomitej formie, świetnie wystylizowany Andrzej Piaseczny, Edyta Bartosiewicz w swoim najlepszym występie festiwalowym, jaki oglądałem. Zaskoczyła mnie Barbara Kurdej-Szatan, której nie podejrzewałem o taką formę wokalną i widowiskową, Sława Przybylska, która mimo 84 lat, wypadła znacznie młodziej. Ale przede wszystkim zachwyciła rewelacyjna doktor literaturoznawstwa Karolina Cicha, następczyni Ewy Demarczyk, której piosenkę „Rebeka” zaśpiewała ciekawiej wokalnie, dając popis ogromnych możliwości i umiejętności (pokażę artystkę osobno). Na widownię spadały złote konfetti, płonęły sztuczne ognie, ulatywały imponujące dymy. 52 KFPP w Opolu przeszedł do historii.
BOHDAN GADOMSKI





                           Spostrzeżenia, recenzje, relacje...
                        red. BOHDANA   GADOMSKIEGO 
                                                                         
BOHDAN GADOMSKI REKOMENDUJE:
MUSICAL: "NĘDZNICY"
 Bohdan Gadomski i Michael Ball najlepszy wokalista musicalowy na świecie, który był gościem Teatru Roma na jednej z ostatnich prób "Nędzników"

Musical na kredyt
Relacja z premiery musicalu „ Nędznicy” w Teatrze Muzycznym ROMA w Warszawie

„Les Miserables”(„Nędznicy”) musical Claude’a–Michela  Schonberga dostarcza wielu emocji, podobnie jak genialnie napisana powieść Victora Hugo, której jest adaptacją sceniczną. Musi mieć, co najmniej duży rozmach inscenizacyjny, wielką precyzję reżyserską i odpowiednich wykonawców (wokalistów musicalowych), aby mógł, jeżeli nie zachwycić, to, co najmniej poruszyć współczesnych polskich widzów, dla których rewolucja francuska z XIX wieku jest zbyt odległą historią tego kraju.
Teatr Muzyczny ROMA w Warszawie po raz kolejny sięgnął po klasykę gatunku i wystawił „Nędzników” przystosowanych do możliwości swojej sceny i finansów. Gdyby nie nowy nabytek –platformy programowane cyfrowo z laserową dokładnością, nie mógłby się na to porwać.

Kredyty, pożyczki
Nie mógłby go także wystawić, gdyby nie kredyty bankowe i pożyczki, bo w sumie kosztuje około 4 milionów złotych. Miasto stołeczne Warszawa, któremu podlega jako placówka kulturalna, niewiele daje na ten teatr. Będzie grany dwa-trzy lata, aby „Roma” mogła spłacić pieniądze zaciągnięte na tak wielką produkcję.
Spektakl jest fajerwerkowy, efekty, które widzimy, nie są znane z żadnych innych polskich scen łącznie z Teatrem Wielkim –Operą Narodową. Iluzja, wykorzystująca znakomicie prowadzone efekty świetlne(!) pozwala z zapartym tchem patrzeć jak komisarz Javert skacze z mostu do rzeki i w zwolnionym tempie (iście filmowym) ginie na oczach oszołomionej publiczności. Spore wrażenie robi barykada, która wypełnia całą scenę i pozwala aktorom-wokalistom na wygranie i wyśpiewanie dramatyzmu poszczególnych zdarzeń. Scenografia wykorzystująca świetlne wizualizacje, tworzące głębię obrazu i efekty bliższe filmowi niż scenie, służy idealnie muzyce i samej opowieści o galerniku Jeanie Valjeanie i ciążącym na nim przekleństwu z przeszłości.
Zmaganie dobra ze złem
Oglądamy historię zmagania dobra ze złem. Valjean uosabia dobro, chociaż nie samo i nie od początku. Komisarz Javret mimo, że jest reprezentantem prawa, z dobrem się rozmija i jest negatywną postacią. Złymi ludźmi są także państwo Thenardierowie (bezkompromisowi złodzieje i kłamcy). Wstrząsająca jest scena, gdy Madame Thenardier zabija tasakiem małego pieska klientki swojej oberży, smaży jego wątłe ciałko, a jej mąż Monsieur Thenardier podaje jej w formie kotleta. ”Les Miserables” jest opowieścią o pokonywaniu barier, własnych słabości i dążeniu do lepszego świata. Muzycznie przedstawienie jest wyjątkowej urody. 30-osobowa orkiestra pod wytrawną batutą dyrygenta i szefa muzycznego teatru Macieja Pawłowskiego wspaniale to podkreśla. Sceny w tym musicalu zmieniają się w błyskawicznym tempie, ale podporządkowanym muzyce, w której równie dynamicznie zmieniają się nastroje. Jest tu wiele wątków i postaci, kondensacja zdarzeń, nastrojów, co wymusza precyzję od reżysera. Wojciech Kępczyński bardziej jest inscenizatorem niż reżyserem spektaklu, dlatego bohaterowie i postaci drugiego i trzeciego planu nie są na tyle przez niego pogłębione, aby w pełni wiarygodnie przedstawiały swoje osobowości. Za to całość robi duże wrażenie.
Castingi
Teatr „Roma”, przed każdym kolejnym musicalem ogłasza casting na wykonawców głównych i drugoplanowych ról. Do „Nędzników” zgłosiło się 800 osób. O dziwo, w obsadzie widzimy tych samych, co zwykle solistów, związanych z teatrem od lat. Zapytałem dyrektora muzycznego Macieja Pawłowskiego, po robi się castingi?
- Owszem, robimy castingi, chociaż wiemy, że mamy w teatrze krajową czołówkę wokalistów -aktorów musicalowych, ale nie przeszkadza to nam szukać nowych z nadzieją, że wyłonią się nowe talenty. Z tegorocznego przesłuchania zaangażowaliśmy cztery  osoby, które grają w zespole. Najlepsi okazali się nasi aktorzy, z którymi pracujemy od lat. Obowiązuje w tym gatunku specyficzny styl śpiewania, nie operowy i nie do końca rozrywkowy. Szukaliśmy wokalistów, którzy nie tylko świetnie śpiewają, ale są dobrymi aktorami.
- Pedagodzy klasycznego śpiewu (opera, operetka) zarzucają wokalistkom (mniej wokalistom) tzw. płaskie śpiewanie jakby prowadził je jeden pedagog, co sprawia wrażenie, że śpiewają bardzo podobnie.
-Nie zgadzam się z tymi opiniami, bo np. Edyta Krzemień została wykształcona w Krakowie, teraz kształci się w warszawskiej Akademii Muzycznej, Ewa Lachowicz jest absolwentką gdyńskiego studia, a wcześniej kształciła się w mojej szkole musicalowej. Jak pan widzi wszystkie te artystki są z różnych szkół. W teatrze moja asystentka Anna Domżalska przygotowała wszystkich solistów od strony wokalnej, a nie emisji głosu. Uczymy młodzież, a nie gotowych śpiewaków. Do premiery obsadę tworzył producent „Nędzników” z Londynu, a nie my sami. Wysłaliśmy do Londynu po 4-5 propozycji obsadowych na każdą rolę. Brzmienie głosów premierowych wykonawców jest gustem Anglików, a nie naszego. Dublujący ich wokaliści z drugiej i trzeciej obsady śpiewają zupełnie innymi głosami. Jeżeli chodzi o polskich fachowców w zakresie śpiewu klasycznego, to oni zazwyczaj nie dopuszczają innego rodzaju śpiewu, poza tym, którego sami uczą, stąd takie opinie. Powinni pojeździć po świecie i zobaczyć jak tam śpiewa się musicale i opery. Stosowane techniki wokalne są bardzo odmienne.
Intencje i myśli
Anna Domżalska i Maciej Pawłowski zadbali, aby soliści śpiewali intencje, myśli i temat, a nie tylko nuty partytury. Głównym bohaterem jest postać Jeana Valjeana, którą przekonywująco, z dużym zaangażowaniem kreuje Janusz Kruciński. To jego wybrał Londyn, a nie Damiana Aleksandra do tej pory uchodzącego za pierwszą gwiazdę „Romy”. I rzeczywiście angielscy fachowcy mieli rację, bo Aleksander ze swoją dumną, gwiazdorską osobowością nie pasuje do postaci poturbowanego przez życie i przeznaczenie galernika, który zostaje burmistrzem. Podczas gdy Kruciński wyśpiewuje wysokie dźwięki w tesyturze wkraczającej poza głos barytonowy, Aleksander tylko je markuje, o czym przekonał na próbie z udziałem publiczności.
Podobno gwiazdor jest podłamany, bo zawsze śpiewał pierwsze premiery. Jak się dowiedziałem, obecnie śpiewa manierycznie i gorzej niż kilka lat temu. Odwrotnie jest w przypadku Łukasza Dziedzica, który powrócił na scenę Romy(wystąpił tutaj jako demoniczny książę von Krolock w „Tańcu wampirów”). Ze satysfakcją podziwiałem rozwój wokalny i aktorski tego artysty. No i ten głos, klasycznie postawiony, odmienny od pozostałych, robiący duże wrażenie! Bardzo konsekwentnie poprowadzona rola. Edyta Krzemień(Fantine) jest tak wiotka, tak biedna i smutna, że aż litość bierze. Mimo, że artystka była chora na premierze, jej kreacja robi wrażenie, a aria „Wyśniłam sen” wyjątkowo pięknie zaśpiewana. Ewa Lachowicz ma podobną kruchutką posturę. Ale Eponine jest właśnie taka, Anglicy też jej uwierzyli, bo tworzy wiarygodną, wzruszającą postać. Paulina Janczak, wielkie odkrycie z ubiegłego sezonu (Christine z  „Upiora w operze”) w taki sposób została poprowadzona przez reżysera, że jej Cosette przypomina…Christine, ale podobno tak widzą tę postać wszyscy twórcy musicalu. Słodka, niewinna, lekko przestraszona dziewczynka. Niestety, w tej partii nie dane jest Paulinie pokazać niezwykłych walorów swojego sopranu, który predysponuje ją jedną jedyną w zespole do śpiewania w operze…Rozczarował mnie Marcin Mroziński (Marius), grający postać tak papierową i bez wyrazu, że aż nudną. Jedna dobrze zaśpiewana aria pod koniec przedstawienia to za mało, żeby można pisać o powodzeniu młodego wokalisty. Za to grający jego przyjaciela Enjolrasa Łukasz Zagrobelny, z dużym sukcesem powraca po trzyletniej przerwie do musicalu. Dynamika, temperament, zdecydowane działania, świetny wokal, stawiają go w ścisłej czołówce artystów musicalowych. Na koniec dużo komplementów dla przezabawnej pary państwa Thenardier, w którą wścieliła się dr śpiewu klasycznego, gwiazda Teatru Muzycznego w Łodzi, specjalistka od musicalowego śpiewania Anna Dzionek i czołowy solista Romy Tomasz Steciuk. Z trudnego, bardziej aktorskiego niż wokalnego zadania wybrnęli doskonale. Z jednej strony budząc swoimi czynami odrazę, ale z drugiej sympatię publiczności, bo w sumie tworzą postaci zabawne.
Na jedną z prób polskich „Nędzników” dość niespodziewanie przyjechał najwybitniejszy wokalista musicalowy Europy o renomie światowej, Michael Ball. Wysławił się partią Mariusa w „Nędznikach”, którą debiutował w teatrze musicalowym. Nigdy później takiego odtwórcy tej niewdzięcznej roli amanta nie było. Ball tchnął życie w papierową postać, czego dowodem kreacja dostępna na DVD, którą oglądałem z zapartym tchem. Do naszych artystów zwrócił się z pewnego rodzaju przesłaniem, życząc im sukcesu z „Les Miserables”, zwracając uwagę na ponad czasowe przesłanie dzieła i wyraził nadzieję, że polska publiczność pokocha je nie mniej niż publiczność całego świata. Co oznaczałoby długotrwałe powodzenie spektaklu. Dyrektor nie dziękował. Break a leg! Gdy Michael zaśpiewał, w teatrze zapanowała cisza. Ze sceny popłynął wielki głos tego, który od ćwierćwiecza uwodzi nim cały świat. Magiczny głos, jakiego w Polsce i w Europie do tej pory nie ma. Kwintesencja jakości śpiewania musicalowego.
BOHDAN GADOMSKI
 Michael Ball w towarzystwie wykonawców musicalu "Nędznicy" na jednej z prób w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie
Spektakle "Nędzników" w "Romie" zawsze kończą owacje na stojąco, podobnie jak koncerty Michaela Balla na świecie.


BOHDAN GADOMSKI REKOMENDUJE:
KOMEDIĘ "ANTOINE"
Bohdan Gadomski z autorem sztuki a jednocześnie jej reżyserem Jakubem Przebindowskim na cocktailu po premierze.

Najbardziej gorąca premiera teatralna w Warszawie!

ANTOINE Z SIERADZA

Takiego zjazdu celebrytów i innych znanych osób z show-biznesu dawno nie odnotowano podczas premier teatralnych w stolicy. Jakub Przebindowski napisał sztukę (tragifarsę biograficzną) o „królu fryzjerów i fryzjerze królów” Antonim Cierplikowskim, znanym w świecie jako Antoine. Nasz rodak z Sieradza zrewolucjonizował fryzjerstwo, rozpoczynając modę na krótkie fryzury u kobiet. Był to rok 1909. Zapoczątkował proces, którego następstwem było m.in. uproszczenie ubioru, skrócenie spódnicy czy pozbycie się nadmiaru ozdób. Polak lansował nowy wygląd kobiety, czym na stałe wpisał się do kart historii. Kreował nieszablonowe rozwiązania, wyznaczał trendy na całe pokolenia.

Był wielkim ekscentrykiem, jego ekscentryczność polegała na odwadze, którą proponował w życiu prywatnym i którą szokował w życiu zawodowym. Np. przefarbował swojego psa (charta afgańskiego) na kolor fioletowy i dumnie spacerował z nim po Paryżu. Ten sam zabieg zastosował na głowach kobiet przy użyciu fioletowej płukanki. To on spał w szklanej trumnie, a swój apartament miał w całości ze szkła. Szklane były schody ze szklaną balustradą. W domu miał organy, na których często grał. Jego mieszkanie jest szokujące w swoim wystroju nawet dzisiaj. Niestety, nie oglądamy tego w sztuce, bo nie było środków na bogatą scenografię, tylko kostiumy Tomasza Ossolińskiego były stylowe, podkreślające tamtą epokę. Antoine ubierał się jaskrawo, błękitne garnitury w kratkę, różowe krawaty…Życie miał ciekawe i barwne, autor sztuki stara się to pokazać, rozszerzając o polski klimat, zderzając ze sobą dwa światy: rzeczywistość Polski lat 70-tych zaczerpniętej wprost z PRL-u z paryskim, wystawnym życiem mistrza nożyczek.
Nie ma wątków gejowskich, a przyjaźń z Xawerym Dunikowskim i fascynacja nim, wcale nie podkreśla odmienności seksualnej Antoina, co sztuce odbiera trochę obyczajowej pikantności i ukazuje nieco spłycony obraz sławnego Polaka. Reżyser tłumaczy, że ta sfera życia zawsze w tak nienormalny dla niego sposób porusza widza, że w efekcie nie liczą się żadne inne wydarzenia, a on także jako autor przede wszystkim chciał podkreślić, żeby ludzie widzieli o tym, czego Cierplikowski dokonał w historii mody, która przerzucała się na płaszczyzny kulturowe, obyczajowe, społeczne. Jakub Przebindowski gruntownie zapoznał się z dokumentacją na temat życia i działalności Antoniego Cierplikowskiego. Zainspirowany tym, czego się dowiedział, stworzył rzecz lekką, komercyjną, atrakcyjną dla widza, z dobrym tempem i niezłym aktorstwem.
Tylko sympatyczny Lesław Żurek odtwarzający Antoina, nie mógł uwiarygodnić swojej postaci, bo ta rola jest zupełnie nie dla niego. Ale Żurek jest znanym z filmów i seriali nazwiskiem i dlatego właśnie jego zaproponowali reżyserowi producenci sztuki. W sumie wyrządzono krzywdę temu ciekawemu aktorowi. Jakiż złożony i frywolny w tej roli byłby coraz bardziej modny i wszechstronny młody aktor Mateusz Janicki. Widzę też w tej roli samego reżysera i autora sztuki(jednocześnie twórcę muzyki, opracowania muzycznego) Jakuba Przebindowskiego. Na szczęście w obsadzie są: absolutnie wspaniała, perfekcyjna, idealnie trafiająca w charakterystyczne cechy granych postaci sekretarki i Bernadette, Anna Guzik, przeurocza i stylowa, ruchliwa niczym żywe srebro Martyna Kliszewska (Marie(żona Antoine’a), także jako Ela i Danusia. Jak zwykle ostro, wyraziście prowadzi swoje 4 różne postaci przesadnie wychudzona Tamara Arciuch, świetnie poradziła sobie ze swoimi zadaniami Aleksandra Szwed, chociaż zaledwie przysposobiona do zawodu aktorki (Josephine Baker, Francis, Ivett), bardzo obcesowy i szorstki jest w roli Xawerego Dunikowskiego Bartosz Opania. Talentem komediowym błyszczy zabawny w 4 postaciach Michał Milowicz. Publiczności szczególnie się podoba Piotr Nowak, który do premierowej obsady zdystansował bardziej znanego od siebie aktora Bartka Kasprzykowskiego. Nowak jako Wiesław Stardziak, przewodniczący gminy Sieradz, jest tą postacią. Podejrzewam, że Kasprzykowski tylko by ją zagrał, na czym Stardziak mógłby stracić, a nie zyskać.
Spektakl jest adresowany do każdego widza, którego interesuje sztuka i odważny, fascynujący człowiek, który zmienił oblicze kobiety. Nie jest to spektakl tylko dla kobiet, panowie bawią się na nim wybornie. Fakt, że sztuka jest o tematyce modowej, wizerunkowej, poruszył środowisko ludzi z rodzimego show-biznesu i stąd taka duża liczba ich przedstawicieli z Justyną Steczkowską i Anną Popek na czele, obie cieszyły się największym zainteresowaniem fotoreporterów i mediów internetowych. „Antoine” będzie grany nie tylko w gościnnej Polonii, ale w całym kraju.
Polecam.
BOHDAN GADOMSKI

 Bohdan Gadomski w towarzystwie aktorki Martyna Kliszewska (Marie(żona Antoine’a)).

Bohdan Gadomski w towarzystwie aktorki Aleksandry Szwed (Josephine Baker, Francis, Ivett).
 
 Bohdan Gadomski w towarzystwie aktorki Aleksandry Szwed i Marcina Szczygielskiego na po premierowym cocktailu.
 
 Bohdan Gadomski w towarzystwie aktorki Martyny Kliszewskiej i Renaty Kretówny.
 Bohdan Gadomski w towarzystwie aktorki Renaty Kretówny.


BOHDAN GADOMSKI REKOMENDUJE:
PREMIERĘ: „I tak Cię kocham”

Bohdan Gadomski z odtwórcą głównej roli męskiej (Wiktora), Jakubem Przebindowskim na po premierowym bankiecie. 

Ibisz w teatrze komediowym
Relacja z nowej premiery w Teatrze „KAMIENICA”

18 września 2010 roku, Warszawka pobiegła do prywatnego Teatru „KAMIENICA” Emiliana Kamińskiego, aby na własne oczy zobaczyć Krzysztofa Ibisza w komedii „I tak Cię kocham”. Powrót po 18 latach na scenę jednego z najpopularniejszych i najlepszych prezenterów telewizyjno -estradowo-festiwalowych odnotowano prawie wszędzie.

Krzysztof Ibisz na scenie teatralnej ostatni raz wystąpił w spektaklu „Kartoteka” u boku jednego z najwybitniejszych aktorów w historii aktorstwa polskiego Tadeusza Łomnickiego. Grał dziennikarza. Pracował pod kierunkiem Jerzego Grzegorzewskiego, Macieja Prusa, Adama Hanuszkiewicza… Głęboko wchłonięty przez show-biznes, zrezygnował z aktorstwa. Teraz znów jest komediantem i to w bulwarowej sztuce, która ma bawić do łez i wymaga zamaszystego, ale jednocześnie finezyjnego aktorstwa charakterystycznego dla tego typu teatru. Pracował z kolegami i reżyserem nad samym tekstem 1,5 miesiąca, a w sumie trzy miesiące po 8 godzin dziennie, skończywszy na 14-tu. Z jakimi efektami?
Jak się okazało, w komedii muzycznej mimo, że nie jest aktorem śpiewającym czuje się swobodnie. Potrafi ją grać i wcale nie ustępuje bardziej doświadczonym kolegom. Ma świadomość, że ten gatunek jest bodajże najtrudniejszym, bo występuje w nim cienka linia, powodująca, że aktor może się zapomnieć i przerysować środki wyrazu. Ale reżyser Emilian Kamiński bardzo pilnował swoich aktorów, bacząc, żeby podawany przez nich dowcip był subtelny i teatralny, a nie kabaretowy. Wiedział, że najtrudniej jest rozbawić widzów. Ci na premierowym spektaklu (sporo osób z branży), bawili się dobrze. Ibisz (na zmianę ze wszechstronnie utalentowanym Jakubem Przebindowskim w roli Wiktora) jest inny od pozostałych postaci, bo swojej nie przerysowuje jak Katarzyna Skrzynecka (Sylwia) czy Julia Kożuszek( Zuzia). Dzięki temu jego Wiktor jest prawdziwy i trzyma temperaturę emocji, których w tej komedii jest co niemiara. Ma do tego wspaniałą aparycję amanta, jakich niewielu na polskich scenach. Gra jedynego sprawiedliwego i uczciwego faceta w tym zwariowanym towarzystwie, lekko, naturalnie, z dozą potrzebnego dowcipu i autoironii. Jednocześnie jego postać jest energetyczna, ma w sobie wielkie, prawdziwe emocje, szybko się denerwuje, ale to wszystko przez miłość.
Po zejściu ze sceny, zadałem aktorowi kilka pytań.
Poczułem magię teatru
- Całkowicie poddałeś się wskazówkom reżyserskim Emiliana Kamińskiego?
- Emilian potrafi zagrać każdą z tych postaci, bez względu na płeć. Zna tekst sztuki na pamięć, a w głowie ma ułożony cały spektakl, wypunktowane wszystkie emocje, wszystkie zwroty akcji. Bacznie pilnuje, żeby to wszystko było przez aktorów zaznaczone łącznie z temperaturą naszej gry.
-Czułeś przez dwie godziny, że znowu jesteś aktorem?
- Czułem to jeszcze przed premierą, zagraliśmy dwa niebiletowane spektakle. Próbę generalną też zagraliśmy przy pełnej publiczności. Mam wielką frajdę z powrotu na deski sceniczne, bo poczułem magię teatru, interakcję z publicznością.
- Zamierzasz zostać aktorem na dłużej?
- Mógłbym zaplanować jedną premierę teatralną w roku, ale nie więcej. Nie zapominam, że na scenę powróciłem po 18 latach przerwy i nie wiem, czy otrzymam kolejne propozycje grania w teatrze. Ale cieszę się, że mogłem wrócić do tych emocji i pokazać się z zupełnie innej strony.
- Co na to twoja macierzysta stacja telewizyjna Polsat?
- Długo rozmawiałem z dyrektor Nina Terentiew, która powiedziała, że to fantastyczny pomysł i mam okazję powrócić do korzeni, że to doświadczenie może mi się przydać w codziennej pracy telewizyjnej.
- Co Nina Terentiew powiedziała po premierze?
- Gratulowała mi serdecznie roli, mówiąc, że podoba się jej stworzona przeze mnie postać Wiktora. Pani dyrektor jest moim telewizyjnym guru.
- Z czyją opinią liczysz się szczególnie?
- Przede wszystkim z opinią właśnie dyrektor Terentiew, która wie wszystko o teatrze i show-biznesie. Posiada wprost niezwykłe wyczucie medialne. Liczę się z opinią dyrektora, a zarazem reżysera Emiliana Kamińskiego, z którym jednakowo, bardzo emocjonalnie i odpowiedzialnie podchodzimy do każdego zadania. Liczę się z opiniami najbliższych i oczywiście publiczności. Uważnie czytam recenzje.
W tej samej roli występuje Jakub Przebindowski, aktor z dużym doświadczeniem, umuzykalniony, świetnie śpiewający i sam piszący sztuki oraz reżyserujący. Na drugiej premierze zebrał wielkie brawa!
Poprosiłem go o krótką rozmowę.
Komedie mają siłę leczniczą
- Nie zagrał pan pierwszej premiery, ustępując miejsca Krzysztofowi Ibiszowi. Czy w związku z tym czul się pan gorzej?
-Od początku wiedziałem, że będę grał w drugiej premierze, więc byłem na to przygotowany. Obie premiery były jednakowo uroczyste, z bankietami.
- Czy pana i kolegi odczytanie tej samej roli różni się od siebie?
- Założenia reżyserskie są te same, ale każdy z nas posiadając inną motorykę, dynamikę, stworzył nieco inną postać. Ale diametralnej różnicy nie ma.
- Jak czuje się pan w takich frywolnych, lekkich komediach?
- Lubię komedie i dobrze odnajduję się w takim repertuarze. Komedie mają siłę leczniczą i to, że ludzie mogą się przy nich odprężyć i pośmiać, jest wspaniałe.
- Jak pracowało się panu z reżyserem Emilianem Kamińskim?
- Spotkaliśmy się w pracy kilkakrotnie, np. przy realizacji sztuki  „Botoks”, którą napisałem i była wystawiana rok temu w Teatrze Kamienica. Znałem więc metody pracy Emiliana. Jest reżyserem, który wie jak porozumiewać się z aktorem, jaki komunikat mu wysyłać. W swoich uwagach jest trafny i celny, wie, co chce osiągnąć.

Emilian Kamieński chciał wyreżyserować sztukę dziejącą się międzywojennej Warszawie. Mało tego, z akcją toczącą się w tej samej kamienicy, w której dzisiaj jest teatr. Sam dokonał adaptacji na motywach utworów Andrzeja Jareckiego i Maurice’a  Hennequina. Kawał solidnej roboty. Publiczność biła brawa na stojąco.
Skrzynecka i inni
I rzeczywiście, aktorzy z komedii „I tak Cię kocham” czują się w tym gatunku wybornie. Najlepiej Justyna Sieńczyłło, przeurocza, szalenie naturalna, błyskotliwie, z wielkim wdziękiem prowadząca rolę Lili, głównej postaci kobiecej, żony Wiktora. Tuż za nią nowa postać na warszawskich scenach, Dorota Piasecka, o tak ogromnej vis comice, że już samo jej pojawienie się, wywołuje aplauz publiczności. Aktorka gra tak wyrazistymi środkami wyrazu, że aż kłuje w oczy. Ale jej to wyjątkowo pasuje. Kierowniczka żłobka jest po prostu cudna! Nie można tego powiedzieć o Katarzynie Skrzyneckiej, która jest sztuczna i nieprawdziwa w roli Sylwii. Jak mówiono w czasie przerwy, pomyliły się jej sztuki i myślała, że gra miliarderkę Klarę Zachanassian w ”Wizycie starszej pani”. Na drugi dzień po premierze, w Internecie, pojawiły się jej zdjęcia z bankietu ze stosownymi komentarzami. Stroje prywatne Skrzyneckiej zawsze budziły kontrowersyjne opinie, tym razem były wręcz druzgocące. Cytuję kilka z nich: „Skrzynecka potrafi zepsuć każdy strój, to coś, co ma na szyi i głowie to największa porażka ostatnich dni. Koszmar”.
„Ta aktorka powinna się znaleźć w księdze rekordów Guinessa jako największe bezguście wszechczasów”. „Niech ktoś jej uświadomi, że nie jest już młoda, bo robi z siebie dzidzię piernik, nastolatkę”. Widziałem panią Skrzynecką vel Skrzynkę na bankiecie, rzeczywiście była ubrana niestosownie do wieku(38 lat). Dziwnie i „egzotycznie”. Bankiet był wyjątkowo wystawny, dania gorące, obiadowe, dania zimne, kolacyjne, dania cocktailowe. Dwa ogromne torty: śmietankowy i makowy. Niezliczone napoje. Sam teatr w ciekawym wystroju, przestronny (trzy sceny), z charakterystycznym klimatem i przyjaznym nastrojem. Od wejścia z ulicy obowiązkowo czerwony dywan…
BOHDAN GADOMSKI

Bohdan Gadomski na widowni Teatru Kamienica w Warszawie, tuż przed rozpoczęciem spektaklu.

Bohdan Gadomski z Krystyną Pytlakowską ("VIVA") na wielkim bankiecie w Teatrze "Kamienica" w Warszawie


            
                               NAJGŁOŚNIEJSZY ARTYKUŁ    
                           BOHDANA GADOMSKIEGO 
                                         w 2011 roku!!!                                       
      
                                                                                                     
                         BENEFIS VIOLETTY VILLAS
Z rewii Casino de Paris w Las Vegas do Domu Kultury w Kielcach                                 
                                                                     
„Starość, nie radość…”
Relacja z koncertu jubileuszowego VIOLETTY VILLAS

            BOHDAN GADOMSKI - jedyny przedstawiciel mediów, który obejrzał od początku do końca i dalej.... koncert VIOLETTY VILLAS, który trudno nazwać koncertem. Nie było ani jednej próby, jubilatka była do swojego benefisu zupełnie nieprzygotowana...                     
Początkowo nie chciałem jechać na ten koncert, bo miałem niedobre przeczucia. Równia pochyła, po której od 1999 roku stacza się Violetta Villas, zdawała się prowadzić ją na samo dno. Wybrany przez nią styl życia i całkowita abnegacja artystyczna oraz ciągle pogarszający się stan zdrowia, degradowały ją coraz bardziej. Zabarykadowana w zdewastowanym domu po rodzicach, odizolowana od świata i ludzi, niemająca kontaktu z rzeczywistością, popadała w coraz to większy marazm, a każdy występ w kościele czy jakiekolwiek sali widowiskowej, co prawda na początku wzbudzał zainteresowanie, ale po występie wywoływał nawet wśród największych fanów, głęboki niesmak i wielkie rozczarowanie. Villas przestała występować i wszystko wskazywało, że nie zobaczymy artystki na estradzie i w telewizji. Tymczasem…
Walka o Gloria Artis
                                                                     
16-letni fan Violetty Villas, Jakub Bocheński z Nowego Sącza, widząc coraz to nowe Gloria Artis i Złote Krzyże dla zasłużonych polskich piosenkarek, doszedł do wniosku, że tak dalej być nie może. Najbardziej niezwykła wśród gwiazd polskiej estrady, Violetta Villas, nie powinna pozostawać pomijana wśród tych odznaczeń. W Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego jakby zapomniano, kim była kiedyś Violetta Villas, że w 2011 roku mija 50 lat od jej debiutu, że jej dorobek i działalności były znane i cenione także na forum międzynarodowym. W końcu tylko Villas spośród naszych gwiazd, znalazła się w amerykańskiej rewii na najlepszych francuskich wzorach „Casino de Paris” w legendarnym Las Vegas. Rola vedetty w wielkiej, bogatej rewii, chociaż tylko hotelowej, to ogromne wyróżnienie, tym większe, że była wtedy artystką zza żelaznej kurtyny. Niestrudzony i konsekwentny Jakub Bocheński, do którego starań o medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” dla Villas, przyłączył się w końcowym etapie Damian Śniegula, 24-letni student prawa z Kalisza, słał w 2009 roku pisma do ministerstwa, a w nich obszerne argumentacje na temat jubileuszowego odznaczenia dla ukochanej gwiazdy. Były 2 pisma do prezydenta, 3 do ministra kultury. Od prezydent przyszła jedna odpowiedź, od ministra dwie. Niestety, nic nie wskazywało, żeby Villas otrzymała medal Gloria Artis. Może nastolatka (obecnie prawie 19 –latka) nie potraktowano należycie poważnie, ale impuls w tej sprawie pozostał w pamięci urzędników.
VIOLETTA VILLAS z JAKUBEM BOCHEŃSKIM w obskurnej garderobie gwiazdy
                             BOHDAN GADOMSKI z JAKUBEM BOCHEŃSKIM
                                                                       
Dopiero Michał Długosz, szef firmy ”EMDE Studio” Kielce, wraz ze swoimi prawnikami, wysłał stosowny wniosek do marszałka województwa świętokrzyskiego, a ten do ministra kultury, że przy okazji koncertu jubileuszowego można by było taką nagrodę wręczyć artystce. Podobnego mogło już przecież nie być. Nie była to, co prawda złota Gloria, tylko srebrna, ale była… Prezydent RP nie przyznał Violetcie Villas Krzyża Wielkiego Orderu Odrodzenia Polski, bo wniosek utknął w Urzędzie Gminy Lewin Kłodzki. Na szczęście dokonania niezwykłej piosenkarki doceniło Stowarzyszenie Artystów Wykonawców Utworów Muzycznych i Słowno-Muzycznych, przyznając swoją statuetkę za zasługi w działalności artystycznej. Przedstawicie zarządu tego stowarzyszenia; Ewa Śnieżanka i Aleksander Nowacki, nie zostali wpuszczeni przez ochronę na przydzielone im miejsca VIP, bo domagano się od nich biletów. Ostatecznie usiedli na …dostawkach.
ALEKSANDER NOWACKI, EWA ŚNIEŻANKA, BOHDAN GADOMSKI
BOHDAN GADOMSKI i ALEKSANDER NOWACKI
                                                                    
                 ALEKSANDER NOWACKI, EWA ŚNIEŻANKA, BOHDAN GADOMSKI
                                        EWA ŚNIEŻANKA i BOHDAN GADOMSKI
                                                                              
Mówi Ewa Śnieżanka: - Takiej amatorszczyzny organizacyjnej jeszcze nie widziałam! Ten benefis nie powinien się w ogóle odbyć, bo nie można na scenie pokazywać osoby w takim stanie zdrowia. Oglądałam śpiewającą Violettę Villas i było mi bardzo smutno, aż łza zakręciła się w oku. Mimo, że znamy się od lat, że razem występowaliśmy, to nie rozpoznała mnie. Miałam wrażenie, że nie wiedziała, co się tak naprawdę wokół dzieje. Nie winię jej za to, natomiast jestem oburzona na ludzi, którzy ten koncert zorganizowali i wyrządzili Villas tak wielką krzywdę. Towarzyszyło mi zażenowanie. Wykorzystano artystkę, która wymaga pomocy, a nie wystawiania na pośmiewisko, bo nie wszystko jest na sprzedaż. Organizatorzy wydawali mi się wręcz odczłowieczeni. Na zebraniu zarządu naszego stowarzyszenia wszystko zreferowałam i będzie wystosowany list z dezaprobatą do organizatorów tego skandalu.
                                                                           
Czuję się winny                                           
- powiedział mi organizator koncertu Michał Długosz. Uzupełnił, że jego firma ”EMDE STUDIO” starała się, żeby wszystko było w porządku, ale wyszło jak wyszło i z pokorą przepraszają, ufni, że sam koncert był cudowny dla samej artystki, a zaskoczeniem dla widowni. Tak wielkiego widowiska, firma „EMDE STUDIO” jeszcze nie organizowała. Jej szef, przytłoczony i oszołomiony, wyjaśnił mi, że pani Villas przyjechała na koncert z opóźnieniem, ponieważ przed Wojewódzkim Domem Kultury był wypadek i policja zblokowała cztery drogi dojazdowe, w wyniku, czego, samochód z Violettą Villas nie mógł się przedostać na koncert. –„Nieprawdą jest, że pani Violetta zamknęła się w pokoju hotelowym, bo nie chciała wystąpić. Przeciwnie, nie mogła się doczekać tego koncertu. Cieszyła się, że Kielce ją pamiętają i zorganizowały jubileusz. Zamieszanie, które się zrobiło, zniweczyło możliwość realizowania koncertu zgodnie z planem. Jeżeli chodzi o media, to zostało już wcześniej ustalone, że wchodzą na widownię dopiero w momencie wręczania Gloria Artis. Nieprawdą jest, że ja uciekłem do toalety, aby schować się przed nimi. Po prostu rękaw przejścia do garderoby jest tak niefortunnie usytuowany, że przechodzi przez toaletę męską. Ja tylko nim przechodziłem. Nie przyjechałem na umówione spotkanie z VIP-ami i mediami do restauracji, bo byłem z panią Violettą w zablokowanym samochodzie. Nieprawdą również jest, że pani Villas była pod wpływem alkoholu, nie była też pod wpływem narkotyków i środków uspakajających”.

                                                                                                                               Fotoreporterzy na kracie okna garderoby Villas
Koncert miał rozpocząć się godzinie 18.00. Widzowie z biletami zostali wpuszczeni na salę o 18.20. Ochrona wiedziała, że Violetty Villas nie ma jeszcze w budynku Wojewódzkiego Domu Kultury w Kielcach. Mimo to, zaplecza (kulisy, garderoby) strzegli jak twierdzy. Gwiazda ponoć nie zezwoliła na obecność mediów (fotoreporterzy, kamery telewizyjne) w trakcie trwania koncertu, jedynie w dwóch ostatnich piosenkach i części benefisowej (odznaczenia, kwiaty, te ostatnie miały być podawane jej ochronie na scenie, w żadnym wypadku osobiście). Gdy wreszcie pojawiła się z blisko 1,5 godzinnym spóźnieniem, wystraszona uciekała przed paparazzi, aż dziw bierze, że tak szybko, bo przecież jest osobą słabo chodzącą
Jakże wielkie było jej zdziwienie, gdy zobaczyła fotoreporterów i kamerzystów przywieszonych do krat okna jej garderoby!
Impreza miała scenariusz. Sam do niego zaglądałem. Ostatecznie został zrealizowany w kilku punktach. Zaczęła się bez powitania, bez przeproszenia widzów, bo jak się okazało, nie było prowadzącego (prowadzącej), organizatora również. Była 12-letnia Magda Welc, która z piosenkami Villas, nie miała nic wspólnego i może, dlatego, jej słynną pieśń „Do ciebie mamo”, wykonała bez najmniejszych emocji, bezbarwnie, sztampowo, z wielką tremą. Ta „mała-stara” dziewczynka nie przez wszystkich jest lubiana. W Internecie aż huczy od krytycznych uwag pod jej adresem. „Ty Madziu, przerosłaś smutnego skrzypka na dachu -płaczesz i płaczesz, i pokazujesz te okropne zęby jak strzyga. Wyglądasz jak….” „Ta dziewczynka przypomina królową karlicę”. „Brak emocji w śpiewie, a głos 40-letniej kobiety”. ”Taka malutka płaczka-naciągaczka, idealnie wpasowana w scenerię i styl Villas”. „Welc już tak mnie wkurza, że nie mogę wytrzymać”. I rzeczywiście, zwyciężczyni programu „Mam talent”, nie ma nic do powiedzenia od siebie, ani głosem (przeciętny, nieciekawy w barwie), ani emocjami, którymi wzruszała jej poprzedniczka Klaudia, Kulawik, (kto, ją dzisiaj pamięta, kto dalej pokierował jej losem?). Smutny występ w ramach suportu, tak jak smutny był koncert głównej gwiazdy, porównywany na miejscu do dołującej stypy. Gdy Villas ciągle nie przyjeżdżała do domu kultury, sytuację usiłowała ratować 18 letnia piosenkarka-amatorka Małgorzata Główka (rodem z Kielc). Dziewczyna ładna, utalentowana, ale zupełnie nie ukształtowana wokalnie i muzycznie. Jej śpiewanie było jakby z innej, zamierzchłej dekady („Eurydyki tańczące”). Rozśpiewana do niemiłosiernych rozmiarów czasowych, nie mogla zejść ze sceny, bo Villas wciąż nie było. Zdenerwowani widzowie zaczęli opuszczać salę, pozostali byli coraz bardziej zdenerwowani i zniesmaczeni całą sytuacją. Atmosfera stawała się napięta i nerwowa. Zadzwoniłem do doświadczonego w takich sytuacjach syna Villas, Krzysztofa Gospodarka, z zapytaniem, czy matka w końcu się pojawi? „Jeżeli jest w budynku, to tak, ale to może potrwać, nawet do dwóch godzin”-odpowiedział.
                                                                         
Wersja wtajemniczonych fanów
Jak mi powiedzieli fani gwiazdy, przyczyną opóźnienia zapewne był fakt, że Elżbieta Budzyńska, menadżerka, opiekunka, garderobiana i służąca, nie zdążyła przygotować, Violetty Villas do występu i dlatego gwiazda zwlekała z wyjściem do publiczności, zastanawiając się, czy w ogóle powinna wyjść na scenę? W rezultacie Budzyńska wypuściła podopieczną zupełnie nie przygotowaną, w starym, nieświeżym stroju, zupełnie innym niż ten zaplanowany i czekający w garderobie. Spóźniając się na koncert, gwiazda zmieniła jego drobiazgowo zaplanowany bieg, niwecząc założenia scenariusza na niekorzyść organizatora. Mało tego, była całkowicie nie przygotowana do swojego ostatniego występu. Nikt jej w tym nie pomógł, nie było reżysera, nie było prowadzącego. Była pusta scena i powiewające brudno-szare kotary, których grozę podkreślała niefortunnie dobrana muzyka z taśmy (dołująca i psychodeliczna). Bohaterka wieczoru wystąpiła w tej samej sukni, w której jechała na koncert, opatrzonej, starej, nieświeżej, niemodnej, z nieestetycznie przyfastrygowanymi piórkami, w wymiętym, przybrudzonym kapeluszu. Pod suknią widać było nie zasznurowane kozaki. Nieuczesana, słabo umalowana, niechlujna, sprawiająca wrażenie zaniedbanej. Kilka lat temu widzieliśmy w telewizji braki w górnym uzębieniu. Tym razem, ogromne ubytki w dolnym. Dla fanów jeżdżących za Violettą Villas na jej koncerty, nie było to długie opóźnienie, bo zdążało się, że trwało ponad 4 godziny. Gwiazda jest zdolna do tego, żeby w ogóle nie wyjść na scenę, o czym się też przekonali. Usprawiedliwiali ją, że z wiekiem, coraz bardziej stresuje się przed każdym koncertem, których ma niewiele. Że ten stres oddziaływuje na nią w negatywny sposób. Że na słabą kondycję ma wpływ to, jak żyje, na co dzień, nie wychodzi z domu, nie spaceruje, nie podróżuje, nie dba o zdrowie, nie dba o wygląd. Widać, że jej zdrowie jest w złym stanie, kondycja psychiczna również.. Fani zauważają, że jest coraz gorzej, że Villas „idzie na dno”. Benefis ocenili jako wyjątkowo przykry finał jej kariery. Twierdzą, że nie sprostała zadaniu, chociaż się starała. Opiekunka w niczym nie pomogła, sprawiając wrażenie, jakby jej na niczym nie zależało. Gwiazda odwołała kolację z fanami i specjalnymi gośćmi. Była całkowicie wyczerpana, chociaż zaśpiewała tylko 6 piosenek.

                                                                           
Koncert
Zaczął się od falstartu. Violetta Villas ginąca w wielkim fotelu, w którym wyglądała jak zagubiona, wyniszczona życiem Bubulina (postać z musicalu, „Zorba”) zapomniała tytułu pierwszej piosenki, którą wykonywała dziesiątki razy. To było „Szczęście”. Pianista Maciej Kieres (wraz z bratem Bartoszem) z pełnym poświęceniem i dużym wyczuciem ratowali sytuację, pomyłkę za pomyłką, rozciąganie frazy lub jej niespodziewane skracanie, szarżowanie dźwiękiem, nieczystości intonacyjne, kłopoty z oddechem itp.). Każda piosenka miała mniej lub bardziej zmieniony tekst. Bardzo przydałby się prompter (ściągawka do czytania tekstów). Słynny głos miał resztki dawnej mocy, ale jego barwę i czystość zakłócała wada wymowy spowodowana brakami w uzębieniu. Nie mają już znaczenia tytuły niemodnych, wyświechtanych starych piosenek. Wykonując je, Villas, co pewien czas, błogosławiła publiczność. Raz pod barwami Jezusa, innym razem pod dostojeństwem Maryji Dziewicy, a jeszcze innym samego Pana Boga Wszechmogącego. Szeptała: „Panie Jezu, Matko Najświętsza, Maryjo, Dziewico, Panie Boże”, jakby szukała ratunku dla swojej niemocy. Starała się, chciała dać z siebie coś więcej, ale nie dawała rady. Była bezsilna i wewnętrznie zrozpaczona.
                                                                          
W pewnym momencie powiedziała, że pójdzie się przebrać i wyniesiona za kulisy, udawała, że to robi. Przed wyjściem wyszeptała” Starość, nie radość”. Dysząc ciężko, stała tam nieruchoma, podtrzymywana przez młode dziewczyny, do których powiedziała: „Ja już nie wrócę na scenę, nie jestem w stanie. Nie dam rady.” Wszyscy zamarli, bo uroczystości jubileuszowe dopiero miały się zacząć. Tylko cud sprawił, że ta ciężko chora kobieta, resztkami sił wróciła na scenę i z powrotem usiadła w fotelu.

                                                                           
O Boże! O Matko święta!
Kwiaty (skromne, standardowe wiązanki,), Gloria Artis, statuetka z wielkim koszem róż od Stowarzyszenia Artystów Wykonawców, do którego się zapisała, finalizowały tę smutną, poruszającą uroczystość. Na sam koniec wystrzeliły srebrne konfetti, które pokryły scenę i widownię. Zmaltretowana tą uroczystością Violetta Villas, patrzyła jak leciały het w górę i szeptała: „O Boże! O Matko Święta!, jakby wcześniej nie widziała czegoś takiego. Patrzyłem na Violettę i nie poznawałem wielkiej gwiazdy o wielkim głosie, w której zakochałem się wiele lat temu. Panie siedzące tuż obok, płakały. Zapytałem, czy ze wzruszenia? Nie, z litości -odpowiedziały. Mnie też zakręciła się łza w oku.
 Rozmarzyłem się i wyobraziłem sobie jak powinien wyglądać tego typu koncert. Gwiazda na złotym tronie, w złotej sukni, złotych pantofelkach, złotych balowych rękawiczkach, z cudownie ufryzowanymi lokami, w pełnej charakteryzacji, patrzy jak na wielkim ekranie są wyświetlane fragmenty jej najlepszych telewizyjnych i filmowych występów. Jest tam w swoich baśniowych hollywoodzkich kreacjach. Młode piosenkarki z autentycznymi glosami śpiewają jej największe przeboje: „Dla ciebie miły”, „16 lat”, „Spójrz prosto w oczy”, ”Mechaniczna lalka”. Ona sama nie wydobywa dźwięku. Już nie musi. Wyśpiewała się przez 50 lat. Pozdrawia wykonawców, uśmiecha się do publiczności. Dziękuję za medal, upominki i kwiaty. Jest radosna i szczęśliwa. Publiczność po zakończonym koncercie wstaje i bije jej brawa. Wszyscy śpiewają sto lat. Jest pięknie i uroczyście. Potem wielki bankiet z tańcami. Tańczę z Violettą Villas, wspominając dawne czasy, nasze wielogodzinne rozmowy telefoniczne, spotkania we dwoje, modlitwy w domowej kaplicy. Niezapomniane chwile.. Szkoda, że to tylko sen, bo rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
 BOHDAN GADOMSKI
  VIOLETTA VILLAS w 2011 roku na swoim benefisie  w Wojewódzkim Domu Kultury w Kielcach 
VIOLETTA VILLAS tonęła w konfetti. Tylko ten akcent dekoracyjny udał się organizatorom. Szkoda, bo mogłoby być tak pięknie. Ta wielka postać polskiej piosenki w pełni na to zasłużyła.
                                                             
Kiedy mijasz bramy śmierci...
Relacja z pogrzebu VIOLETTY VILLAS

   Relacjonuje  Bohdan Gadomski
BOHDAN GADOMSKI w kościele w oczekiwaniu na celebrę księży żegnających VIOLETTĄ VILLAS
 Był to skromny, standardowy pogrzeb, jakich wiele…W skromnej prostej trumnie leżała największa gwiazda polskiej piosenki, jedyna, która swego czasu stanęła u progu kariery światowej. Chociaż jej nie zrobiła (także z własnej winy), była znana na całym świecie nie tylko wśród Polonii. Nie było takiego głosu, takiej osobowości i takiej autokracji na obu półkulach.
Wielki smutek redaktora...
Prezydent odmówił
VIOLETTA VILLAS zasługiwała na bardziej wystawny pogrzeb, nawet na orkiestrę (śpiewała z najlepszymi), na wspaniałą, bogatą trumnę, na ukłony ze strony związków zawodowych - ZASP, sekcja estrady, mimo, że nie była ich członkiem, na przemówienia przedstawicieli swojego środowiska. Zasługiwała na pośmiertne odznaczenia, znacznie wyższe niż to jedno jedyne - Srebrny Medal Zasługi Gloria Artis, podczas, gdy inni z o połowę mniejszym dorobku i nieporównywalnej z nią sławie, otrzymali medale i krzyże złote oraz inne bardziej prestiżowe nagrody. Gdy jeden z najwierniejszych fanów gwiazdy, 19-letni Jakub Bocheński, tuż po śmierci wystąpił z wnioskiem do Prezydenta, RP Bronisława Komorowskiego o…Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski, spotkał się ze zdecydowaną odmową na piśmie. Wystąpił również do ministra kultury o Złoty Medal Gloria Artis i nie otrzymał odpowiedzi.
Violetta Villas nie otrzymała w Polsce żadnej nagrody łącznie z festiwalami piosenki w Opolu i Sopocie, chociaż jej występy do dzisiaj są najbardziej pamiętane i przypominane.
W trumnie, na zimnym katafalku tak naprawdę nic się już nie liczy. Ciało czeka na pogrzebanie zgodnie ze zwyczajem, a duch unosi się wysoko i nikt, kto nim nie został nie wie, gdzie leci i jakie miejsce we wszechświecie zajmuje…

BOHDAN GADOMSKI na warszawskich Powązkach z różowymi storczykami dla VIOLETTY VILLAS w trakcie wywiadu dla SUPER STACJI
W czarnej sukni, różowej czapie i różowym szalu…
Do przejścia przez bramy śmierci została przygotowana starannie. Nie ubrano jej jak zapowiadano w prasie bulwarowej, w balową suknię po matce Janinie Cieślak, ani w złotą estradową, w której ją przede wszystkim pamiętamy. Do trumny miała nową czarną sukienkę, nowe rękawiczki, czarne pantofelki, różową futrzaną czapę (wzorowaną na tej, w której często pokazywała się w telewizji) i różowy szal. Wieloletnia przyjaciółka Violetty Villas, dziennikarka Mariola Pietraszek powiedziała mi, że kiedyś, gdy rozmawiały o śmierci, zwierzyła się, że chciałaby zostać pochowana cała na różowo, bo to odmładza kobietę. Do krótko ściętych włosów dołożono blond perukę, aby stanowiła namiastkę najbardziej niezwykłej fryzury gwiazdy estrady na świecie. Zrobiono makijaż i nawet doklejono sztuczne rzęsy. Jeszcze przed tą globalną charakteryzacją, zmarła nie przypominała Violetty Villas, jeżeli to rzeczywiście miała być ona, to raczej Czesławę Marię Elizę Violettę Cieślak–Gospodarek–Kowalczyk, pozszywaną z kawałków w wyniku analitycznej sekcji zwłok (nadal badane są przyczyny śmierci). 



W białym kościele, w jasnej trumnie
…leży Violetta Villas. Za nią tłum ludzi przeważnie z jej pokolenia (70-ciolatkowie). Prości, ubodzy (przeważają samotne kobiety, które często odwiedzają cmentarze i chętnie biorą udział w ceremoniach pogrzebowych). Są tak samo samotne jak ONA, ich idolka, -ubóstwiana gwiazda z Las Vegas. W rzędzie krzeseł tuż za trumną, rodzina. Cztery osoby, z których trzy są znane Violetcie (żony wnuka nigdy nie poznała, ich dziecka też nie). Zmarła nie życzyła sobie obecności syna i synowej i tylko ona wiedziała - dlaczego. Mówiła w telewizji, że wydziedzicza syna, że nie chce go znać, że syna nie ma, za to ma ich wielu na całym świecie (to prawda) i tylko ona znała powody tak drastycznej i zapewne trudnej dla niej samej decyzji. Synowej Małgorzaty nie cierpiała, wręcz nienawidziła, czego dowodem jest taśma z nagraniem zarejestrowanym przez jedną z uczestniczek libacji alkoholowej w jej domu. Tuż przed pogrzebem została rozesłana do osób blisko zaznajomionych z Violettą Villas, Te dalej i dalej… Mam to nagranie. Jego zapis nie nadaje się do publicznego zacytowania. Violetta zdecydowała się ujawnić tajemnicę rodzinnych nieporozumień, wrogości, wręcz nienawiści do rzekomo najbliższych sobie osób. Nie zdążyła. Patrzę w kościele św.Boromeusza na te osoby i nie dostrzegam w ich poważnych, wręcz zaciętych twarzach wzruszenia, współczucia, żalu. Zdają się być tutaj z obowiązku. Z drugiej strony współczuję im, bo jak muszą czuć się w środku? Niechciani, wydziedziczeni, publicznie ośmieszeni. Ci ludzie (poznałem ich dobrze), całe życie byli w cieniu sławnej matki. Syn Krzysztof Gospodarek, w trakcie jednego z nielicznych wywiadów, powiedział dziennikarce poza protokołem, że nie kocha matki, bo bardzo go krzywdziła. Zapomniał jak sam się do niej odnosił, jak np.  kazał płacić za benzynę, gdy przywoził wmuszone zakupy. Doszło do tego, że Violetta nie miała z najbliższą rodziną żadnego kontaktu. Gdy dowiedziała się, że to syn umieścił ją w szpitalu psychiatrycznym, straciła w stosunku do niego resztki matczynego uczucia. 


BOHDAN GADOMSKI udziela wywiadu dla Super Stacji na temat zmarłej VIOLETTY VILLAS
Samotna gwiazda
W poprzednim domu w Magdalence pod Warszawą, najczęściej była sama, co nie najlepiej odbijało się na jej psychice. Gdy pojawiłem się na moment w jej życiu, powitała mnie euforycznie i zaproponowała małżeństwo. Dzisiaj wiem, że przede wszystkim, dlatego. W Lewinie Kłodzkim była jeszcze bardziej samotna, zdana na łaskę i humory swojej pseudo opiekunki. Ta odgrodziła ją od ludzi świata szczelnym murem i nie dopuszczała nikogo. Violetta była coraz bardziej chora i jednocześnie całkowicie uzależniona od Elżbiety Budzyńskiej (z zawodu dozorczyni), która widząc postępującą degradację zdrowia, wyglądu i psychiki swojej pani, posuwała się coraz to dalej w swoich prostackich metodach panowania nad nią i zrujnowanym domem, który miał być zapłatą za lata jej „harowania przy pańci”. Ona i miejscowe pijaczki, były w ostatnich latach życia Violetty Villas jedynym jej towarzystwem. Teraz Budzyńska schowana pod wielkim kapturem, za słonecznymi okularami, w widocznym stanie nieważkości, snuła się po cmentarzu w okolicy grobu Villas. Rozpoznana, została wyzwana od morderczyń, od pijaczek (odór alkoholu i tam się roznosił). Czując groźbę pobicia, uciekała pod murem cmentarza, goniona przez fotoreporterów.


VIOLETTA VILLAS często śpiewała w kościołach...
Ekspertyzy lekarskie, które czytałem, wyraźnie określały, co należy robić, jakie leki podawać, aby pomóc chorej. Zbagatelizowała to nie tylko ona, również syn, synowa, wnuczek, którzy zbyt biernie czekali, co będzie dalej i o stanie zdrowia matki dowiadywali się od znajomych lub z telewizji. Wystarczyło zadzwonić, wysłać list, pojechać. Violetta nie przyznawała się do tego, ale podświadomie czekała. Mówi o tym na wspomnianej taśmie prawdy. Ja też ich do tego wielokrotnie namawiałem, proponując swoje towarzystwo. Nadaremnie. Ponieważ obie strony (rodzina i opiekunka) ponoszą odpowiedzialność za to, co się stało, jakiekolwiek pieniądze należne im z tytułu spadku, winny być przekazane na schroniska dla bezdomnych psów i kotów, wśród których są do dzisiaj dawne zwierzęta, Violetty Villas. 

Ostatnie pożegnanie VIOLETTY VILLAS
Samotna na cmentarzu
To smutne i zastanawiające, że środowisko estradowe zlekceważyło pogrzeb Violetty Villas. W kościele, przy grobie, pojawiło się zaledwie kilka osób spośród piosenkarzy: Waldemar Kocoń, Edward Hulewicz, Andrzej Rosiewicz. Jej świetni imitatorzy: Jacek Mureno z Teatru „Sabat” i Robert Kędzierski z Londynu. Był Michał Wiśniewski, który swego czasu deklarował Violetcie pomoc(sama o nią poprosiła), ale skończyło się na podaniu konta jej przytuliska dla zwierząt i paru workach karmy. Żadna ze śpiewających koleżanek nie przyszła. Czyżby nie wytrzymały ogromnej siły medialnej, jaka nagłaśniała śmierć Villas? Z aktorek tylko Ewa Kasprzyk (kiedyś wcielała się w filmie „Bellisima” w postać Violetty). Była tancerka i choreograf Małgorzata Potocka, bo lubiła oryginalność i charyzmę V.V, widziała ją w swoich fantastycznych rewiach…Przedstawicielka Ministerstwa Kultury i Sztuki, odczytała bardzo oficjalny list kondolencyjny i właściwie to wszystko ze strony świata kultury. Na szczęście przybył Grzegorz Wilk, który przepięknie zaśpiewał „Ave Maria” w kościele, a przy grobie przejmująco i wzruszająco piosenkę „Melancholie” z repertuaru Villas.


GRZEGORZ WILK przepięknie wykonał pieśń "AVE MARIA' i piosenkę z repertuaru VILLAS "Melancholie", tę ostatnia bisował, co nie zdarza się na tego rodzaju uroczystościach na cmentarzu...Na zdjęciach w kościele i przy grobie z BOHDANEM GADOMSKIM

Ludzie płakali, a potem gromko bili brawa i wymusili na piosenkarzu bis, co na takich uroczystościach jest rzeczą niespotykaną.
Stoję nad grobem Violetty Villas z różowymi storczykami i patrzę na tabliczkę z jej nazwiskiem. Przed oczami przesuwają się jak w filmie  nasze spotkania, długie rozmowy… Na storczyki padają łzy. Ocieram oczy, chociaż chce mi się płakać, bo mam świadomość, że jest to nasze ostatnie spotkanie na ziemi. Ona w grobie, ja nad grobem… Ongiś tacy bliscy sobie, Teraz rozdzieleni tajemnicą śmierci. Czy spotkamy się w drugim żuciu? Do zobaczenia kochana Violetto!




DO ZOBACZENIA KOCHANA VIOLETTO!
Piekiełko w Bank Clubie
Relacja z „Wieczoru Gwiazd Polsat-u”
                                                                   
Polsat zaprosił Angorę na „Wieczór gwiazd”, cykliczną imprezę promującą nowe programy tej stacji, seriale, rodzimej i obcej produkcji. To zastanawiające, że tak wielka stacja telewizyjna organizuje ją w tak małych salach klubowych(w tym roku w warszawskim Bank Clubie), gdzie nie ma gdzie usiąść, rozłożyć notatki i w pewnym komforcie obejrzeć proponowaną ofertę. Jak zauważyłem, impreza jest adresowana głównie do fotoreporterów, którzy od wczesnych godzin potrafią okupować najlepsze miejsca przy scence, ale zupełnie niepotrzebnie, bo i tak ścisk jest tak duży, że tylko najbardziej doświadczeni potrafią w miarę swobodnie poruszać w tym chaosie. 
                                                                        
Udało mi się zauważyć jurorów nowego reprezentacyjnego show stacji „Tylko muzyka. Must be the music”. Troje z nich prezentowałem w Angorze: KORĘ (kapitalnie wystylizowana, z obłędną figurą, fantastyczną fryzurą, z charakterystycznym rysem wielkiej osobowości i doświadczeniem wokalno-muzycznym), ADAMA SZTABĘ(wielki powrót najwyższej klasy profesjonalisty, znającego się nie tylko na muzyce i dyrygowaniu, ale w jednakowym stopniu na talentach wokalnych), ELŻBIETĘ ZAPENDOWSKĄ, (która do tej pory była zbyt oszczędna w swoich ocenach, a przecież stać ją na bardziej konkretne, fachowe oceny). Nie jeden ja ze zdziwieniem zastanawia się, co w tak szacownym gronie robi taki amator jak WOJCIECH ŁOZOWSKI, któremu palma po sukcesie Afromentalu (usiłuje tam śpiewać), tak odbiła, że z nim nie pogadasz. Podobno w show też usiłował się wymądrzać, ale szybko gasiła go Kora. Był największy gwiazdor Polsatu, KRZYSZTOF IBISZ, dyżurny „chłopiec do bicia” dla różnych mediów, tu tylko w gronie wykonawców serialu. Z tandemu prowadzących: AGNIESZKA POPIELEWICZ, MACIEK ROCK powinni sobie nieźle poradzić z rolą gospodarzy, czego nie można powiedzieć o MACIEJU DOWBORZE, który się w międzyczasie zmanierował i fatalnie ubrał. Pominięto zupełnie niemogącego się odnaleźć na nowo w telewizji TOMASZA KAMMELA, przemknął prawie niezauważony w tłumie. 

                             BOHDAN GADOMSKI i KRZYSZTOF KWIATKOWSKI 
BOHDAN GADOMSKI i SEBASTIAN FABIJAŃSKI
                                                                
Starych wyjadaczy serialowych, zdystansowała młodzież: ujmujący wszystkie panie KRZYSZTOF KWIATKOWSKI(świetny jako główny recepcjonista Artur Górski w znakomitym serialu „Hotel 52”) i zbuntowany, szalenie interesujący SEBASTIAN FABIJAŃSKI (po głównej roli w „Tancerzach”, przerwanych studiach aktorskich), powracający na mały ekran w serialu „Linia życia”(Kamil Nowik).                                                   
                                    BOHDAN GADOMSKI i ZBIGNIEW SUSZYŃSKI
Konsternację wzbudziła aktorka-amatorka, zawodowa celebrytka AGNIESZKA WŁODARCZYK(jakoś dziwnie odmieniona, niemiłosiernie odchudzona, sztuczna, udająca Audrey Hepburn). Gwiazdek było sporo, tylko wielkich gwiazd zabrakło. BEACIE ŚCIBAK pomyliły się miejsca i ranga imprezy, bo ubrała się w srebrną, mocno błyszczącą długą suknię, w której wyglądała jak matrona. Te wystudiowane miny, te pozy hollywoodzkiej gwiazdy. Okropne! Na szczęście więcej takich nieporozumień nie było. Można było podziwiać urocze młode polskie gwiazdeczki serialowe i fotoreporterzy mieli radochę. One zresztą też. Bankiet trwał do rana, przy malutkim stole i skromnym poczęstunku. Wytrzymałem w tym piekiełku dwie godziny.
BOHDAN GADOMSKI
 Ps. Idzie nowe pokolenie 20-latków, które szturmem wpada na duże i małe ekrany. Wśród  nich   na szczególną uwagę zasługują 24-latkowie:
                          KRZYSZTOF KWIATKOWSKI (seriale "Hotel 52"", "Prosto w serce")
                   oraz...SEBASTIAN FABIJAŃSKI (seriale"Tancerze", "Linia życia")                           
          BOHDAN GADOMSKI na TOPTrendy"SOPOT 2011"

                                                                                
W TUMANACH KURZU
Relacja z IX SOPOT TOPTrendy FESTIWAL

Hala Ergo Arena w Gdańsku nie była odpowiednim miejscem na duży trzydniowy festiwal z piosenką w roli głównej. Pozostająca nadal w remoncie Opera Leśna w Sopocie dawała niepowtarzalny klimat i była wprost idealna na takie igrzyska muzyczne. Moloch sportowy „Ergo” nie tworzył go, wręcz przeciwnie, pobawił imprezę uroku i stosownego skupienia zarówno wykonawców jak i publiczności. Od strony Sopotu nie było ani dojazdu, ani dojścia na pieszo. Jeżeli ktoś decydował się na taką wyprawę, tonął w tumanach kurzu. Na miejscu nie było, czym się posilić (koncerty trwały do 5 godzin!), serwowano jedynie zimne nachosy, hot-dogi (szybko się wyczerpały) i ciastka. Wnoszenie jakiegokolwiek prowiantu i napojów było zabronione (łącznie z soczkami w kartoniku). Na szczęście typowo polskie mankamenty organizacyjne przysłaniała widowiskowa i funkcjonalna scenografia, a wrażenie potęgowały półprzezroczyste ekrany w kształcie walca. Wizualizacja festiwalu była na wysokim europejskim poziomie!

BOHDAN GADOMSKI na pierwszej konferencji prasowej Festiwalu TOPTrendy w Sopocie      

Szpak wygrał z Dodą
Największą gwiazdą miała być Doda, którą zmogła awaria kręgosłupa. Jak powiedziała leżąc w pozie umożliwiającej jej konwersację, daje on znać o sobie zawsze w najmniej oczekiwanym momencie. Zamiast stawić się na konferencję prasową, pojechała do szpitala na wstrzyknięcie blokady. Jej 40 minutowe wysublimowane, bajkowe show z akcją w krainie elfów i pół ludzi, a pół koni, robiło duże wrażenie, acz nie ustrzegło się elementów kiczu i drobnych obsceniczności. Osobiście wyeliminowałbym kilka wyświechtanych piosenek (”Nie daj się”, „Dżaga”), które w ogóle nie pasowały do konwencji, do nowej Dody z płytowym, ciekawym repertuarem i imponującym wokalem. Jaka szkoda, że śpiewała w niewłaściwej tonacji i obok dźwięku. Odnosiło się wrażenie, że nie słyszy podkładu. Na prawidłową tonację weszła po dłuższej chwili…Będąc pozbawiona talentu tanecznego, wypadła sztywno, co pogłębił chory kręgosłup. O wiele lepiej w tańcu estradowym operuje ciałem nawet Agnieszka Orzechowska (polska Angelina Jolie). Oj, daleko Dodzie do Lady Gagi, daleko. Oglądalność jej występu to 1.071.500 telewidzów. Emitowany w tym samym czasie „X-Factor” z rewelacyjnym Michałem Szpakiem (śpiewał jak natchniony anioł) zgromadził 4.700.000 telewidzów. Adam Darski Nergal” zaproszony na TOPTrendy, wybrał… X-Factora zamiast Dody. Szpak wygrał z Dodą!
            Bohdan Gadomski na drugiej konferencji prasowej w Festiwalu TOPTrendy   

Maryla w kryzysie
Tym razem mało mówiło się na miejscu o wokalu Maryli Rodowicz, która właśnie przeżywa kryzys formy związany z wiekiem piosenkarki i prześpiewaniem (rekordowa ilość występów z programem bez scenariusza, bez reżysera i co gorsze bez pomysłu). Wytykano jej dziwny repertuar („Cicha woda”, „Karuzela”, Autobus czerwony”), który już dawno w Polsce się opatrzył. Gromy sypały się na dziwaczny, niegustowny, nieefektowny strój, w którym nowa stylistka podkreśliła mankamenty obłej figury Rodowicz (chyba dopadł Marylę efekt jojo). Nie pomógł elektryczny wiatrak wywołujący wiaterek dmuchający w tren, bo ten efekt nie robi już żadnego wrażenia. Brak obuwia również jest opatrzonym chwytem estradowym. Dziennikarze na konferencji prasowej szeptali o nieudanym występie Maryli Rodowicz, sugerując, że chyba pora odejść. Ale Rodowicz nie odejdzie, raczej wyniosą ją ze sceny. Z Sopotu popędziła do Opola. Czy będzie także na festiwalu w Międzyzdrojach?
Jubilatka Kora
Nie łatwo jest utrzymać się na topie wokalistce rockowej z 35 letnim stażem i 60-tką na karku. Kora miała w swojej długiej karierze wzloty i upadki. Ma świadomość, że w show-biznesie niczego się nie wie na pewno. Dzisiaj nie jest już tą samą beztroską osobą sprzed lat. Na festiwalowej ogromnej scenie zobaczyliśmy wciąż charyzmatyczną wokalistkę w sztandarowym repertuarze, który znamy prawie na pamięć. Rozbiegana, bardziej improwizująca aniżeli perfekcyjnie przygotowana do jubileuszowego koncertu, nie miała tak licznej publiczności, na jaką zasłużyła, ale tych, którzy pozostali do końca (północ) nie zawiodła. Nie było „Boskiego Buenos”, „Oddechu szczura”, najlepszych piosenek w jej repertuarze, na które czekałem, ale pewnie już ich dzisiaj nie wyśpiewa (piekielnie trudne). Pozazdrościć figury, kondycji, formy wokalnej. Brawo!
Najlepiej przygotowana była Kayah
Najlepszy program, najlepszy głos, największą dynamikę i najlepszy kontakt z publicznością miała Kayah. W jej bogatym show ze znakomitym tempem, było to wszystko, co być powinno. Świetni tancerze, znakomity chórek, oryginalny zespół cygański, ciekawi  goście. Kayah nie kalkuluje i wciąż potrafi zaskoczyć. Jej kariera jest pełna muzycznych zwrotów, od ambitnego popu z jazzową nostalgią, przez niebanalne kompozycje w stylu disco soul, aż po bałkański folk czy muzykę klasyczną. Recital artystki na TOPTrendy był szalenie różnorodny, a ona zachwycająca na tyle, żeby być najjaśniejszą, najlepiej przygotowaną gwiazdą tegorocznego festiwalu. Ach, jakie efektowne stroje, jaka błyskawiczna przebiórka na scenie i poza sceną. Wszystko wirowało razem z, Kayah, która pokazała, czego się nauczyła przez te wszystkie lata i to, jak bardzo dojrzałą i świadomą w tym, co robi jest dzisiaj. Gratulacje!                                                                                       
Najbardziej topowi
W tym roku w ocenie radiowców z najpopularniejszych stacji radiowych i prezes Niny Terentiew, najbardziej topowymi wykonawcami muzyki rozrywkowej byli: Ania Wyszkoni, której urokliwa bezpretensjonalność i skromność podbija Polaków, bo chętnie kupują jej płyty. Na festiwalu otrzymała Platynową Płytę, co podkreśla jej coraz mocniejszą (już solową) pozycję w show-biznesie. Perfekcyjnie przygotowany występ z 40 osobowym baletem (początkowo organizatorzy zapewniali 14 osobowy) potwierdził jej profesjonalizm i wysoki pozom warsztatu nie tylko wokalnego. Równie świeża i odważnie awangardowa była niesympatyczna z „natury” Monika Brodka, dla której odnalezienie nowego stylu śpiewania, bycia estradowego, nowej muzyki, było być albo nie być. Temperamentnej góralce udało się zaistnieć na nowo. Mimo braku przełożenia piosenek nagranych w studio na przekaz estradowy, nie musiała podpierać się wypchanymi jeleniami. Dobre wrażenie swojego występu popsuła, mówiąc, że nagrody trzyma w toalecie. Czy wszystkie góralki są takie prymitywne? Aż dziw bierze, że płyty zespołu Raz, Dwa, Trzy dobrze się sprzedają, że ludzie chodzą na ich koncerty, chociaż nie mają ciekawego pomysłu na siebie i przy dłuższym oglądaniu są nudni. Ania Dąbrowska na moment przerwała urlop macierzyński, co było widać w tym, co mówiła i jak śpiewała. Ona też budzi moje zdziwienie, że istnieje i radzi sobie całkiem nieźle. Czesław Mozil (wielka osobowość) przebił wszystkich „topowców” gigantyczną peruką, na której czubku kołysał się miniaturowy czarny stateczek. Ostatni z laureatów Kazik Staszewski odmówił odebrania statuetki, co publiczność, nagrodziła gwizdami. W tym przypadku organizatorzy powinni wycofać nagrodę dla wyjątkowego gbura. Nie odmówił występu Andrzej Piaseczny (w znakomitej formie), którego wspierał nostalgiczny Seweryn Krajewski. Przyjęcie mieli owacyjne.
 BOHDAN GADOMSKI i najsławniejszy polski iluzjonista MACIEJ POL, który na festiwalu zaprezentował ekscytujący numer z piłą, którą przecinał na pół swoją asystentkę 

Ibisz i inni
 Obserwując Krzysztofa Ibisza jak przygotowuje się do minutowych wejść prezenterskich, byłem zaskoczony, że aż tak się denerwuje, że ciągle przepowiada teksty, co powodowało, że był zbyt mechaniczny, za mało sympatyczny w kontakcie z publicznością. W tym roku zadania miał niewielkie. Górowali Maciej Rock i Maciej Dowbor, którzy utemperowali swoje prezenterskie temperamenty, co wyszło im na dobre. Rock zdaje się być za bardzo rutynowany, co zabija naturalność i wdzięk osobisty. Dowbor odchudzony, świetnie ubrany nabiera formy sprzed lat. Obie panie Agnieszka Popielewicz i Paulina Sykut są na żywo naprawdę ładne i dobre w tym, co robią. Świetnie zgrane, solidnie przygotowane, z furą niewymuszonego wdzięku i dobrą dykcją, Czy trzeba więcej, żeby błyszczeć w prezenterskim fachu? Ale wszystkich wymienionych przebił duet kabareciarzy Igor Kwiatkowski i Robert Motyka, którzy prowadzili ostatni dzień Festiwalu Trendy. Kwiatkowski wydostał się z okrutnie już zgranej Mariolki, a Motyka dzielnie mu partnerował. Doskonałe tempo, brawurowe popisy komizmu i błyskotliwości. Kwiatkowski pokazał, że nieźle śpiewa i jeszcze lepiej parodiuje piosenkarzy. Ubawiłem się bardziej niż na Kabaretonie (14 aktualnie najlepszych), który nie bardzo nadaje się na piosenkarskie igrzyska, ale ponieważ ma najwyższą oglądalność, wciąż na nich funkcjonuje. Sensację wzbudził numer iluzjonistyczny, w którym Maciej Pol przecina na pół swoją asystentkę (żonę) Izę Pol. Po występie na próżno szukano tej drugiej połowy. Odnalazła się w…samochodzie.
                                       BOHDAN GADOMSKI, IZA POL, MACIEJ POL
Trendy
Ze szczególną uwagą przyglądałem się tegorocznym debiutantom z koncertu konkursowego „Trendy”. W Internecie oglądałem ich teledyski, aby jeszcze przed występem oddać głos na swojego faworyta. Wybrałem śliczną, wspaniale zapowiadającą się Honoratę Skarbek „Honey”, 18 letnią wokalistkę i blogerkę, która dostała nagrodę Internatów. Dzięki prowadzonym przez siebie blogom zyskała ogromną popularność. Jej photoblog przekroczył 6 milionów wyświetleń tylko w jednym miesiącu! Teledysk do piosenki „No one” obejrzało ponad milion osób. Za jej nagraniami stoją niemieccy kompozytorzy i amerykański producent. O przyszłość Honoraty jestem spokojny. Ma wszystko. Konkurs Trendy wygrali Neo Retro, czyli czterech muzyków, który obudzili się nagle w XXI wieku otoczeni współczesnymi zabawkami, w których rezonują echa odległych dźwięków. Ich muzyka jest syntezą tradycyjnych akustycznych dźwięków z gitarą elektryczną, wysublimowaną elektroniką, a czasami baglamą i klawesynem. Wokalistą zespołu jest londyńczyk Skyboy. Na tyle inny od naszych, że od razu widać, kim jest i co sobą reprezentuje. Ich sukces jest podwójny, bo otrzymali nagrodę publiczności, czyli Trendy (poprzez głosowanie SMS-ami) i od jury (obradujące na miejscu w dość tajemniczych sposób).
Za rok jubileuszowe X TOPTrendy. Mam nadzieję, że już w Operze Leśnej w Sopocie. Tegoroczne Bursztynowe Słowiki jednak przynależą do Międzynarodowego Sopot Festiwal i nie powinny być wypożyczane nawet przez prezydenta miasta. Sopot Festiwal ma być reaktywowany pod opieką organizacyjną i telewizyjną Polsatu, który takie imprezy realizuje wybornie i z dużym rozmachem.
BOHDAN GADOMSKI

      MIASTO SOPOT na czas trwania TOPTrendy FESTIWAL nie było przygotowane  do tej imprezy. W mieście nie było atmosfery festiwalowej, może dlatego, że festiwal odbywał się w ARENIE ERGO w...Gdańsku. Ten wielki obiekt też nie był przygotowany ani pod względem drogi prowadzącej do niego, ani w środku. Jedynym miejscem do festiwalowych imprez jest... OPERA LEŚNA w Sopocie (ciągle w remoncie)   
                                                           
 KRAJOWY FESTIWAL PIOSENKI POLSKIEJ W OPOLU 
                                                                      2011
      Red. BOHDAN GADOMSKI jest już w nowym amfiteatrze. Bacznie obserwuje próby, ocena piosenkarzy i festiwalu zaczyna się u redaktora  od momentu pobrania akredytacji.   

Rodowicz pokazała płonące pazury, Gawęda odważne mini i błyszczące-cekinowe majteczki, Kowalska brokatowe-złote szpilki, Wilk spadła ze sceny i rzuciła butami w publiczność…
                                                                           
W ekspresowym tempie
Relacja z 48 Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu

Opole nareszcie ma amfiteatr z prawdziwego zdarzenia, chociaż nie wszystko udało się w nim skończyć na czas. Bardziej zadbano o publiczność i komfort oglądania największej imprezy piosenkarskiej w kraju, aniżeli jej wykonawców. Obecna widownia posiada 3.700 miejsc. Ma nie tylko krzesełka z oparciem, ale dwa tarasy, które pomieszczą ekipy telewizyjne i 4 stoiska gastronomiczne Na jednym z nich jest dodatkowa mała widownia na 200 osób. Jest nowy dach nad sceną (nad widownią nie starczyło pieniędzy), dodatkowe pomieszczenia dla telewizji i miejsce na Muzeum Polskiej Piosenki, a także nowy przeszklony budynek wejściowy z kasami. Koszt 28 milionów 300 tysięcy złotych, cześć pieniędzy (40 procent) pochodzi z UE.
Zarządcą obiektu jest Narodowe Centrum Polskiej Piosenki, którego dyrektorem jest profesjonalista Rafał Poliwoda.

                                                                              
Telehity
Przed laty naszym oknem na świat był, „Teleexpress”, który prezentował nie tylko polskie, ale i światowe piosenki z pierwszych miejsc list przebojów. Dlatego zdecydowano, że w jego opolskim koncercie jubileuszowym (25 lat) znajdą się piosenki po angielsku, co wzbudziło kontrowersje. Reżyser Małgorzata Kosturkiewicz zrealizowała ten koncert w tak szybkim tempie, w jakim jest podawany jeden z najpopularniejszych programów informacyjnych. Niestety, nie wszyscy wykonawcy udźwignęli światowe hity. Wyszły braki warsztatowe i słabszy niż zwykle wokal Patrycji Markowskiej, która porwała się na „Satisfaction” Rolling Stones i chociaż uchodzi za wokalistkę rockową, zdemaskowała się, że tylko próbuje nią być. Głos Grzegorza Skawińskiego w ogóle nie pasował do dynamicznego „Personal Jezus”. Skawiński mieści się z nim tylko w obrębie własnych utworów, utrzymanych w tej samej stylistyce i manierze wykonawczej. Skompromitował się zespół Afromental, który za wcześnie uwierzył, że są gwiazdami… Hit Michaela Jacksona „Smooth Criminal” był wręcz amatorsko wykonany. Chłopacy nie raczyli opracować układów tanecznych (tak charakterystycznych dla Jacksona) i po scenie spacerowali nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Wcześniej nie chcieli pozować do zdjęć fotoreporterom, a kiedy się zdecydowali, ci odwrócili się od nich plecami i zdjęć nie było. Na szczęście mamy profesjonalnych wokalistów, którzy doskonale poradzili sobie z postawionym zadaniem. Wielkie wrażenie zrobiła Maryla Rodowicz, cała w kolorowych piórach, z ciekawie zakomponowanym układem choreograficznym, roztańczona, pełna siły i werwy. Przebój Shakiry „Waka Waka” zaśpiewała po swojemu, nadając mu nowych barw. Aż chciało się tańczyć razem z nią. Perfekcyjny układ taneczny zaprezentowała najbardziej efektowna piosenkarka festiwalu, Dominika Gawęda z zespołem Blue Cafe, która odważnie sięgnęła po utwór U2 „I Still Haven’t Found What I’m Looking For”. Strój Dominiki bulwersował wszystkich, bo tym razem miała bodajże najkrótsza mini w historii opolskich festiwali, ale asekuracyjnie pod nią efektowne cekinowe błyszczące spodenki, które też można było momentami podziwiać,. Niebotycznie długie nogi w wysokich szpilach koloru cielistego, tworzyły z niej zjawisko, któremu żaden mężczyzna na widowni nie mógł się oprzeć. To tego balet, chórek (efektowny chórzysta Patryk Gibass, ściągnięty samolotem z Berlina). Cały układ opracowały Karolina Kowalska i Amelia Koziara.  Mocne wrażenie! Spójrzcie na zdjęcia...
                                      DOMINIKA GAWĘDA z PAWŁEM SOKALEM

                       DOMINIKA GAWĘDA z PATRYKIEM GIBASSEM z Berlina

W jakże znakomitej formie wciąż pozostaje elegancki, szarmancki i radośnie sympatyczny Andrzej Piaseczny. Wykonany przebój Stevie-go Wondera „I Just Called To Say I Love You”, z powodzeniem może włączyć do swojego stałego repertuaru. Ryszard Rynkowski w świetnej formie, z charakterystycznym tylko dla siebie drapieżnym i sugestywnym wokalem, przekonał po raz kolejny, że to on jest polskim Joe Cocker em, („Unchain My Heart”) i nie ma nikogo, kto by mu ten tytuł odebrał. Koncert na wskroś festiwalowo podkreślała Polska Orkiestra Radiowa pod dyrekcją Tomasza Szymusia. Z prowadzących najlepszy był niestrudzony Marek Sierocki. Beata Chmielowska-Olech trochę zagubiła się na wielkiej scenie, ale pozostał jej kameralny urok z ekranu. Maciej Orłoś w dobrym stylu.
                BOHDAN GADOMSKI i MAREK SIEROCKI to weterani opolskich festiwali               
Super, Super,Super…
W emocjonującym „Super Wieczorze”, składającym się z trzech części, wszystko w nazwie było „Super”(„Superjedynka”, „SuperArtysta”, SuperPrzebój”, „SuperZespół”, SuperPłyta”, Super Premiery”, „SuperDebiuty”). Prowadziła coraz dojrzalsza w takiej roli Paulina Chylewska (wytworne długie suknie na dużą galę) z niefortunnie dobranym do roli gospodarza Robertem Janowskim (dżinsy, TSH i sportowe buciki), bez najmniejszego poszanowania dla kreacji swojej partnerki i rangi imprezy. Janowski po raz kolejny nie sprawdził się w tej roli. Po prostu był żaden.
W plebiscycie „Superjedynki” najlepszymi w ocenach głosujących zostali: Stanisław Sojka (zasłużone Grand Prix) wszakże to dobra marka i ogromne doświadczenie. Kasia Kowalska (weteranka o młodym wyglądzie i dziwnym repertuarze) została SuperArtystą, Ania Wyszkoni (SuperPrzebój, i jego wzruszająca interpretacja), Acid Drinkers (po polsku Kwasożłopy to SuperZespół, rock’n,’rollowy, który wyszedł poza scenę stricte metalową), Maryla Rodowicz (SuperPłyta) w najbardziej odlotowej kreacji festiwalu, przemyślanej i wykonanej z ogromną precyzją. Złote błyszczące, wręcz płonące pazury, podświetlany kapelusz i czarny, demoniczny kostium, czyniły z niej artystkę niezwykłą i demoniczną. W Opolu Maryla miała świetny pomysł nie tylko na siebie, ale i na przekaz piosenki „Serduszko puka w rytmie cza-cza”(nieco zagonione tempo aranżu). Nie ma się, co dziwić, że Superjedynka SuperJedynek powędrowała właśnie do niej.

BOHDAN GADOMSKI z uwagą ogląda wszystkie próby i wcześniej zapoznaje się z zawartością recenzowanych podmiotów wykonawczych            

Premiery i debiuty
  Wyjątkowo skromny zestaw piosenek (jak nigdy dotąd), ale ciekawy i przykuwający uwagę widzów, miał koncert „Superpremiery”. Zwyciężyła piosenka „Boso”, tytułowy utwór nowej płyty Zakopowera, wykonany w intrygujący sposób przez Sebastiana Karpiela-Bułeckę. Drugie miejsce i Srebrną Premierę dostał Juliusz Nyk, jeszcze niepewny estradowo, z momentami nieciekawym brzmieniem głosu. Trzecie miejsce Kasia Wilk, która ze statycznej, skromnej piosenkarki, stała się wulkanem na estradzie i to tak silnym, że spadła z niej i wylądowała w głębokim dole. Jakimiś cudem wydostała się z niego, pobiegła na widownię i…zrzuciła buciki, aby wrócić na scenę na boso. Jej piosenka „Escape” ma szansę stać się przebojem, choć piekielnie trudna do zanucenia… Afrykańskim temperamentem i swobodę sceniczną popisywała się pewna siebie Patrycja Kazadi, ale z wokalem już było trochę gorzej. Żeński zespół Shemoans to pięć instrumentalistek, które są zawodowymi muzykami. Śpiewa Ewelina. Wyróżniają się niecodziennym wizerunkiem, odważnym makijażem, co jest ich znakiem rozpoznawczym. Są jak żyletki, robią wrażenie. Powinny zaistnieć w show-biznesie.
Nie widzę w nim Marcina Chudzińskiego, wielokrotnego zwycięzcę telewizyjnej „Szansy na sukces”(startuje tam od 2003 roku). Mimo, że ma wielki, nośny głos, którym przebija obecnie Krzysztofa Krawczyka i Krzysztofa Cugowskiego, to nie ma cienia własnej osobowości i czegoś charakterystycznego, co pozwalałoby wyróżniać się wśród znacznie słabszych wokalnie kolegów. Prezentuje się znaczniej gorzej niż 5 lat temu. Urzędnik z prowincjonalnego biura. Czy znajdą się styliści, którzy podjęliby się karkołomnego zadania zrobienia z Chudzińskiego ciekawej twarzy w piosence? Znam go dobrze. Jest niereformowalny, a wesela, na których śpiewa, zrobiły w nim pewne spustoszenie. Jakże widowiskowi i kontaktowi na scenie są: Michał Bober (II miejsce)!  Sławek Bieniek (III miejsce).
                                                            MICHAŁ BOBER
                              BOHDAN GADOMSKI na probie w opolskim amfiteatrze
                                                                         
Po emocjach konkursowych mieliśmy relaks na koncercie z okazji 40-lecia „Lata z radiem”, na którym wystąpili wykonawcy towarzyszący tej audycji radiowej od lat. W pięknym klasycznym stylu Zbigniew Wodecki, w nowych odcieniach swojego głosu i nowej interpretacji 5 piosenek. Wprost fantastyczny był Łukasz Zagrobelny, którego w takim ciekawym wydaniu nie słyszeliśmy na tym festiwalu. Wokalista rozwija się i ma jeszcze sporo do powiedzenia od siebie. Jego występ był oglądany w skupieni i z przyjemnością. Profesjonalista z wyższym wykształceniem muzycznym!
LUKASZ ZAGROBELNY
          
Z dużą klasą, lekkością i wdziękiem, skupiona bardziej niż zwykle była odmieniona wewnętrznie Kayah, poprawna Halina Młynkowa z nową dobrą piosenką „Kobieta z moich snów”(tytuł fatalny), Stachurski, wciąż się nie poddaje, chociaż od siebie chyba już wszystko powiedział, Varius Manx z interesującą wokalistką Anną Józefiną Lubieniecką, przekonywający w tym, co robi Ryszard Rynkowski, filuterna, pełna wdzięku Ania Wyszkoni, która nadała świeży powiew trochę zakurzonej piosence Kory „Raz-dwa, raz-dwa” i zaprosiła do niej samego Marka Jackowskiego, co było wzruszające. Ciekawy jestem, co na taki mariaż Kora? Kobranocka nie powinna się ekshumować, bo brzmi fatalnie. Wokalisty Kamila Bednarka ze Star Guard Muffin  nie można było zrozumieć.

       BOHDAN GADOMSKI w opolskim amfiteatrze obserwuje piosenkarzy już na próbach...
Odkrycie festiwalu
Miłym zaskoczeniem dla wszystkich okazała się Ania Rusowicz, córka niezapomnianej wokalistki Ady Rusowicz i wokalisty Wojciecha Kordy (Niebiesko-Czarni). Świetny głos, urocza aparycja, naturalność, nerw estradowy i niezwykle sympatyczna osobowość, sprawią, że z pewnością wejdzie do czołówki. Ania jest  już trochę spóźniona (ma 27 lat), ale przy swoich atutach i przewadze głosowej nad pozostałymi rówieśniczkami, może tam narobić zamieszania. Bliżej poznamy Anię w mojej rozmowie z nią na końcu tej relacji.
 ANIA RUSOWICZ śpiewała cztery piosenki swojej mamy niezapomnianej wokalistki big-beatowej ADY RUSOWICZ, wokalistki zespołu Niebiesko-Czarni
                                              "Za daleko mieszkasz miły"...
                           To był znakomity debiut przed opolską i telewizyjną publicznością... 
 
Panna Madonna, legenda tych lat.
 Pięć piosenkarek i cztery aktorki zaśpiewały piosenki z repertuaru Ewy Demarczyk. Trudne zadanie. Spora odwaga. Koncert miał swój klimat, powagę, emocje, ale był bezbrzeżnie smutny. Ewa Demarczyk taka nie jest. Jest przede wszystkim dramatyczna, tragiczna, momentami drapieżna i pełna wewnętrznego żaru. W interpretacjach jej piosenek na tym festiwalu tego nie było. Nie było przeszywającego śpiewu i nadzwyczajnych barw głosu, którym obezwładniała słuchacza. Okazało się, że zmierzenie się z jej sztuką jest niemożliwe. Dlatego Ania Dąbrowska pokazała przede wszystkim siebie (i słusznie) w „Groszkach i różach”. Justyna Steczkowska epatowała efektownością za cenę utraty czytelności tekstu „Karuzeli z  Madonnami” Kinga Preis nie oddała kruchości „Tomaszowa”, zapominając, że płakać ma publiczność, nie aktor. Katarzyna Groniec po swojemu odczytała „Skrzypka Hercowicza”, łącznie z muzyką. „Poprawiła Zaryckiego” Magda Kumorek i Anna Czartoryska przeliczyły swoje siły. Kayah była mało wzruszająca w „Pocałunkach”, nie opanowała tekstu i dlatego poprawiała… Pawlikowską. Sonia Bohosiewicz miała dużą dozę prawdy w swoim przekazie, czym najbardziej zbliżyła się do Ewy, Demarczyk, ale tylko zbliżyła. Debiutantka Marta Florek miała tylko wdzięk w jedynej pogodnej piosence wieczoru „Na moście w Awignon”. Po koncercie długo rozmawiałem z Ewą Demarczyk, ale nie chciała go komentować.
Żeby to wszystko przeżyć, dotknąć, posmakować, trzeba być w Opolu, a nie biadolić przy telewizorze, jak niektórzy pseudo recenzenci gazetowi. 48 KFPP w Opolu był udany. Ze satysfakcją go smakowałem na próbach, na koncertach, wszędzie…Polsat na TOPTrendy wszystko zablokował i wszędzie postawił ochroniarzy. Wiele się musi uczyć od organizatorów największego święta polskiej piosenki.
BOHDAN GADOMSKI 

JUSTYNA STECZKOWSKA w arcytrudnej, porywającej piosence "KARUZELA Z MADONNAMI" z repertuaru EWY DEMARCZYK
Recenzent festiwalu BOHDAN GADOMSKI z fotoreporterem PIOTREM KAMIONKĄ, autorem zdjęć z "OPOLA 2011"

                                                                        
                    XVI  FESTIWAL GWIAZD W MIĘDZYZDROJACH
                                                          2011
                                        
                               relacjonuje red.BOHDAN GADOMSKI  
Już 112 dłoni jest odciśniętych w Alei Gwiazd 
Na luzie
Relacja z XVI FESTIWALU GWIAZD w Międzyzdrojach

Władze Międzyzdrojów nie złożyły w tym roku propozycji zrealizowania XVI Festiwalu Gwiazd jego pomysłodawcy i wieloletniemu szefowi Waldemarowi Dąbrowskiemu, mimo ubiegłorocznego sukcesu (sam pisałem, że był najlepszym z dotychczasowych festiwali). Podjęcia się kontynuacji bodajże najsympatyczniejszego, najbardziej wakacyjnego, na największym luzie z letnich festiwali nad Bałtykiem, zdecydował się ceniony aktor, reżyser, producent Olaf Lubaszenko. To on opracował koncepcję artystyczną tegorocznej imprezy, podkreślając, że największą siłą tego festiwalu jest możliwość bezpośredniego kontaktu widzów z artystami nie tylko poprzez sesje autografowe, ale również prezentację najnowszych dokonań gości. Nie dokonał rewolucji w wypracowanej i przez lata doskonalonej formule, raczej ją zachował i bardzo starannie, profesjonalnie prowadził przy pomocy producentów Zbigniewa Dobosza i Macieja Szwarca oraz głównego organizatora Jadwigi Bober, dyrektora Międzynarodowego Domu Kultury w Międzyzdrojach. Nie duża ekipa, niewielu pracowników, jednak wszystko przebiegało zgodnie z planem i szczegółowym programem (pierwsze imprezy zaczynały się o godzinie 10.00, ostatnie kończyły po północy i tak przez cztery dni non stop). 
    BOHDAN GADOMSKI recenzent festiwalu i dyrektor artystyczny  OLAF LUBASZENKO

Duch Waldemara Dąbrowskiego
Na festiwalu momentami czuło się obecność Waldemara Dąbrowskiego. Może, dlatego, że odsłonięcie jego pamiątkowej tablicy na murze przy wejściu do Domu Kultury (a nie jak podawano w Alei Gwiazd) przypominało, czego dokonał dla festiwalu i dla uczestniczących w nim artystów. Znacznie bardziej efektownie i prestiżowo potraktowano zmarłego aktora Krzysztofa, Kolbergera, którego stolik-pomnik zaprojektowany przez Michała Selerowskiego było pięknym gestem uczczenia jego pamięci. Kolberger był skomplikowaną i trudną osobowością jako człowiek, o czym miałem okazję przekonać się. Jako aktor wybitny, jeden z najlepszych. Jego role zapisały się w historii kina i pamięci widzów. Krzysztof siedzi przy stoliku na krześle, przed nim książka z wierszami, które tak pięknie czytał, obok puste krzesło dla gościa, który zechce przy nim usiąść, zrobić pamiątkowe zdjęcie. Usiadłem, zadumałem się i wróciłem do naszego 2 godzinnego spotkania w jego warszawskim apartamencie. Jeszcze w ubiegłym roku był na festiwalu, jeszcze rozmawiał ze swoimi sympatykami, jeszcze raz uśmiechnął się do mnie smutno. Był całkowicie wyczerpany przez chorobę, był cieniem samego siebie. Niewesoły początek festiwalu, za to potem…
BOHDAN GADOMSKI przy pomniku KRZYSZTOFA KOLBERGERA
Ostatni z prawdziwych konferansjerów
Tak przedstawił siebie Krzysztof Materna, trochę dziwna postać(nie zawsze przyjemny w kontaktach, zadufany i pewny siebie) w naszym biedniutkim show-biznesie.W dwuosobowym spektaklu gra siebie, jak mówi ze sceny – ostatniego konferansjera z tych wielkich, niezastąpionych na czele z Lucjanem Kydryńskim. Materna jest osobowością estradową (mniej telewizyjną, chociaż przez lata chciał to nam wmawiać) i na swój sposób jest ciekawy, ale nie na tyle, żeby nie czuć się lekko znużonym w 50 minucie przydługiego spektaklu. Partnerująca mu Olga Bołądź wychodzi na szarą myszkę, niewiele ma tu do powiedzenia. Aktorka jest wyraźnie zgrana, pracuje pond siły i możliwości, przez co niekiedy szarżuje, przerysowuje swoje serialowe postaci (szczególnie recepcjonistkę z „Hotelu 52”, w którym obok wręcz rasowego, wzorcowego w tej samej profesji Krzysztofa Kwiatkowskiego, wypada wręcz sztucznie). Spektakl nazywa się „Dobry wieczór państwu”(premiera odbyła się w styczniu tego roku w Teatrze Polonia)). Tylko dla wytrwałych!
Nie dorosłem!
Tak zatytułowany jest inny spektakl festiwalowy z Teatru Syrena w Warszawie.(premiera w kwietniu 2011). Właściwie jest to wieczór piosenek Stanisława Staszewskiego, w reżyserii Jacka Bończyka. Muzyczna podróż w czasie do rzeczywistości lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych (warszawskiej i paryskiej) W obsadzie mało znane nazwiska, poza Mirosławem Baką, Grażyną Strachotą, Piotrem Szwedesem, Krystyną Tkacz i Arturem Andrusem. Zapewne adresowany do starszego widza, któremu powinien się trochę podobać. Nostalgia. Wspomnień czar! Na finał pierwszego dnia, a właściwie na ceremonię otwarcia, wybrano legendarne „Metro” z Teatru Studio Buffo, w reżyserii i choreografii (plus rola główna) Janusza Józefowicza (premiera styczniu 1991 roku). Obejrzeliśmy wersję plenerową, skróconą, zmniejszoną, uszczuploną obsadowo, która z kilkoma późniejszymi niewiele miała wspólnego. Nie zaistniała w niej żona reżysera Natasza Urbańska, która nie ma aktorskiego wnętrza, nie ma charyzmy i głosu, przez co jej Anka jest papierowa, jakby marginalna, przemieszczająca się, niegrająca w scenach zbiorowych i duetach z partnerem-mężem. Pewna doświadczona artystka oglądająca spektakl, powiedziała dość głośno, że nareszcie wie, dlaczego Urbańska nie może się przebić jako piosenkarka i jako aktorka. Wystarczy obejrzeć ją w „Metrze”. Na szczęście zawsze świetny aktorsko Olaf Lubaszenko w niedużej roli producenta musicalowego, jest najbardziej wiarygodną postacią w tym przedziwnym „Metrze”.
Odciski dłoni w Alei Gwiazd
W 1998 roku (przykładowo) w Alei Gwiazd swoje dłonie odciskało 17 gwiazd, najlepsze nazwiska aktorskie. W 2011 roku wyróżniono dłońmi z mosiądzu 4 osoby, w tym żadnego aktora czy aktorki. Zapowiadana, rozlatana, rozmieniająca się na drobne, Izabela Kuna nie dojechała (ponoć w tym dniu i o tej godzinie, była zajęta i nie mogla wydostać się z klauzuli kontraktowej). W zamian pojawiła się całkowicie zapomniana piosenkarka jednej piosenki(„Diamentowy kolczyk”) Anna Jurksztowicz, której towarzyszył też odciskający dłoń, kompozytor, dyrygent, skrzypek, aranżer Krzesimir Dębski (kandydatura polemiczna)… Tuż za nimi zasłużony, doświadczony dyrygent, kompozytor, aranżer, wielokrotnie nagradzany Zbigniew Górny i wspomniany Janusz Józefowicz, obaj zasłużenie, za całokształt tego, co zrobili w swoich dziedzinach sztuki. W sumie odciśnięto 112 dłoni w Alei Gwiazd.
BOHDAN GADOMSKI I BU BU MON CHERI ADOREA z tytułami plażowych misterów
Diabli mnie biorą
Tak zatytułowany jest spektakl z Teatru Nowego w Łodzi (premiera w 11września 2011). Nieciekawy tekst. Nieprofesjonalna gra młodych aktorów (introwertyczna Monika Buchowiec) i zbyt pewny siebie Bartosz Turzyński, o których starsi koledzy mówili, że niewiele jeszcze umieją. Za to Krzysztof Kiersznowski i Olaf Lubaszenko to aktorstwo wysokiej próby. Lubaszenko odważny, bo nie tylko dyrektorował, ale grał, zapowiadał otwarcie, odsłonięcia, odciski, sesje zdjęciowe itp. Idąc na 1,5 godziny monodram Katarzyny Kwiatkowskiej „Wielki apetyt”(premiera 24 marca 2010 roku) myślałem, że będę uczestniczył w wydarzeniu artystycznym festiwalu, bo słynna parodystka rozbawiająca wszystkich postaciami Dody, Magdy Gessler z Rozmów w tłoku”, dysponuje zdumiewającym warsztatem aktorskim i rzadką u nas specjalizacją. Kwiatkowska imponuje tym, co potrafi, zdumiewa biegłością przeistaczania się w 42 przeróżne postaci, które dzwonią do niej recepcjonistki(tak naprawdę aktorki bez etatu) w renomowanej restauracji, w sprawie rezerwacji stolików na biesiady. Nie wszystkie są w jej wykonaniu wyraziste i zabawne, na tyle żeby utrzymać uwagę widzów w napięciu przez cały czas trwania spektaklu. Przeszkadza aktorce w tym brak własnej określonej i silnej osobowości. Ona tylko chowa się za odtwarzanymi postaciami, nie wnosi w nie nic od siebie.. Ale i tak z obejrzanych na festiwalu spektakli, ten był najlepszy i trzymający w napięciu, co dalej, co dalej, jak to się skończy?
Ku pamięci.
Z okazji 20 rocznicy tragicznej śmierci znakomitego piosenkarza Andrzeja Zauchy, przygotowano w międzyzdrojskim amfiteatrze koncert. Utwory z repertuaru Zauchy w nowych aranżacjach wykonywali młodzi studenci krakowskiej PWST i rutynowani piosenkarze: zakrzepła w swojej denerwującej manierze wykonawczej Krystyna Prońko, udziwniony wokalnie Kuba Badach, wątlutka wokalnie Dorota Miśkiewicz czy znakomity pedagog śpiewu Janusz Szrom. Na tym przydługim koncercie, odkryłem rewelację wokalną 24 letniego Michała Kaczmarka, studenta wydziału wokalnego Instytutu Jazzu Katowicach i pedagogiki w Akademii Muzycznej w Katowicach, który dał taki popis dezynwoltury dźwięków wszelakiego autoramentu, aż publiczność ze zdumienia szeroko otwierała usta. Warto było wybrać się na ten koncert, żeby ze satysfakcją posłuchać najlepszego głosu festiwalu.
BOHDAN GADOMSKI I MICHAŁ KACZMAREK
Na wyróżnienie zasługuje brawurowa Paulina Łaba i młodziutki, debiutujący Paweł Wolsztyński. Konkurencyjny koncert „Fabryka seriali” miał nierówną konstrukcję, brak reżysera i niemiłosiernie rozgadanego Krzysztofa Hanke, który rozwalił swoim monologiem tempo koncertu i popsuł  nastrój. Świetnie przygotowany był Kwartet „Rampa”, w nim najlepszy był jak zwykle Stefan Każuro. Pozostałych wykonawców przemilczę, co też jest formą oceny.
Jeszcze będzie przepięknie
Publiczność codziennie oglądała filmy polskie na czele ze „Skrzydlatymi świniami”. Dla dzieci „Król Maciuś I” i „Wielka podróż Bolka i Lolka”. Był nawet mecz piłkarski Festiwal Gwizd kontra Samorząd Województwa Zachodniopomorskiego. Na to spotkanie specjalnie przyjechali młodzi aktorzy drugiego planu z kilku seriali i… Radosław Majdan. Monodram Katarzyny Żak pominąłem, bo nie wierzę w jej możliwości w tak trudnym gatunku. „Dzienniki” Gombrowicza w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, odpuściłem z premedytacją, bo wiedziałem, że są przegadane i nudne. Okazało się, że nie zawiodła mnie intuicja, bo ci, co widzieli, właśnie tak odebrali ten spektakl, z trudem wytrzymując do finału. Z kolei spektakl „Ja” z Arkadiuszem Jakubikiem, potraktowano jako obsceniczny skandal (same wulgaryzmy słowne). Premiera odbyła się we wrześniu 2010. Na koniec wybrałem się na wyjątkowo głupawy i momentami też obsceniczny spektakl „Jeszcze będzie przepięknie”, bo w obsadzie była Ewa Kasprzyk. Okazało się, że gra drugoplanową rolę matki i to o dwuznacznej przeszłości. Sztywna, wręcz martwa aktorsko. Nie rozbawił mnie aktor trzeciego planu, człowiek szafa, Michał Piela, nawet Rafał Rutkowski był tym razem za mało zabawny. Monika Dryl zamiast grać, nieustannie się przebierała i śpiewała, chociaż przegrała program „Jak oni śpiewają”, co usiłowano aktoreczce zrekompensować. Jako ostatnią pozycję festiwalową zaserwowano film „Śniadanie do łóżka” z Małgorzatą Sochą i zgranym już niemiłosiernie Tomaszem Karolakiem.
BOHDAN GADOMSKI z MARKIEM WŁODARCZYKIEM

BOHDAN GADOMSKI z MAŁGORZATĄ POTOCKĄ
Na wielki finał zabrakło pieniędzy, bo jeden z głównych sponsorów wycofał się tuż przed rozpoczęciem festiwalu, a inny czeka na rozprawę w sądzie. Na szczęście sponsor generalny Europejskie Centrum Odszkodowań nie zawiodło. Miasto Międzyzdroje raz jeszcze udowodniło, że zasługuje na miano „wakacyjnej stolicy kultury i sztuki”. Gwiazdy i goście zjedli 3 tysiące jajek, 100 kilogramów pomidorów i wpili 350 litrów soku. Na tatara przeznaczono 50 kilogramów polędwicy wołowej. Tłumy od rana do nocy koczowały przy wejściu do Hotelu Amber Baltic, gdzie mieściły się biura festiwalowe i mieszkały gwiazdy. Co prawda tych za wiele nie było, ale przyleciała niezwykła para małżeńska Małgorzata Potocka i Jan Nowicki, wprost oblegani i rozdający największą ilość autografów. Byli najczęściej fotografowaną parą artystów na festiwalu, podobnie jak seksowna Agnieszka Orzechowska (polska Angelina Jolie) z miniaturową małpką. Obie były sensacją i główną atrakcja dla fotoreporterów i międzyzdrojskiej publiczności.
                                                        BOHDAN GADOMSKI
BOHDAN GADOMSKI z pudlem BU BU MON CHERI i AGNIESZKA ORZECHOWSKA z małpką ENDŻI
            
BOHDAN GADOMSKI z AGNIESZKĄ ORZECHOWSKĄ na plaży w Międzyzdrojach


BOHDAN GADOMSKI z AGNIESZKĄ ORZECHOWSKĄ w restauracji Hotelu AMBER BALTIC
Fenomen TRUBADURÓW
Relacja z benefisu 45-lecia zespołu Trubadurzy
BOHDAN GADOMSKI z legendarną gitarą SŁAWOMIRA KOWALEWSKIEGO z TRUBADURÓW
18 kwietnia 2011 roku, w Filharmonii Łódzkiej, miał miejsce trzygodzinny benefis jednego z najpopularniejszych zespołów bigbitowych lat 60 i 70 -tych, do dzisiaj aktywnie działający jako zespół rockowo-popowy.
SŁAWOMIR KOWALEWSKI ZE SWOJĄ SŁYNNĄ GITARĄ
Ogromną widownię i balkony, po brzegi zapełnili nie tylko łodzianie (przeważało pokolenie 50 i 60–latków), bowiem byli goście z różnych miast na czele z Warszawą, a nawet z zagranicy. Fani tego zespołu i takiego stylu śpiewania, też chcą mieć swoją muzykę, gwiazdy swojej młodości, piękne wspomnienia i wzruszeń czar. Mieli to wszystko na tym koncercie w Łodzi.

A przebojów ile mieli!
Trzy tysiące może mniej
Fani rzeką im płynęli!
Popularni, że aż hej!

Cóż wam życzyć w jubileusz?
W te 40- kilka lat,
By Gadomski B. napisał:
Pięknie grają - ale czad!

I napisze on w Angorze:
Że Trubadur jeszcze może
Bawić – no, bo świetnie znają ten swój fach!
A ja mamo przed chłopcami biję w dach!
Cztery!
Taki limeryk przygotował dla jubilatów, znany śpiewający satyryk Andrzej Janeczko z Trzeciego Oddechu Kaczuchy.Towarzyszyła mu jak zwykle urocza MAJA PIWOŃSKA
To Janeczko napisał scenariusz benefisu, współprowdził go ze źle dobranym partnerem z łódzkiej TVP3 (Leszek Bonar) i chociaż usiłował nadać poważnej bądź, co bądź imprezie, lżejszy, dowcipny ton, to nie bardzo mu się to udawało przy zachowawczym, śmiertelnie poważnym dziennikarzu zajmującym się głównie muzyką klasyczną. Jeżeli Janeczko już miał być gospodarzem takiego koncertu, to może ze swoją uroczą, filuterną partnerką z zespołu(prywatnie żoną), Mają Piwońską.
Telebimy, stół i ławy z epoki „trubadurskiej”
Aż trzy wielkie Telebimy wykorzystano na koncercie wspomnień, które pokazywały widzom z dalszych rzędów, co dzieje się na estradzie, jak prezentują się jubilaci i ich śpiewający goście (Iwona Węgrowska, Magdalena Tul, Don Wasyl) a także wspomnienia m.in. z festiwali piosenki w Opolu (1967, 1968) i bardziej współczesne migawki ze znanych miejsc Łodzi. Na wielkim stole bukłaki, kawa, herbata, owoce, napoje… Obok wóz cygański i jakieś elementy z tamtej epoki. Na Telebimach napis: „45 lecie, TRUBADURZY”.
IWONA WĘGROWSKA (w kryzysie)
DON WASYL (z playbacku)
MAGDALENA TUL (przed porażką na Konkursie Eurowizji)

BOHDAN GADOMSKI ze SŁAWOMIREM KOWALEWSKIM (po sukcesie)...
Jubileuszową galę rozpoczął film o zespole z piosenką, „Bo muzyka jest życiem”, podczas której na scenę w półmroku wyszli bohaterowie wieczoru.
A że dziarscy sześćdziesięciolatkowie (tylko jeden ma 36 lat) trzymają się wciąż świetnie, na dobry początek zaserwowali przebój „Zagrajmy rock and rolla jeszcze raz”.
Jak mają się wokalnie, muzycznie i wizualnie Trubadurzy w 2011 roku?
Udowadniają, że jeszcze nieźle, szczególnie na koncertach, które grają po całej Polsce. W finale zawsze bisują i mają owacje na stojąco. W czym tkwi fenomen zespołu i ich ponadczasowej muzyki?
Z pewnością w paru wielkich hitach, które pokochano w Polsce w czasach największej popularności. Przetrwały liczne mody na piosenki i zespoły podobne do nich. Być obecnym 45 lat w show biznesie, to wyczyn nie lada. W Polsce udało się to jak do tej pory tylko Czerwonym Gitarom, (ale w jakże zmienionym, nie zawsze trafnie dobranym składzie) i mało aktywnym i właściwie już dawno zapomnianym Skaldom.


BOHDAN GADOMSKI w foyer FILHARMONII ŁÓDZKIEJ, gdzie odbywał się benefis TRUBADURÓW
Mistrzowie estrady
Dużym powerem, temperamentem i działalnością na wielu polach muzycznych dysponuje Marian Lichtman(perkusista i wokalista, kompozytor, aranżer). Silny głos, muzykalność, niezła kondycja, co udowodnił serią tzw. pompek na scenie i popisem w utworze „Perkusja nam gra” na motywach „Ody do radości” Beethovena.  Niestety wiele do życzenia pozostawiały jego robocze spodnie i nieestradowe buty(córka projektantka, a ojciec abnegat mody!). Zresztą pozostali koledzy w tym samym utworze pokazali, jakiej klasy są muzykami: wspaniałe solo gitarowe Piotra Kuźniaka - gitara solowa, finezyjne i perfekcyjne dźwięki wydobywane z gitary basowej Sławomira Kowalewskiego, robiąca duże wrażenie umiejętność gry na klawiszach Ryszarda Poznakowskiego. Niestety, byli też wśród nich znacznie słabsi. Nadwyrężony zębem czasu i niezliczonymi występami Krzysztof Krawczyk, który był w bardzo złej formie, także wokalnej oraz Jacek Malanowski i jego próbki umiejętności gry na instrumentach klawiszowych i fortepianie, pozostający w głębokim cieniu kolegów, na co ma wpływ także brak jakichkolwiek rysów indywidualności, za to widoczne są wpływy jego występów na weselach, bankietach, ulicach i więzieniu, bo i tam występował. Smutna rzeczywistość muzyka, który na co dzień uczy młodzież śpiewać w Domu Kultury w Koluszkach.
BOHDAN GADOMSKI z gościem TRUBADURÓW DON WASYLEM i MARIĄ MRZYGŁÓD, która imprezę fotografowała i filmowała
Gloria Artis –wysoko ceniona w tej branży nagroda ministra kultury i dziedzictwa narodowego, w imieniu ministra wręczyła ją Wojewoda Łódzki Jolanta Chełmińska. Glob Sukcesu Trubadura - wręczyli przedstawiciele kapituły tej nagrody. Pośmiertnie otrzymała ją była wokalistka Trubadurów, Halina Żytkowiak (zmarła niedawno w Los Angeles). Nagrodę odebrał syn Krzysztof Krawczyk junior. Statuetkę Stowarzyszenia ZAIKS wręczył Ryszard Ulicki, a podobną od SAWP (Stowarzyszenie Artystów Wykonawców Utworów Muzycznych i Słowno-Muzycznych) nestor Jerzy Połomski i Aleksander Nowacki (ongiś lider Homo Homini). Był dyplom ŁKS-u, wyróżnienia Urzędu Marszałkowskiego i Urzędu Miasta. Szkoda, że nie zaszczyciła imprezy nowa prezydent Łodzi Hanna Zdanowska, dla której ekipy zarezerwowano połowę pustych miejsc w pierwszym rzędzie. Ogólnopolska widownia telewizyjna zobaczy to wszystko, o czym piszę w miesiącu maju w TVP Polonia. Będzie też DVD z benefisu, a dostojni jubilaci zapowiadają nową płytę na jesieni. We wrześniu benefis zobaczą warszawiacy w Sali Kongresowej, a następnie mieszkańcy największych polskich miast.
BOHDAN GADOMSKI spotkał się na bankiecie z gościem Trubadurów piosenkarką IWONĄ WĘGROWSKĄ, która akurat weszła w kryzysowy etap swojej kariery...
TRUBADURZY na zdjęcia z benefisu w FILHARMONII ŁÓDZKIEJ...



 ZARYZYKUJĘ...
Tak śpiewają Trubadurzy. Wśród nowych piosenek jest ta piosenka oraz „Bez ciebie tak mi źle”(bijąca rekordy oglądalności na YouTube). Kiedy w 1963 roku zaryzykowali, aby stworzyć big beatowi zespół, nie przypuszczali, że dadzą 6 tysięcy koncertów w ówczesnym Związku Radzieckim (byli tam w tamtym okresie najpopularniejszym polskim zespołem i sprzedali 10 milionów płyt), a także w Ameryce, Australii i Europie Zachodniej. W Polsce tych koncertów też dali gigantyczną ilość, bo licząc 300 rocznie przez 45 lat wychodzi około 13 tysięcy. Mają 5 złotych i 4 platynowe płyty. Dostali także tort, w którym tkwiły czekoladowe gitary. Goście zjedli go błyskawicznie na bankiecie w kawiarni filharmonii. Oni sami nie mieli okazji delektować się jego smakiem, a i gitary z toru szybko zniknęły.
BOHDAN GADOMSKI
W finale KRZYSZTOF KRAWCZYK witał BOHDANA GADOMSKIEGO z estrady, ale to serdeczne powitanie nie miało wpływu na recenzje jego smutnego występu na benefisie kolegów "TRUBADURÓW".
MARIAN LICHTMAN prezentował sportową formę i robił pompki!
...i szalał na swojej perkusji!!!
SŁAWOMIR KOWALEWSKI z dumą pokazywał jedną z jubileuszowych nagród...
KRZYSZTOF KRAWCZYK robił dobrą minę do złej gry...
Łodzianom czas nigdy się nie dłuży kiedy Śpiewają im Trubadurzy.

Znikają smutki , znikają troski, kiedy na scenie jest Poznakowski.

Kolor z szarego zamienia się niebieski gdy na basie gra Sławek Kowalewski.

Serce dziś jak zegar tyka gdy widzą z nimi Krzysia Krawczyka.

Ludzie czekali już od rana by usłyszeć Solo Mańka Lichtmana.

Gratka To też nie byle jaka słyszeć gitarę Piotra Kuźniaka.

Jest z nimi przystojny jak apollo boski zdolny pianista Jacek Malanowski.

Grajcie nam jeszcze chociaż lat pięć bo my na Kasię wciąż mamy chęć.

Ps.
I Gadomskiego natchnij panie Boże by dobrze napisał o nas w Angorze.
Tadeusz Urbański

Recenzent red.BOHDAN GADOMSKI ze swoim psem championem BU BU MON CHERI

DODA - KRÓLOWA PARKINGÓW 
„Nie podoba mi się mentalność polska i nie chcę się z nią utożsamiać. Jest tu za dużo buraków i to mi przeszkadza”

DODA –KRÓLOWA PARKINGÓW
Relacja z koncertu DOROTY RABCZEWSKIEJ w PORCIE ŁÓDŹ

To zastanawiające, że uzurpująca sobie tytuł „królowej” Dorota Rabczewska z Ciechanowa, zwana Dodą, wcześniej Dodą Elektrodą, nie mając dobrego zdania o Polsce i Polakach, jeszcze występuje w Polsce. „Nie podoba mi się mentalność polska i nie chcę się z nią utożsamiać. Jest tu za dużo buraków i to mi przeszkadza” –powiedziała w wywiadzie dla jednej z lokalnych gazet Łodzi. 

Lady Dżaga
Mało tego, Doda chce wyjechać z kraju. Jeszcze nie wie gdzie, ale „mogłabym polerować deski windsurfingowe za granicą”. Jej zdaniem, Polacy, nie potrafią doceniać swoich artystów i muszą mieć porównanie do gwiazd zza oceanu. Jest oburzona porównaniem do Lady Gagi, której nie słucha i nigdy nie słuchała. „Nie mogę inspirować się kimś, kogo twórczości nawet nie śledzę. Jestem Lady Dżagą!” Być może takie myślenie powoduje, że np. show Dody na parkingu w Porcie Łódź, był wyjątkowo nieudany. Gwiazda jak zwykle się spóźniła całe 40 minut (brak profesjonalizmu) i kazała czekać na siebie w 30 stopniowym upale. Niektórzy opuszczali parking, inni przychodzili, aby szybko  wyjść, bo decybele ogłuszały nawet najbardziej odpornych na hałas. Doda darła się niemiłosiernie, wręcz krzyczała. Ludzie mający zawodowo do czynienia ze śpiewem, z muzyką, których zaprosiłem na ten koncert, stwierdzili, że ma tylko dwie oktawy i jej najwyższy dźwięk sięga zaledwie do cis. Zauważyli, że głos, chociaż mocny (znakomite nagłośnienie) jest mocno prześpiewany, a do zdarcia brakuje tylko kilku kroków.
Niełatwo jest wytrzymać 70 minutowy program, ale jak na polskie warunki, Doda robi autentyczny show, tylko brakuje jej zdolności tanecznych, ruchowych, wdzięku estradowego, umiejętności nawiązywania kontaktu z widzami. Co prawda raz wyłania się spod sceny i porusza na specjalnym podnośniku, a innym razem lata na wielkich srebrzystobiałych skrzydłach. Ale to tylko sztuczki estradowe, puste efekty dla samego efektu. Pewne wrażenie robią buchające, co jakiś czas płomienie i dymy. Niestety, te atrakcje tylko w części można było podziwiać, bo ginęły w dziennym świetle. Nie można było delektować się światłami, które też odgrywają swoją znaczącą rolę. Koncert powinien rozpocząć się o godzinie 20.00.

Przemęczona, przygaszona…
Właśnie taką Dodę odebrali łodzianie i pabianiczanie. Podobnie było w Turku, gdzie spóźniła się godzinę i część ludzi wyszła, nie czekając na gwiazdę. Czy podobnie było w Oleśnicy, Gostyninie, Łomży i Głogowie, bo w takich miejscowościach przede wszystkim śpiewa Dorota z Ciechanowa? W Łodzi planowano oblężenie, MPK zwiększyło częstotliwość kursowania tramwaju nr „11”, ale nie było ani oblężenia, ani histerii, ani bisów. Ludzie stali na parkingu i patrzyli na zmieniającą stroje w błyskawicznym tempie wokalistkę. Kreacje estradowe według własnego pomysłu. Nie ma już sztabu stylistów. Jej projektanckie dzieła imponują połyskiem (np. złota bluzka z rękawami ala nietoperz, czy złote buty) przypominały nabłyszczany papier od tanich czekolad. Stylizacja, co rusz inna, raz Doda wcielała się w postać syreny, innym razem w groźnego wampa. Gadżetów było kilkadziesiąt, ale jak zaobserwowałem, nie robiły wrażenia na znudzonej i wyjątkowo biernej publiczności w drugiej połowie parkingu, gdzie stałem wśród tłumu. Ludzie bardziej zainteresowani byli wielkim ekranem LED, wartym, co najmniej milion złotych, na którym były wyświetlane wizualizacje do poszczególnych piosenek. Niestety, tempa w prezentowanych utworach na żywo, były bardzo nierówne.. Dodzie brakowało na nie nowych pomysłów, nie miała radości, ani emocji w tym, co robiła na scenie. Wszystko było schematyczne, powtarzalne i…przewidywalne. Ona niczym mechaniczna kukiełka wyuczona na pamięć poszczególnych kroczków, ruchów, min…, miotała się po scenie, usiłując być wszędzie, gdzie tylko mogła się pokazać. Zarejestrowałem to kamerą i można popatrzeć jak było na moim kanale na YouTube. Kontakt bohaterki show z publicznością ograniczał się przede wszystkim do… zapowiedzi piosenek. Całość sprawiała wrażenie, jakby miała przykry obowiązek je odśpiewać


Siedem Pokus
W repertuarze nowe dynamiczne piosenki z płyty „7 pokus”, która okazała się niezbyt atrakcyjna dla odbiorców dotychczasowej muzyki Dody. Gwałtowna zmiana z wokalistki pop („Nie daj się”, „Szansa”, „Dżaga”, „Dwie bajki”) na „hard rockową”(„Gra Temidy”, „Fuck it”, „XXX”, „Piąty żywioł”), spowodowała, że płyta, mimo, że w 7 różnych okładach (do wyboru) nie sprzedaje się tak jak oczekiwała tego sama Doda. Jak mówią sprzedawcy płyt: „dalej nie pójdzie”, słaba promocja.” Nie zapewnił jej wokalistce były antypatyczny pseudo menadżer Jarosław Burdek, i chyba nie zapewni Jakub Majoch (falstart w roli menadżera Violetty Villas, skandal po współpracy z Michałem Wiśniewskim, kontrowersyjnie prowadzona hodowla kotów rasowych). Nie pomoże firma Universal, która w swoim gronie ma także amatorki od promocji i czym prędzej powinna się ich pozbyć, bo los wydawanych płyt może być zagrożony. Doda miała nawet jeden dzień promocyjny dla płyty, z którego nic nie wniknęło. Kolorowe pisemka nie zajmują się takimi rzeczami. Ich nie interesuje nowa muzyka Dody. Bidulka zapomniała, że promocję nowych polskich płyt robi teraz właściwie tylko…”Angora”. Doda recenzji płyt nie czyta, w domu nie ma Internetu, jest kompletnym abnegatem wszelakich nowości technicznych. 

Lawina krytyki
Nie tylko ja krytycznie oceniam show Dody i ją samą w akcjach scenicznych. Na piosenkarkę spadła ostatnio lawina krytyki w prasie i w Internecie. Atmosfera wokół Dody jest bardzo gęsta. Jej stawka koncertowa wynosi 65 tysięcy złotych i jest jedną z najwyższych w kraju. Za takie pieniądze organizatorzy koncertów dla masowej publiczności (w Porcie Łódź wstęp był bezpłatny!), mają prawo wymagać najwyższej jakości występu, publiczność zresztą też. Co prawda ona sama mówi: „Nie jestem serkiem homogenizowanym, którego opakowanie uzależniam od potrzeb klienta”. To jednak jest takim samym produktem jak ów serek. Różnica polega na tym, że opakowania dla smakołyku wymyślają specjaliści od reklamy, a Dodę ona sama. „ Mój image nie jest pijarowskim wymysłem sztabu stylistów. Jestem bardzo spontaniczna osobą, która w zależności od dnia i humoru robi to, na co ma ochotę. Tak też wyglądam na scenie”. W Łodzi Doda humoru nie miała i dlatego prezentowała się nieciekawie. Ale nas nie interesują nastroje i humory rozkapryszonej gwiazdki. Mimo aroganckiego i wyjątkowo bufoniastego sposobu myślenia i zachowania, wcale nie zamierza kończyć kariery, jak sugerowano po jej oświadczeniu na Facebook: „ja wysiadam”… W planie ma sporo koncertów. Tylko, kto zechce kupić Dodę bez dawnego błysku w oczach, błądzącą myślami, obecną tylko ciałem, nie duchem i sercem? Może jest już wypalona? Po niecałych trzech miesiącach od premiery, jej album „7 pokus” jest na 44 miejscu Oficjalnej Listy Sprzedaży. 

Cwaniara
Postanowiłem zdać 7 pytań Dorocie Rabczewskiej. Rzekomo nie miała siły na nie odpowiedzieć w rozmowie telefonicznej (ongiś, gdy przeprowadzałem z nią wywiad w Krakowie, też wyręczała się Radkiem Majdanem, bo jej główka nie mogła ogarnąć po raz pierwszy na poważnie traktujących ją pytań) i… poprosiła o ich przesłania mailem. Posłałem, bo zawsze badam sprawę do publikacji z kilku stron. Gdy się z nimi zapoznała (cwaniara), zrezygnowała z odpowiedzi i… odesłała mnie do… strony jej fanów, gdzie można znaleźć bałwochwalcze peany na jej część.
Poniżej zestaw pytań, które wystraszyły Dodę do tego stopnia, że zaniemówiła.
1. Występy na parkingach deprecjonują królową, bo Jej Wysokość powinna śpiewać w zupełnie innych miejscach. Dlaczego się na nie godzisz?
Doda…..
2.Sądzisz, że to opinie wynikające ze złośliwości twoich wrogów?
Doda…
3.Dlaczego kazałaś czekać swoim fanom 40 minut w ponad 30 stopniowym upale?
Doda…
4. Koncert był zdecydowanie za wcześnie, było przecież jasno i wiedziałaś, że nie zagrają efekty świetlne...
Doda…
5. Była mała wpadka, zapomniałaś kilku wersów tekstu. Nie znasz słów swoich piosenek. Za 65 tysięcy złotych powinnaś je wykuć na blachę!
Doda…
6. Powiedziałaś, że nie podoba się tobie mentalność Polaków. bo wśród nich jest za dużo buraków, dlatego najchętniej wyjechałabyś z Polski. Gdzie by ciebie przyjęli? Chyba tylko na parkingu hipermarketu w Chicago, gdzie zresztą byłaś?
Doda…
7. Napisano w relacjach internetowych, że miałaś słaby kontakt z publicznością w Porcie Łódź, że wyglądało, jakbyś miała przykry obowiązek odśpiewania koncertu i czym prędzej chciałaś zakończyć show. Tak było?
Doda milczy.
BOHDAN GADOMSKI


        A oto jak skomentował tą recenzję 17-letni MATEUSZ WORSZTYNOWICZ ze Śremu:

Witam, tak jak obiecałem, obejrzałem filmik z DODĄ. Tak jak Pan mówił, to co ona robi, to KATASTROFA. Bardzo podobała mi się wypowiedź tego małego chłopca. Bardzo dobrze, że ją Pan tak opisał, przynajmniej ludzie poznają jej prawdziwe oblicze. Na stronie widziałem także te pytania. Szkoda, że nie odpowiedziała, byłoby ciekawie. Ale pewnie się ich wystraszyła. Coś czuję, że zniszczył ją Pan już do samego końca.Teraz już nikt nie pójdzie na jej pseudo koncert Widziałem także zdjęcia i kontrowersyjny wywiad z Agnieszką Orzechowską. Bardzo się cieszę, że to wszystko wiem dzięki Panu. Jest Pan moim przewodnikiem i mam nadzieję, że nim Pan pozostanie :). Pana strona jest arcyciekawa!! Mnóstwo na niej zdjęć i informacji, których nigdzie poza nią nie ma. A 369 filmików na YouTube to również wielka atrakcja dla wszystkich oglądających. Oglądam codziennie.
Gratuluję i pozdrawiam ze Śremu
MATEUSZ WORSZTYNOWICZ

                                                          WIKTORY 2010
 Grupa MCarta została tak marginalnie potraktowana przez reżysera gali, że prawie na niej niezaistniała. Szkoda
                                         Rewizja osobista
Relacja BOHDANA GADOMSKIEGO z 26 edycji Plebiscytu Wiktorów i SuperWiktorów
 Zdobywcy "Wiktorów" nie odliczyli się w komplecie po odbiór prestiżowych nagród, a ci, co je otrzymali nie zawsze na nie zasłużyli.

24 października 2011 roku, o godzinie 18.00, odbyła się doroczna gala wręczenia statuetek Wiktorów i SuperWiktorów osobowościom telewizyjnym wyróżniającym się w minionym roku.
Impreza jak na plebiscyt bardzo mocno spóźniona, bo niezbyt fortunnym terminem jest przyznawanie takich nagród u schyłku następnego roku, tym bardziej, że 27 edycję zaplanowano za…cztery miesiące (marzec 2012).

Nie jest to winą organizatora Media Corporation, które reprezentują Akademię Wiktorów, lecz Telewizji Publicznej, która zbyt długo zastanawiała się, czy patronat medialny nad najstarszą i najbardziej prestiżową imprezą o charakterze plebiscytu, będzie się jej opłacał, czy też nie, bo w przypadku nagrodzenia przedstawicieli stacji komercyjnych, będzie musiała je promować.
Ostatecznie TVP wycofała się z patronatu i bezpośredniej transmisji. Zastąpił ją TVN.

  BOHDAN GADOMSKI na uroczystości wręczenia "Wiktorów 2010" w 4 rzędzie Wielkiej Sali Zamku Królewskiego w Warszawie, w towarzystwie MAŁGORZATY POTOCKIEJ, dyrektora jej Teatru Rewiowego "SABAT", w 5 rzędzie IRENA JEZIERSKA

Nie wszyscy goście dopisali…
…dlatego sala na 260 miejsc nie była zapełniona. Jak się okazało, na dwuosobowe zaproszenia przyszli goście pojedynczy. Zdarzało się, że niektórzy w ogóle nie pojawili się na Wiktorach. Dzięki temu do Wielkiej Sali Zamku Królewskiego wpuszczono fotoreporterów, chociaż początkowo mieli tam zakaz wstępu. Na malutkiej zaimprowizowanej scence giął się niczym trzcina na wietrze przeraźliwie wysoki Marcin Prokop, który wzrostem przytłaczał laureatów i wręczających statuetki, spośród których nawet wysocy panowie, wydawali się w towarzystwie rozbuchanego i przesadnie swobodnego prezentera, wyjątkowo niscy. Dysonans był niekorzystny zarówno dla prowadzącego galę jak i bohaterów plebiscytu. Nietrafionej decyzji obsadowej dopełniały teksty wypowiadane przez Wielkoluda poza ustalonym scenariuszem. To, co dobre w śniadaniowym programie telewizyjnym, okazało się nie do przyjęcia na gali z udziałem prezydenckiej pary. „Ja, ja, ja…” zbyt często potwierdzał swoje ego i kompleksy związane z brakiem Wiktora, niestrudzony Marcin Prokop.

Prezydent BRONISŁAW KOMOROWSKI z BEATĄ TYSZKIEWICZ podczas odbioru WIKTORA dla POLITYKA ROKU

Strój Beaty Tyszkiewicz pozostawiał wiele do życzenia, fryzura i płaskie pantofelki -również.
Oto i BEATA TYSZKIEWICZ w fatalnej formie i opakowaniu...

Na widowni Bronisław Komorowski z małżonką (ich krótka obecność spowodowała rewizję osobistą wszystkich wchodzących, co nie było zbyt przyjemnym powitaniem) oraz nominowani do Wiktorów. O dziwo, ci przegrani nie przyszli w zdecydowanej większości, jakby przeczuwali porażkę lub byli o niej uprzedzeni. Jako przykład wielkich nieobecnych podam: Ninę Andrycz, Andrzeja Grabowskiego, Krzysztofa Kowalewskiego, Barbarę Krafftówną, Mariana Opanię, Jerzego Skolimowskiego, Stanisława Tyma…. Wszyscy nominowani do Super Wiktora 2010 za całokształt osiągnięć. Byli też goście reprezentujący różne dziedziny sztuki jak np. bulwersujący Michał Szpak (tym razem zieloną peruką ala Lady Gaga i czarną długą suknią wieczorową), szalenie ostatnio popularna Alicja Węgorzewską ze świata opery, Irena Jezierska (primadonna operowa, obecnie pedagog i konsultant wokalny, działaczka w randze przewodniczącej sekcji ZASP-u), czy Małgorzata Potocka, choreograf, właścicielka jedynego w Polsce teatru rewiowego. Daniel Olbrychski, nie wiadomo, dlaczego, w czerwonych okularach do czarnego smokingu, Beata Tyszkiewicz, jak zwykle w smutnych, postarzających czerniach, płaskich pantofelkach, siwiuteńka, źle uczesana. Zjawiskowa Anna Samusionek, o figurze modelki, w gustownej małej czarnej, świetnie korespondującej z jej blond włosami.
BOHDAN GADOMSKI z ANNĄ SAMUSIONEK na bankiecie...
ANNA SAMUSIONEK jest jedną z ulubionych aktorek BOHDANA GADOMSKIEGO
Fascynująca urodą i kreacją Kinga Rusin z super przystojnym przyjacielem. Najbardziej wszechstronny dziennikarz Polsatu, Marcin Cejrowski, który znakomicie, z wielką klasą prowadzi podobne gale i byłby tutaj idealnym gospodarzem tej wielkiej imprezy. Gdyby dodać mu do towarzystwa uroczą, na wskroś profesjonalną Paulinę Sykut, impreza miałaby zupełnie inny charakter. Ale są to ludzie Polsatu, a scenariusz i reżyserię powierzono Rafałowi Piekoszewskiemu, człowiekowi TVN. Tej ostatniej nie dostrzegłem choćby na przykładzie kompletnie niewykorzystanej zabawnej i oryginalnej w tym, co robi Grupie Mocarta (jedyny wykonawca w części artystycznej!).
 DOROTA WELLMAN otrzymała Wiktora dla Prezentera Telewizyjnego, podczas, gdy tak naprawdę jest anty prezenterką ze wszystkimi swoimi wadami i fatalną posturą i anty telewizyjną urodą. Jak sama przyznała to pewnie dlatego, że skończyła 50 lat, a takie prezenterki przygotowywane są do...odstrzału.


Anty prezenterem uroczystych gal jest MARCIN PROKOP, który fatalnym zachowaniem, głupimi minami i egocentrycznymi powiedzonkami zniszczył charakter tego spotkania.
Zwycięzcy odliczyli się prawie w komplecie…
 Zarówno nominowani jak i zdobywcy Wiktorów i SuperWiktorów, jak zwykle byli kontrowersyjni,  a niektórzy z nich budzili zdziwienie.
Michał Szpak

Zdziwiona trzecim Wiktorem dla siebie w kategorii „Publicysta-komentator” była kostyczna Anita Werner, która przez miniony rok nie rozwinęła się na tyle, żeby być wyróżnioną, bo w tej samej redakcji są lepsze dziennikarki i dziennikarze (Pochanke, Tadla, Kuźniar, Rymanowski), a i konkurencja w innych stacjach poszła do przodu. Porażka Tomasza Lisa potwierdza wyraźny spadek popularności i wartości tego dziennikarza. Dziwił Wiktor   w kategorii „Osobowość telewizyjna” dla Macieja Stuhra, ale w konkurencji z Robertem Janowskim, Jerzym Kryszakiem, Katarzyną Montgomery czy Kingą Rusin, mógł się wyróżniać, natomiast sama obecność w tej kategorii była jednak nieporozumieniem. „Politykiem Roku” został Bronisław Komorowski, który pokonał 4 innych konkurentów łącznie z Donaldem Tuskiem, który w mojej ocenie powinien ten tytuł dzierżyć. Zdziwienie wzbudził Wiktor dla „Aktorki Roku”, czyli Małgorzaty Braunek (ubrała się jak na seans przedpołudniowy w kinie), drugoplanowej aktorki nudnego serialu, tym bardziej, że powinna go dostać zdumiewająca skalą środków aktorskich Magda Cielecka (genialna w parodii Joanny Krupy). „Gwiazdą Piosenki” w minionym roku była mimo wszystko niestrudzona Maryla Rodowicz, a nie smutny duet Krajewski-Piasecki. Na szczęście nie zauważono Chylińskiej, IRY czy Malańczuka (też nominowanych) i na gali nieobecnych.
BOHDAN GADOMSKI i Michał Sszpak Doskonale bawikli się na bankiecie 
MICHAŁ SZPAK i BOHDAN GADOMSKI na sali bankietowej... 
Zwycięzcy nie przybyli po odbiór nagrody, czym wykazali swój stosunek do niej. Obwołanie anty telewizyjnej Doroty Wellman „Prezenterką TV”, było wielkim nieporozumieniem już przy jej wytypowaniu do tej kategorii, ale jak sama przyznała podczas wręczania statuetki, ma już 50 lat, a takie osoby w telewizji przygotowywane są do odstrzału i pewnie, dlatego Wiktora dostała. Trafnie wytypowano Magdalenę Gessler jako „Odkrycie telewizyjne roku”, bo słynna mistrzyni kulinariów bezsprzecznie nim była. Podobnie jest z Justyną Kowalczyk i statuetką Sportowca Roku”, nagrody nie odebrała, bo jest na kolejnych zawodach w górach. Producentem programu telewizyjnego słusznie został Andrzej Fidyk. Wiktora Publiczności dostał Szymon Hołownia, który czasami niebezpiecznie idzie w ślady szarżującego Marcina, Prokopa, ale na szczęście ma większą od niego klasę, a ta trzyma go w odpowiednich ryzach. Czesławowi Lang zasłużenie należał się Super Wiktor Specjalny, bo to sportowiec i działacz, jakich w kolarskiej branży niewielu mamy. Dwa Super Wiktory: dla kompozytora Krzysztofa Pendereckiego i dziennikarza-polityka Adama Michnika, nie były trafione, bo wielkie nazwiska aktorskie w tej samej kategorii, były do tego lauru bardziej predestynowane (Andrycz, Krafftówna, Opania, czy reżyser światowej klasy Jerzy Skolimowski).

BOHDAN GADOMSKI i KINGA RUSIN na bankiecie...


Mus chałwowy z sezamem
Skromną, zaledwie godzinną galę w Wielkiej Sali, uratował wyjątkowo wystawny bankiet w restauracji Piąta Ćwiartka w Arkadach Kubickiego należącej do państwa Kręglickich. Te i inne atrakcje zawdzięczamy fantastycznej Katarzynie Ocioszyńskiej z Media Corporation, która dwoi się i troi, aby impreza była na odpowiednim poziomie. W tym roku bankiet zdominował galę. Menu było wyjątkowo wykwintne, potrawy bardzo smaczne. Wśród 10 potraw na zimno wyróżniały się: łosoś marynowany w wasabi, podany ze wstążkami dyni sezonowanymi w oliwie z cytryną, wybór mięs pieczonych na miejscu z piklami, plastry rostbefu z pomidorami i oliwą truflową, liście szpinaku z pieczonymi boczniakami w jogurtowym sosie kuminowym, z żurawinami gotowanymi w soku jabłkowym. W bufecie gorącym prym wiodły: confitowany schab karkowy w sosie własnym, dynia z ciecierzycą i czarnuszką, delikatne piersi kurczaka w sosie truflowym. Z deserów najsmaczniejszy był mus chałwowy z sezamem, konkurujący z musem z gorzkiej czekolady z orzechami i figami macerowanymi w metaxie.

BOHDAN GADOMSKI w przyjacielskim gronie: IRENY JEZIERSKIEJ (sopran dramatyczny), ALICJI WĘGORZEWSKIEJ (mezzosopran) i MARCINA CEJROWSKIEGO (prezenter telewizyjny).
BOHDAN GADOMSKI, ALICJA WĘGORZEWSKA, MARCIN CEJROWSKI...
Całość zakulisowych spotkań, rozmów, wspólnych zdjęć, filmowała realizatorka telewizyjna Monika Jeznach, która kręci film dokumentalny o mojej działalności dziennikarskiej i życiu prywatnym. Wiktory okazały się wyjątkowo atrakcyjnym rozdziałem dla tego filmu, którego finał będzie miał miejsce podczas mojego benefisu w Teatrze „SABAT” w Warszawie.
BOHDAN GADOMSKI
Recenzent gali "WIKTORY 2010" kończy wizytację imprezy na Zamku Królewskim w Warszawie
FOTOSY z gali "WIKTORY 2010"        Autor zdjęć:PIOTR KAMIONKA      

ALICJA WĘGORZEWSKA i BOHDAN GADOMSKI na bankiecie
BOHDAN GADOMSKI i najlepszy dziennikarz-prezenter POLSATU MARCIN CEJROWSKI





BOHDAN GADOMSKI przyjaźni się z KRZYSZTOFEM IBISZEM od lat...
Obaj z radością spotkali się na WIKTORACH
                                                                       

                                 Humor i dobry nastrój dopisywał obu panom na bankiecie..  
                                                                                 

BOHDAN GADOMSKI i MAGDA GESSLER
MAGDA GESSLER 'WIKTOR -Telewizyjne Odkrycie Roku"
MAGDA GESSLER i BOHDAN GADOMSKI spotkali się na bankiecie. Powitanie było serdeczne i ciepłe...
BOHDAN GADOMSKI w towarzystwie jednej z gwiazd wieczoru ALICJI WĘGORZEWSKIEJ i znakomitej organizatorki gali i bankietu vice prezes KATARZYNY OCIOSZYŃSKIEJ
DO ZOBACZENIA na WIKTORACH 2011!
Relacja z Wiktorów na tej podstronie jest uzupełniona specjalnym filmikiem "BOHDAN GADOMSKI -WIKTORY 2010, od Ibisza do Szpaka, kulisy-bankiet" i można go obejrzeć na moim oficjalnym kanale na YouTube. Poniższe wrażenia dotyczą właśnie tego filmu i relacji w prasie oraz na stronie. Autorzy to bardzo młodzi ludzie.

Opinia pierwsza
Panie redaktorze!
W słowie "dobry" nie mieści się :
- wspaniały dobór muzyki! Utwory uniwersalne, które trafiają do różnych gustów, zarówno kobiet jak i mężczyzn, starszych i młodszych (czego przykładem jestem ja). Muzyka nie powinna w takim materiale denerwować, zbytnio odwracać uwagi ani rozpraszać. Utwory, które Pan wybrał były znakomitym tłem, ale skoro jest to tło, które się pamięta, to znaczy że było trafione i przede wszystkim bardzo dobrze dobrane - a to już Pańska zasługa!
Kolejną rzeczą, z tych "technicznych" spraw, na którą chcę zwrócić uwagę, jest dobry dobór zdjęć i długość ich wyświetlania (odbiorca zdąży "napatrzeć się" na fotografię, zanim zmieni się na inną).
Poza tym bardzo ciekawa koncepcja scalająca materiał w spójną całość, czyli początek materiału, oraz jego koniec zaczynają się tymi samymi zdjęciami (na ruchomych schodach).
Pora, bym przeszedł do kwestii artystycznych...
Gdybym chciał opisać to zdawkowo i na "odczep się", powiedziałbym po prostu "Gratuluję" i zakończył temat. Ale tu znów obrazą i niedocenieniem byłoby zmieszczenie tego w jednym słowie. To wspaniałe móc widzieć, z jakimi gwiazdami Pan obcuje (obcował i będzie obcował) i miło się patrzy także na to, że w zasadzie na wszystkich zdjęciach zawartych w materiale filmowym z Wiktorów zaprezentował Pan gwiazdy, zarówno te wschodzące jak i z potężnym dorobkiem artystycznym, które na Pańską uwagę zasługują. Świadczy to o niezwykłym wyczuciu, dobrym smaku i guście. Szkoda tylko, jak sam Pan przyznał, że w tym roku bankiet wypadł okazalej od Gali, ponieważ w zasadzie powinno być na odwrót. Ale przecież, z punktu widzenia czysto towarzyskiego, bankiet służy nawiązaniu znajomości, podtrzymaniu tych zawartych wcześniej lub mówiąc wprost: dobrej zabawie. Zdjęcia zawarte w Pańskiej fotorelacji bardzo dobrze to oddają. Z punktu widzenia odbiorcy żałuję, że mnie tam nie było, a chyba o tą zachętę chodziło :)
A już zupełnie na zakończenie: bardzo ładnie Pan wyglądał! Nazwałbym to... artystyczną elegancją. Nie mógł Pan pozostać niezauważony!
Pozdrawiam serdecznie, życzę kolejnych tak udanych bankietów i Gali! Te najlepsze czekają tylko na Pana.
BARTOSZ ŁATA, lat 19, student dziennikarstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie
 Kraków, 6 listopada 2011 roku
BOHDAN GADOMSKI z MONIKĄ JEZNACH, realizatorem filmu dokumentalnego, do którego zdjęcia były kręcone na Wiktorach w Zamku Królewskim, a którego bohaterem jest...BOHDAN GADOMSKI
 Opinia druga
Witam, po przeczytaniu relacji z Wiktorów myślałem, że spadnę z krzesła !! To co Pan napisał to jest arcydzieło. Trafna i obiektywna relacja z Gali Wiktorów. Wszystko przekazane z emocjami. Po prostu poczułem się jakbym tam był. Wnikliwe opisy strojów, opis zachowań oraz rewelacyjne komentarze i opinie. Cudowne zdjęcia, których nigdzie nie można zobaczyć. Po prostu jest Pan Geniuszem i tak na prawdę to Pan powinien dostać tego Wiktora a nie Dorota Wellman. Jest Pan o niebo lepszy od tej pseudo dziennikarki. Bardzo chciałbym też zobaczyć Pana w roli prowadzącego tak wielką galę. Do tego jest wymagany wygląd i klasa, którą Pan ma a Prokop nie! Na prawdę jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem przeczytać ta relację bo dzięki temu wiem, co tak na prawdę się tam wydarzyło. Pokazał pan
prawdę i tylko prawdę. Gratuluję i pozdrawiam
MATEUSZ WORSZTYNOWICZ, lat 17, uczeń Liceum Artystycznego w Śremie
Śrem, 3 listopada 2011 roku
Opinia trzecia
Szanowny Panie Redaktorze

Jestem pod wielkim wrażeniem obejrzanego materiału relacjonującego Pańskie spotkanie z Gwiazdami na uroczystej gali wręczenia Wiktorów i SuperWiktorów 2010 w Zamku Królewskim w Warszawie. Obierając Pański przekaz poczułem się delikatnie kołysany rytmem nastrojowej muzyki idealnie współgrającej z obrazem pojawiających się na ekranie fotografii. Ten obraz widziany na ekranie monitora w mojej wyobraźni subtelnie zaczął wirować pochłaniając mnie całkowicie w przestrzeń tego przepięknego widowiska. Poczułem się częścią stworzonej przez Pana scenerii i lekko zamyślony z przymkniętymi oczami wprowadzony zostałem w nastrój nieprawdopodobnego spokoju, ciszy i zadumy. Siedząc na widowni tego wielkiego teatru z ogromną uwagą odczytywałem każdy zamysł i każdy Pański reżyserski krok, odbierając całość jako wybitne dzieło, rzetelnie, z wielkim wyczuciem i smakiem dopracowane.
To było wielkie przeżycie estetyczne, to była uczta dla ducha, której byłem świadkiem. Uczta, która jednocześnie stała się chwilą wyciszenia pozwalając mi, choć chwilę uciec od bram codzienności, by zanurzyć się w przestrzeń marzeń i pragnień o lepszym świecie o lepszym dniu jutrzejszym.
Gdy oglądam i podziwiam Pańskie filmy i relacje, gdy czytam wywiady z Gwiazdami, taki właśnie obraz świata, tego lepszego, kolorowego maluje się zaraz przed moimi oczami.

Taki też wizerunek przyszłości – tej lepszej, kolorowej staram się kształtować i stopniowo budować w swojej podświadomości, życząc każdemu by również jej doświadczał. Tak piękny i kolorowy jest przecież świat – ten, który Pan stworzył ten, którego Pan jest częścią, wreszcie ten, który wprowadził Pan w ruch, by dawać innym wytchnienie, pocieszyć każdego, komu potrzebna jest odrobina nadziei i radości w przestrzeni często nie łatwego życia.

Te barwy i kolory zaczerpnięte z palety, które trzymają w swoich dłoniach wielkie gwiazdy, dają wiele ciepła i radości i są potrzebne wszystkim ludziom, zwłaszcza tym smutnym, tym, którym może czegoś brakuje, może czegoś potrzebują, by ich rzeczywistość mieniła się kolorami wiosennej tęczy, czy majowej ukwieconej łąki.

Taki świat kształtuje się w Pańskich filmach, w Pańskich obrazach. Dają one ogrom przeżyć rysujących trwały i nieusuwalny obraz wrażeń dotykający ludzkiej wrażliwości. Doskonała korelacja płynnie przechodzących fotografii obserwowana przez pryzmat dobiegającej z oddali nastrojowej muzyki, niezwykle trafnie dobranej gatunkowo, pozwala pretendować twórcę filmu do tytułu mistrza dziennikarstwa.

Wielkość Pańskiego absolutnie niepodważalnego talentu odczytać można w każdym akapicie zamieszczonego tekstu, którego sukcesywne odczytywanie unosi kurtynę zdarzeń mających miejsce podczas wielkiego, doniosłego wydarzenia kulturalnego – wręczenia statuetek Wiktorów i SuperWiktorów wybitnym osobowościom telewizyjnym. Forma reportażu, sposób ubrania całości w trafny i wyszukany obraz słów – w pełni oddaje emocje, które tej wielkiej gali towarzyszyły. Ogromne Pańskie doświadczenie zawodowe, wrodzony talent, pasja pisania musiała bezapelacyjnie przynieść kolejny sukces i zwycięstwo. Stopniowe poznawanie treści napisanego przez Pana tekstu w powiązaniu z analizą barwnych fotografii precyzyjnie kadrowanych i trafnie wpisanych w całość artykułu zakreśla obraz przedstawienia i daje jego pełen obraz bez konieczności bycia gościem wydarzenia.
To niezwykłe, w jaki sposób przekazuje Pan emocje, opisuje postaci dając tak nieprawdopodobny, rzeczywisty obraz osiągalny poprzez wyciągnięcie ręki.
Panie Bohdanie, nie byłem gościem gali, bardzo żałuję, ale czytając Pańską relację w pełni poczułem się uczestnikiem tego niezwykłego spotkania.
Pragnę na zakończenie powiedzieć, że po przeczytaniu artykułu i obejrzeniu materiału filmowego dostarczył mi Pan wielu niezapomnianych przeżyć, za co Panu z całego serca dziękuję.

Z wyrazami szacunku i uznania
Hubert Habrat, lat 31, architekt krajobrazu, przewodnik turystyczny miejski po Warszawie

Warszawa,9 listopada 2011 roku

BOHDAN GADOMSKI przed ZAMKIEM KRÓLEWSKIM w WARSZAWIE, gdzie odbywały się Wiktory 2010
                        MAGICZNA GALA i JEJ GWIAZDY

                           Relacja z XXX III KONGRESU ILUZJONISTÓW w ŁODZI

BOHDAN GADOMSKI z JERZYM STANKIEM, głównym animatorem MAGICZNEJ GALI i KONGRESU ILUZJONISTÓW
8 października 2011 roku, zostałem zaproszony na MAGICZNĄ GALĘ w ramach XXX III KONGRESU ILUZJONISTÓW, który odbył się w gościnnym Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi. Nie miała ona w sobie radość i nie była prezentacja możliwości rodzimego środowiska reprezentantów tej dziedziny sztuki, bo jak podkreślała lokalna prasa nie było pieniędzy na taką dużą o międzynarodowym charakterze imprezę. Nie wiadomo, czy Łódź, która ma coraz mniej imprez wykraczających poza lokalny charakter, chce takiej imprezy u siebie, czy też nie. Co innego łódzka publiczność, która dopisała i nagradzała występujących gorącymi brawami. Władze Łodzi jakby nie zauważały, że mają w mieście jedyną taką imprezę w Polsce. Warto przypomnieć, że krajowi iluzjoniści swoją siedzibę mają właśnie tutaj, a szefujący Krajowemu Klubowi Iluzjonistów, niestrudzony pasjonat Jerzy Stanek (też iluzjonista) mieszka… w Łodzi.


W tym roku do Łodzi przyjechali iluzjoniści z 13 krajów świat. Nie wszyscy występowali, część pozostała obserwatorami. Myślę, że doceniali organizację takiego kongresu, ale jednocześnie widzieli skromność tego, co na scenie i poza nią łącznie z bankietem, bo Magiczną Galę nie bardzo, kto chciał wspomóc. Jedynym sponsorem była PGE Obrót S.A. z siedzibą w Rzeszowie (oddział w Łodzi). Dałi 5 tysięcy złotych na specjalne oświetlenie, które Teatr im. S. Jaracza nie posiadał. Pani Prezydent Miasta Łodzi dała 10 tysięcy złotych do podziału dla 5 laureatów konkursu iluzjonistycznego, jaki odbywał się w ramach kongresu w dwóch kategoriach. Marszałek w ramach dofinansowania dał 70 tysięcy złotych (25 tysięcy mniej niż rok temu i 50 procent mniej niż dwa lata temu). Po rozliczeniu imprezy, brakuje kilkunastu tysięcy, żeby zbilansować całkowicie imprezę. Znaczna cześć tej kwoty to skutek nieprzewidzianego wzrostu kursu EURO.
Wystąpili: 4 gwiazdy zagraniczne - dwie z Francji, po jednej Finlandii, Ukrainy i dwie z Polski.
Bankiet i lampkę wina dla widzów jak zwykle finansował znany restaurator ARTUR, JARCZYŃSKI, który jest wieloletnim członkiem Krajowego Klubu Iluzjonistów.
To zastanawiające, że impreza, która z roku na rok się rozwija, i ma niewątpliwe sukcesy, mimo wspaniałych opinii zagranicznych artystów, nadal nie znajduje adekwatnego wsparcia ze strony władz miasta.
Oto zdjęcia z bankietu w renomowanej restauracji „ESPLANADA” z udziałem iluzjonistów biorących udział w Magicznej Gali 2011.
BOHDAN GADOMSKI

BOHDAN GADOMSKI recenzent MAGICZNEJ GALI, w Restauracji "ESPLANADA" w Łodzi, gdzie gości wita ogromny jeleń, co tworzy pewną atmosferę i nadaje klimat temu miejscu w samym sercu miasta.


BOHDAN GADOMSKI z MACIEJEM POLEM, najsławniejszym polskim iluzjonistą, który na Kongresie pojawił się jako gość, jaka szkoda, że nigdy nie zaprezentował tu swojego programu, choćby w części...
BOHDAN GADOMSKI z IZĄ POL, asystentką MACIEJA POLA, która na kongres przyszła prosto z uczelni na której studiuje psychologię

BOHDAN GADOMSKI z ARKADIUSZEM CYWIŃSKIM, który też nie prezentuje swoich umiejętności iluzjonistycznych na kongresie, bo nie ma nowości, a przecież stać byłego akrobatę na oryginalny program
BOHDAN GADOMSKI i MAREK WOŹNIAK "CORELLI", który nie prezentuje swoich programów na kongresie, bo nie ma nowości w oprawie godnej międzynarodowej gali.
BOHDAN GADOMSKI ze SŁAWOMIREM PIESTRZENIEWICZEM "ARSENE LUPIN", który wykonał etiudę fabularną wcielając się w Arsena Lupina (2 miejsce na Mistrzostwach Świata w 1991 roku) oraz znakomicie współprowadził galę
BOHDAN GADOMSKI z MARKO KARVO (Finlandia), który występował w duecie jako Marko Karvo&Vanessa. Prezentował atrakcyjny numer z ptakami, w tym wręcz kultowy przelot papugi nad widownią. Iluzjonista przez 12 lat był na kontrakcie w paryskim kabarecie "LIDO"
BOHDAN GADOMSKI z Mikaelem Szanyiel z Francji, komikiem, który wcielając się w śpiewaka wykonywał numer m.in. z niesfornym mikrofonem, a na końcu wyczarował niezliczoną ilość kartek z pięciolinią. Jest laureatem nagrody specjalnej w kategorii iluzji komicznej na Mistrzostwach Świata!
BOHDAN GADOMSKI z NESTOREM HATO (Francja), specjalistą od kart, który zmienił kolor włosów, przez dwa lata występował w paryskim "Crazy Horse".
XV edycja TELEKAMER 2012

Zamiast telewizyjnej gali, uroczysta kolacja...

Ciekawym jest, czy TELE TYDZIEŃ, organizator tegorocznych, Telekamer przewidział, że jego plebiscyt zostanie przeprowadzony wyłącznie na jego łamach, a kontrowersyjna impreza (niejasny system glosowania i nagradzania tych, których podobno lubimy oglądać w telewizji) pozostanie w pamięci jej uczestników uroczystą kolacją, o której nie wiedzą głosujący, bo nie mogli jej nigdzie oglądać. 

O tym jak ostra jest rywalizacja naszych państwowych i komercyjnych stacji telewizyjnych przekonujemy się właśnie na tym przykładzie. Nie odnotowano jeszcze w historii telewizyjnych plebiscytów buntu nadawców komercyjnych (Polsat i TVN wycofały swoich kandydatów do Telekamer w różnych kategoriach) i braku transmisji czy retransmisji wielkiej gali. Firma Bauera, wydawca Tele Tygodnia, zdecydowała się jednak na zorganizowanie uroczystej kolacji w restauracji Amber Room w Pałacu Sobańskich w Warszawie, podczas której Telekamery zostały wręczone laureatom.
System SMS-wego glosowania.
Kandydaci byli nominowani przez redakcję Tele Tygodnia w 15 kategoriach. Czytelnicy głosowali poprzez SMS-y, z których dochód był przeznaczony na konto Domu Artystów Weteranów w Skolimowie (szlachetny gest). Tworząc tegoroczne kategorie i nominując do nich kandydatów, redakcja brała pod uwagę opinie wyrażane w listach i telefonach. Podobno w niektórych kategoriach do ostatniej minuty ważyły się losy zwycięzców.
W kategorii „Aktorka” nominowano Joannę Brodzik, Magdalenę Cielecką, Małgorzatę Kożuchowską, Maję Ostaszewską i Katarzynę Zielińską. Zwyciężyła Ostaszewska, która zawsze wzbraniała się przed graniem w serialach. Nieobsadzana w filmach kinowych, zmuszona została do pracy w kulinarnym serialu „Przepis na życie”, w którym wcale nie jest główną postacią (tę świetnie gra Magdalena Kumorek). Dla mnie najlepszą aktorką jest gwiazda zupełnie innego serialu (hotelarskiego) „HOTEL 52”, Magdalena Cielecka (fantastycznie pokazująca dwoistości swoich bohaterek (gra także w innych serialach), zmagających się z silnymi emocjami. Mistrzostwo!
Za najlepszych aktorów serialowych - kategoria „Aktor”, widzowie uznali: Piotra Adamczyka, Marka Bukowskiego, Tomasza Karolaka, Piotra Polka i Jana Wieczorkowskiego. Zwyciężył Adamczyk, który wyzwolił się z posągowych ról i gra amantów, niewiernych mężów czy przenikliwych drani z gestapo. Gra świetnie, ale zdecydowanie za dużo, co już spowodowało jego opatrzenie, a to niedobry znak. Porażkę poniósł ojciec Mateusz, czyli, na co dzień Artur Żmijewski, tym większą, że zdystansował go i słusznie Piotr Polk, który stworzył wyrazistszą i barwniejszą postać inspektora policji z tego samego serialu. Dziwi wśród kandydatów obecność Jana Wieczorkowskiego, którego zaangażowanie do „Rezydencji” było nieporozumieniem. Aktor nie czuje roli, w zamian pokazuje nonszalancję nie do przyjęcia.. Z licznych seriali wytypowano „Czas honoru”, „Hotel 52”, „Ojciec Mateusz”, „Przepis na życie” i „Rodzinkę pl”. Zwyciężył historyczny, opowiadający o czasach okupacji i walce cichociemnych z hitlerowcami „Czas honoru”, co przerosło oczekiwania jego twórcy. Moje również, bo Telekamera, powinna powędrować do znakomicie realizowanego „Hotelu 52” lub będącego poza nominacją, niesłusznie przerwanego, a jak perfekcyjnie granego, z bardzo ciekawymi wątkami serialu „Linia życia”. Najlepsze seriale w minionym sezonie miał... Polsat.

Jan Wieczorkowski i Karolina Gorczyca("CZAS HONORU")

Osobowości telewizyjne
W tym roku wyraźnie ich zabrakło, bo głosujący byli zdezorientowani, kto tak naprawę jest taką osobowością i typowali np. Roberta Górskiego, który jeżeli ma coś do powiedzenia, to przede wszystkim w kabarecie, ale w telewizji niewiele. Dziwi obecność Roberta Makłowicza, który nową jakość w programach kulinarnych już dawno stworzył i nic nowego nie wnosi poza własnym apetytem na podróże. Dziwi obecność Tomasza Raczka, który w telewizji był rzadko, a planowany program z jego udziałem nie wypalił. Na szczęście telewidzowie to zauważyli. Zwyciężyła Magda Gessler i słusznie, bo to prawdziwy, nieudawany wulkan energii i postrach restauratorów. Formuła jej programu jest prościutka i schematyczna, więc pewnie długo nie pociągnie. Wtedy restauratorka na poważnie zajmie się swoimi coraz bardziej licznymi restauracjami otwieranymi pod jej patronatem w dużych miastach. W łódzkiej „Polce” w Manufakturze, kaczka w pomarańczach była twarda i niestrawna, a pomarańczy jak na lekarstwo, deser nie do przełknięcia, spód na starym, a nie kruchym cieście. Trochę lepiej było, w „Marcello”, ale chyba, dlatego, że degustowałem pierś z kurczaka w sosie bazyljiowym za 84 złotych (!), która była bardziej polskim aniżeli włoskim daniem.
Prezenterzy informacji, pogody, sportu
W informacji wytypowano tych, co zawsze, a przecież jest grono dojrzałej młodzieży, która w najwyższym stopniu opanowała ten rodzaj dziennikarstwa. Pora nagrodzić wspaniałego, pełnego ciepła i zawodowstwa weterana Jarosława Gugałę, ale zwycięstwo, przesympatycznego Krzysztofa Ziemca też jest uzasadnione i niech prezesi TVP wiedzą, kogo najbardziej lubią telewidzowie, bo chcieli mu ograniczyć pole manewru i pensję. Piotr Kraśko imponuje pasją, zaangażowaniem i wiadomościami. Anita Werner wcale nie jest najlepsza, tylko najzimniejsza, a Joanna Racewicz bezbrzeżnie smutna, co źle wpływa na oglądających ją na małym ekranie. Wśród prezenterów pogody zabrakło najlepszych, najbardziej atrakcyjnych i najbardziej urokliwych: Doroty Gardias, Omeny Mensach i Agnieszki Cegielskiej, ale przede wszystkim pogodowego showmena Bartłomieja Jędrzejaka, który nie ma sobie równych. Cóż za błyskotliwość, jaki refleks! Jarosław Kret już się opatrzył, co w końcu było do przewidzenia, ale z drugiej strony, to on dostał Telekamerę, bo ciągle jest popularny. Skąd w tym gronie Maja, Popielarska, która przebywa na macierzyńskim? Marzena Słupkowska jest bardzo poprawna, za to Marzena Sienkiewicz rasowa, showmenka, jakich w tej kategorii nie ma, ale goni ją równie świetna Aleksandra Kostka. Głosujący nie mają pomysłu na komentatorów sportowych i głosują wciąż na tych samych (Babiarz, Borek, Sobczyński, Szpakowski), tego ostatniego od dawna nie widać na ekranie. Zwyciężył Mateusz Borek, mimo, że Polsat wycofał swoich kandydatów.

Adamczyk, Ostaszewska,Kozyra,Gessler
Jurorzy
Jest to nowa kategoria, ale słusznie wprowadzona, bo w naszych popularnych show muzycznych to na nich się patrzy, a nie na kandydatów do tytułu nowej gwiazdy. Niestety, zaszła tutaj pomyłka, bo juror Janusz Józefowicz był najsłabszym w gronie jurorów „Tańca z gwiazdami”, i tylko o jeden stopień lepszym od jurorki amatorki, aktoreczki serialowej drugiego planu Jolanty Fraszyńskiej, która okazała się największym nieporozumieniem. Na szczęście nie znalazła się w gronie nominowanych…Osobiście najwyżej cenię fachowość Adama Sztaby. Imponującą wiedzę w zakresie tańca towarzyskiego posiada Iwona Pavlovic, a do tego, jaką intrygującą osobowość(!). Zwyciężył, nie wiadomo, z jakich powodów, Robert Kozyra, całkowicie pozbawiony rysów jakiejkolwiek osobowości. Nie pokazał ciętego języka, bezkompromisowych ocen i poczucia humoru, a podobno otrzymał 30,01 procent głosów. Telekamera powinna powędrować do kapitalnego w roli jurora, Czesława Mozilla, który jest największym odkryciem wśród jurorów.
Programy rozrywkowe i interwencyjne
Mimo, że „Jaka to melodia” zestarzała się tak jak jej siwiuteńki prowadzący Robert Janowski, to jeszcze bawi ludzi(zwycięstwo w tej kategorii i 46,10 procent). Niedawno pokazała swoją najsłabszą stronę, katastrofalnie realizując niedobry odcinek poświęcony Violetcie Villas, której było tam za mało, a wykonawcy jej piosenek dramatycznie bezbarwni. Reżyserowi zabrakło pomysłu, a przecież Villas to najbarwniejsza z postaci naszego show-biznesu. Na szczęście odcinek z kabaretem „Paranienormalni”  był świetny. Ubawiłem się do łez! Coraz bardziej intrygujące są programy interwencyjne, wśród których pogorszyła się Uwaga, polepszył Celownik i Interwencja...  Odżyła Sprawa dla reportera, z niezawodną, życzliwą ludziom, szczerą w tym, co robi, niekiedy wzruszającą Elżbietą Jaworowicz.
Zabrakło kategorii „Reporter”, bowiem to reporterzy przynoszą nam codziennie najważniejsze informacje, newsy wypełniające programy przeróżnych wydań z wiadomościami, wydarzeniami i faktami na czele. Błyskotliwą i w pełni zasłużoną karierę zrobił reporter, teraz także prezenter Aleksander Przybylski z Poznania. Świetnie radzi sobie Tomasz Mildyn z Wrocławia. Rozczarował gburowaty i mało telewizyjny Maciej Cnota
Teraz czekamy na Wiktory. Ufni, że znajdą one należne miejsce w TVP, która nie powinna obawiać się konkurencji. Telewidzowie, lubią i czekają na gale z czerwonym, dywanem, one zawsze zapewniają dużą oglądalność. A o to przecież w tej branży chodzi.
BOHDAN GADOMSKI

WIKTORY 2011


50 nominowanych walczyło o statuetki w 10 kategoriach
 Pascha bakaliowa
Relacja z 27 edycji WIKTORY 2011

Już na samym początku sympatyczną atmosferę (podobnie jak w ubiegłym roku w przypadku prezydenta Bronisława Komorowskiego) popsuła ochrona spóźnionego premiera Donalda Tuska, której przedstawicielka nie wiedziała, kto jest, kim i nadgorliwie kontrolowała ludziom torebki, a posiadającym aparaty fotograficzne kazała robić zdjęcia. Chciałem ją sfotografować, aby publicznie napiętnować, ale za nic nie chciała się poddać identyfikacji (cwaniara).
Mimo tego zgrzytu przed drzwiami, dalej już można było spokojnie delektować się wspaniałym, bogatym wystrojem najpiękniejszej w Zamku Królewskim balowej sali złotej, zdobionej olśniewająca ornamentyką, sufitem pokrytym malowidłem Marcello Baccavelli „Rozwikłanie chaosu, czyli stworzenie świata”, imponującymi żyrandolami, czymś dostojnym i podniosłym...
Jak do tej pory rozdano 253 figurki z „Wiktorami”, oraz 77 pozłacanych Super Wiktorów. Przypomnę, że ojcem plebiscytu jest niestrudzony, pełen godności i poczucia własnej wartości Józef Węgrzyn. Jego zastępcą prawdziwa perła menedżerska Katarzyna Ocioszyńska. Oboje z Media Corporation, jak zwykle panowali nad uroczystą galą w pierwszej części w Wielkiej Sali Zamku Królewskiego, dlatego potem mogli się bawić w doborowym towarzystwie na wystawnym bankiecie w Arkadach Kubickiego. Gospodarzem była Akademia Wiktorów. Partnerem medialnym TVP. Galę prowadził Robert Janowski, który chyba wziął pod uwagę moje sugestie odnośnie stosownego stroju (dobrze skrojony smoking z trafnie dobranymi dodatkami), a pewną nonszalancję, z „Jakiej to melodii”, zamienił na elegancką klasę gospodarza uroczystości na wysokim poziomie. Był to jego najlepszy występ w roli prezentera estradowego, jaki do tej pory widziałem. Scenariusz prosty i klarowny, reżyseria (jeszcze bardziej) w rękach doświadczonego Bolesława Pawicy.
 Przypomnę, że laureatów wybierają ich poprzednicy, wypełniając ankiety i wysyłając kartki do kancelarii prawniczej, gdzie liczone są głosy. Co roku tworzy się grono nowych laureatów Wiktorów. Jacy dołączyli w tym roku? Czy Akademia trafnie nominowała kandydatów zgłoszonych przez stacje telewizyjne, a potem postawiła na rzeczywiście najlepszych?


Polityk Roku.
Ryszard Kalisz, Bronisław Komorowski, Ewa Kopacz, Janusz Palikot, Donald Tusk. Zwyciężył Donald Tusk, chociaż nie miał urzędowo i medialnie dobrego roku. Na laureata pasowałbym Janusza Palikota, barwniejszą, dynamiczniejszą i ciekawszą osobowość telewizyjną.
Publicysta Roku
Dorota Gawryluk, Jarosław Gugała, Tomasz Lis, Janina Paradowska, Justyna Pochanke. Zwyciężyła patrząca na wszystkich z góry, ale bardzo profesjonalna, zawsze przygotowana do swoich zadań Justyna Pochanke, chociaż w stacji TVN są wcale nie mniej dobrzy publicyści (Grzegorz Kajdanowicz, Beata Tadla, Piotr Marciniak). Najwyższa pora zauważyć i przyłączyć do grona wiktorowiczów, doświadczonego, pełnego fachowości i ciepła Jarosława Gugałę z Polsatu i tegoroczny Wiktor powinien powędrować do niego.
Prezenter Roku
Jarosław Gugała był i tutaj nominowany, Jarosław Kuźniar (ależ się rozwinął jako dziennikarz informacyjny i gospodarz porannego bloku!), Marcin Prokop (nareszcie się uspokoił i spoważniał), Paulina Sykut (jej kandydatura powinna się znajdować w nie ujętej przez Akademię kategorii „Prezenter pogody”) i Krzysztof Ziemiec, który wygrał, bo jest wręcz wzorcowym prezenterem wiadomości, grupującym w sobie wszystkie cechy osobowości telewizyjnej, o której mówi się „doskonała”, acz w innych zdaniach telewizyjnych wypada słabiej. 
Twórca programu telewizyjnego
Od początku faworytką w tej kategorii była odważna i bez kompromisowa Ewa Eward, mistrzyni dokumentu, które oglądamy z zainteresowaniem w TVN24. Pani Ewa otrzymała tę nagrodę po raz drugi, dystansując Jana Kępińskiego z ciekawie realizowanym, „Must be The music”, Okiła Khamidova z „Trudnymi sprawami” i „Dlaczego ja”, Rinke Rooyensa za The Voice of Poland (świetni jurorzy, z których każdy jest osobowością telewizyjną i kandydatem do Wiktora: Tatiana, Okupnik, Czesław Mozil i Kuba Wojewódzki) i Macieja, Ślesickiego, który reżyseruje najmniej udany z polsatowskich seriali „Szpilki na Giewoncie” ze słabiutką aktorsko, za to z manierami i samopoczuciem gwiazdy hollywoodzkiej Aneczką Czartoryską, której poprzewracało się w główce, co nawet we wspominaj roli jest widoczne.
Aktor Roku
Trzy panie (Kinga Preis, Krystyna Janda, Magdalena Cielecka), dwóch panów (Maciej Stuhr i Artur Żmijewski) kandydowało do tego tytułu. Janda niczego wyróżniającego nie zagrała ani w filmie, ani w serialu, więc jej osoba budziła zdziwienie, Artur Żmijewski okrutnie opatrzył się jako ksiądz Mateusz, a ubogie środki aktorskie, jakie stosował w tej roli, eliminują go z grona nominowanych. Sthur zawsze się obroni, nawet w najmniej odpowiednim dla niego zadaniu (komisarz policji), Cielecka to zdumiewająca wszechstronność i klasa. Członkom Akademii najbardziej przypadła do gustu Kinga Preis, za naturalność, żywiołowość, warsztat aktorski i bardzo sympatyczną rolę gospodyni na plebani). Należy się jej wreszcie Wiktor!
Gwiazda Piosenki
Coraz uboższy jest nasz rynek piosenkarski, jego gwiazdy coraz bardziej się starzeją, a obecne 40 latki zmuszone są udawać 20 latki. Kolejna nominacja dla Maryli Rodowicz, Seweryna Krajewskiego i Macieja Malańczuka jest tego potwierdzeniem. Jedynie bracia Golec oraz rozwijający się muzycznie i wokalnie, ambitny, szczery w tym, co robi Sebastian Karpiel-Bułecka, byli na swoim miejscu. Wiktora dostał Sebastian.


Osobowość telewizyjna
Bardzo ważna i prestiżowa kategoria. Dziewięciokrotną laureatką Wiktora jest Grażyna Torbicka (25 lat w rewelacyjnej formie w telewizji!).Tegoroczne zwycięstwo ugruntowało jej pozycję w TVP, chociaż powinna być bardziej wykorzystywana na małym ekranie, bo Polacy chcą ją wciąż oglądać i podziwiać nie tylko z uwagi na telewizyjną urodę (po wspaniałej mamie Krystynie Losce, która też była obecna i zadziwiła blaskiem, jaki od niej bił!). Pani Grażyna została okrzyknięta „królową Wiktorów”. Zwyciężyła mając tak wielkie rywali jak: Elżbieta, Jaworowicz (jeszcze wyżej podniosła poprzeczką i ogląda się jej „Sprawę dla reportera” z coraz większym zainteresowaniem), Monikę Olejnik ( taka jak zwykle, zatrzymana w wypracowanej formule zadawania pytań, dalej już chyba nie pójdzie), Agatę Młynarską, też nominowaną, mimo, że rzadko pokazuje się w Polsacie. To zastanawiające, że Marcin, Prokop, którego jest za dużo na ekranie, przegrywa z innymi, których jest za mało. Jeżeli już, to na nominację zasłużyła świetnie radząca sobie w programach porannych Jolanta Pieńkowska, bezsprzecznie najlepsza obecnie ich gospodyni nie tylko w TVN.
Odkrycie Roku
Tutaj wystąpił wyraźny falstart, bo Danuta Wałęsowa, ani nie jest odkryciem telewizyjnym, ani autorką poczytnej książki, którą napisał za nią ktoś wynajęty. Wiktor dla Wałęsowej jest takim samym nieporozumieniem jak jej nominacja. Największym odkryciem minionego roku był... Bigun Ariunbaatar, zjawisko telewizyjne, jakiego dawno nie było. Zespół Endej znalazł się tutaj chyba przez pomyłkę, bo Wiktory to nie TOP Trendy. Paulina Sykut coraz sprawniejsza, ale musi ustąpić Patrycji Kazadi, dynamicznej, nowoczesnej, wyjątkowo na swoim miejscu w roli prowadzącej You Can Dance. Na gali zaprezentowała najgłębszy dekolt z tyłu długiej sukni, najbardziej niepokojącą urodę i w ogóle zadatki na gwiazdę. Czekamy na płytę, która mam nadzieję umocni jej pozycję jako piosenkarki.


Sportowiec Roku
Została nim Justyna Kowalczyk, imponująca wszystkim, co powinien mieć każdy uprawiający sport. Justyna pokonała Małysza, Adamka, Radwańską i Stocha. Zasłużenie.
Wiktor Publiczności
W tym roku zabiegali o niego: Kinga Preis (masowa sympatia od dawna), Marcin Prokop (podejrzewam, że na wieki pozostanie nominowanym, bez statuetki) Maciej Rock (już dojrzał do nagrody, już przyszedł na niego czas), Andrzej Turski (są lepsi, młodsi, bardziej rozwojowi) i Robert Janowski (też swoisty fenomen, obecnie w znakomitej formie, tylko pogratulować) i to właśnie on otrzymał Wiktora Publiczności, co mam nadzieję zwiększy jego profesjonalizm.
SuperWiktor, SuperWiktor Specjalny
Tylko raz można zgodnie z regulaminem otrzymać te statuetki. Maciej Orłoś, któremu zabrano programy, a pozostawiono Teleexpress, doszedł do takiego momentu, że trzeba sumować to, co się zrobiło. Ludzie nadal go lubią i cenię i nie wyobrażają sobie Teleexpressu bez niego. Tylko czy ambitny Orłoś jest rzeczywiście usatysfakcjonowany tym zaszufladkowaniem?
SuperWiktor Specjalny dla krakowskiego reżysera Krzysztofa Jasińskiego należy się za całokształt. Czy pana Krzysztofa stać jeszcze na coś, co przebije jego poprzednie programy telewizyjne?
Tegoroczna gala była skromna, bez części artystycznej, bez oprawy muzycznej, a jednak sam plebiscyt obronił się i przekonał do słuszności organizowania takich plebiscytów pobudzających do rywalizacji, stymulujących do dalszego rozwoju, walki o uznanie i sympatię telewizyjnej publiczności.
Wystawny bankiet

Odprężenie nominowanych, zwycięzców, gości, organizatorów następuje zawsze na bankiecie, na którym zwykle pokazują swoje prywatne oblicza, niekiedy jakże różne od tych znanych z małego ekranu. W tym roku bankiet był tak samo wystawny jak w roku ubiegłym. W menu wyróżniały się desery: pascha bakaliowa z coulis z czarnej porzeczki, mus z gorzkiej czekolady z figami macerowanymi w metanie, biały mus chałwowy z sezamkami i karmelem, z dań ciepłych dorsz w sosie muślinowym, pod listkami brukselki, z zimnych przekąsek łosoś marynowany w wódce z sosem miodowo musztardowym i pasztet jagnięcy z konfiturą z białej cebuli.
Nie wszyscy z Wiktorami pojawili się w wielkich salach podziemnych w Arkadach Kubackiego, gdzie jest duża przestrzeń do towarzyskich pogawędek i zdjęć. Jako pierwsza dopadła frykasów rodzeństwa Kręglickich, Danuta Wałęsowa i jadła, jadła...


Z radością powitałem przy filecie z łososia z koprem włoskim i zielonym pieprzem powracającego do telewizji i na salony Warszawy, w kilku programach telewizyjnych, Anglika Kevina Aistona (z nową żoną). Zobaczyłem i pogadałem z rozluźnionym bardziej niż ostatnio Krzysztofem Ibiszem, spotkanie przy kremie z wędzonego pstrąga. Sebastiana Karpiela-Bułeczkę ze swoim młodziutkim menadżerem Rafałem Podlewskim, spotkałem przy wstążkach marynowanej dyni, Ewę Ewart w olśniewającej kreacji autorstwa Michała Starosty (buty z Londynu), obsypałem komplementami, podobnie jak cieszącą się wielkim zainteresowaniem fotoreporterów cudną Patrycję Kazadi przy sałatce z liści szpinaku. Przesympatycznego Krzysztofa Ziemca przepytałem podczas konsumpcji schabu wieprzowego pieczonego w ziołach. Zeszłoroczna laureatka Wiktora, Magda Gessler przybyła na imprezę z ukochanym Waldemarem Kozerawskim. Wbrew plotkom, związek tej pary kwitnie(wkrótce ślub), czego dowodem jest drogocenna kolia z Nowego Jorku –prezent od ukochanego, który restauratorka miała na sobie tego wieczoru. Kolia idealnie prezentowała się na szczupłym ciele Magdy(schudła prawie 20 kg!). Nie było wszędobylskich Grycanek (mamunia Marta Grycan z tłuściutkimi córeczkami), bo progi tej gali i tego miejsca okazały się za śliskie dla ich koszmarnie wysokich kiczowatych szpilek. Zainteresowanie wzbudził mistrz iluzji Arkadiusz Cywiński, który wyczarował tęczę, a następnie błyskawicznie zamieniał 10 złotówki w setki. Szybko zgromadziła się kolejka, bo kto by nie chciał wyjść z imprezy wzbogacony 10 krotnie? Ja wyszedłem zadowolony, bo cenię profesjonalizm, nawet w drobiazgach, które tworzą całość, w tym przypadku udaną galę, wspaniały bankiet, czego w tym roku nie mieliśmy na jakże skromnie potraktowanych przez media Telekamerach, o których zapomniano zaraz po zakończeniu imprezy.
BOHDAN GADOMSKI












„TANGO NOTTURNO” w „KAMIENICY
recenzja red.BOHDANA GADOMSKIEGO z premiery sztuki o POLI NEGRI
22 kwietnia br., odbyła się w warszawskim Teatrze KAMIENICA premiera spektaklu „Tango Notturno” na motywach biografii Poli Negri, autorką scenariusza jest Magda Gauer, reżyserem Barbara Sass. W rolę polskiej gwiazdy Hollywood wcieliła się Justyna Sieńczyłło. Akcja rozgrywa się w ciągu jednego wieczoru 1938 roku, w berlińskim apartamencie Negri, która wraz z sekretarką czeka na przyjęcie u marszałka Hermana Goeringa, tuż przed podjęciem decyzji o ucieczce z Niemiec.

Kameralny portret wielkiej gwiazdy na malutkiej scenie w równie małej sali na 90 widzów jest bardziej wyobrażeniem Poli Negri niż
prawdziwą fotografią gwiazdy. Reżyser Barbara Sass mówi –„Pola była ambitna i bezkompromisowa, ale także wrażliwa, krucha i tragiczna, pełna empatii, potrafiła być nieczułym potworem”. I dodała „to typ kobiety, który mnie zawsze fascynował i często pojawiał się w moich filmach”.
Sztuka została napisana na zamówienie w 2008 roku. Justyna Sieńczyłło odtwórczyni roli Poli Negri, doszła do wniosku, że Polacy mało o niej wiedzą, a jej fascynującym życiorysem można by obdzielić wielu artystów. Aktorka oglądała nieme filmy Poli Negri, czytała biografię, rozmawiała z ludźmi, którzy ją znali. Powiedzieli, że będąc staruszką, miała w sobie resztki dawnej charyzmy i ogromną energię (zmarła w wieku 97 lat). Jak się okazało, nie miała geparda, którego prowadzała na smyczy, jedynie wypożyczyła go do zdjęć, co było znakomitym chwytem reklamowym. Wiedziała, jak oddziaływać na widza. A do tego miała głowę do interesów, podobnie jak matka.
Bardzo trudno jest zagrać wielką gwiazdę z zupełnie innej epoki. Justyna Sieńczyłło chciała pokazać epizod z życia kobiety, która zdobyła wszystko, była najbogatszą aktorką w Hollywood. Pracowała z najlepszymi aktorami, a prywatnie związana była z mężczyznami z najwyższej półki.. Na scenie w „Kamienicy”, widzimy ją na zakręcie życiowym, kiedy nagle uświadamia sobie, że straciła wszystko, co zdobywała latami. Przekonała się, że wielka kariera i wielkie pieniądze nie dają szczęścia. W Niemczech była śledzona, inwigilowana przez Goebelsa, który podejrzewał, że pomaga Żydom. Kontrakt w Berlinie przyjęła tylko, dlatego, że miała koszmarne długi i niezapłacone w Ameryce podatki. Zagrała w ulubionym filmie Hitlera „Mazurka”, ten cierpiąc na bezsenność, oglądał go trzy razy w ciągu tygodniu. Krążyła plotka, że miała romans z Hitlerem, a tymczasem nigdy go nie poznała.
W spektaklu jest samotną kobietą, gwiazdą, która dokonała złego wyboru politycznego i dopadł ją brak miłości. Tematów jest mnóstwo, a wszystko podane w zawrotnym tempie (1 godzina, 10 minut) na ogromnych emocjach. Ludzie siedzieli wbici w fotele i patrzyli na zjawiskową, rozedrganą Justynę Sieńczyłło, w której można odkryć Polę Negri(jest ubrana, uczesana jak ona, ma makijaż stosowany w tamtych latach). Widz siedzi bardzo blisko aktorek (Sieńczyłło partneruje znakomita Grażyna Leśniak-Dangel w roli jej sekretarki), mając obie na wyciągnięcie ręki.
Główna bohaterka obnaża się psychicznie i fizycznie, na co potrzeba sporo odwagi. Początkowo spektakl miał się nazywać „Klatka”, ostatecznie, przybrał nazwę „Tango Notturno”, od tytułu piosenki napisanej specjalnie dla Poli Negri, która intrygująco śpiewa ją niskim, zmysłowym głosem. Justyna Sieńczyłło jako świetnie śpiewająca aktorka doskonale radzi sobie z tą piosenką i czterema pozostałymi. Ciekawy spektakl, tylko proszę go nie mylić z pompatyczną multimedialną produkcją „Polita” Janusza Józefowicza ze słabiutką aktorsko Nataszą Urbańską.
BOHDAN GADOMSKI

Zdjęcia z premiery "TANGO NOTTURNO" w TEATRZE KAMIENICA w WARSZAWIE

BOHDAN GADOMSKI z bohaterką sztuki "TANGO NOTTURNO" i wieczoru w teatrze JUSTYNĄ SIEŃCZYŁŁO 
Kwiaty, gratulacje, pocałunki i...dobre słowa recenzenta sztuki BOHDANA GADOMSKIEGO

Bohdan Gadomski i Justyna Sieńczyłło. Ich zdjęcia ukazały się na kilku portalach internetowych
Dyrektor teatru EMILIAN KAMIŃSKI był bardzo zadowolony z sukcesu żony Justyny Sieńczyłło
Bohdan Gadomski z Justyną i...
Bohdan Gadomski z Katarzyną, która przywiozła go swoim wozem z Łodzi na premierę i również była zadowolona z tego co zobaczyła
Tą bramą wchodzi się do prywatnego TEATRU KAMIENICA w WARSZAWIE, w którym panuje specyficzna atmosfera różniąca się zasadniczo od teatrów państwowych, oficjalnych i nico napuszonych

Do zobaczenia na kolejnych premierach w "KAMIENICY"




XX JUBILEUSZOWA MIĘDZYNARODOWA WYSTAWA PSÓW RASOWYCH W ŁODZI
6 maja 2012 oku
Portrety wielokrotnego złotego medalisty championa Polski BU BU MON CHERI ADOREA z okresu, gdy zaczynał w 9 miesiącu życia swoją karierę wystawową

BU BU jak na prawdziwą super star przystało jest psem dumnym, nieprzystępnym, dominującym i apodyktycznym. Ale jakże pięknym, mądrym, kochającym bezgranicznie swojego pana, który od 13 lat jest w nim śmiertelnie zakochany.
AMIS z ZAMKU EDO to poprzedni pies (miniaturowy pudel srebrny) redaktora,  który przez 12,5 roku towarzyszył BOHDANOWI GADOMSKIEMU dosłownie wszędzie. Obcując z Amisem, Bohdan Gadomski stał się niewolnikiem psów rasy pudel, które mają w swojej naturze to, że ubezwłasnowolniają swoich właścicieli.

Niestety, XX JUBILEUSZOWA MIĘDZYNARODOWA WYSTAWA PSÓW RASOWYCH w Łodzi, nie była udana. Bardziej przypominała krajową, szeregową wystawę psów rasowych aniżeli imprezę zagranicznej rangi.
9 dniowy, kuriozalny weekend , wykorzystany i wydłużony z uwagi na dwa święta państwowe spowodował niską frekwencję, przynajmniej w drugim dniu wystawy w niedzielę.

Największym „odkryciem” była amatorka z Internetu, największe brawa zbierał parodysta rodzimych gwiazd
Jubileuszowy festiwal
Relacja z X SOPOT TOPtrendy 2012

„To, to, to, to, chcesz kariery, leć na „Trendy” do Sopotu... – tak śpiewał fenomenalny Igor Kwiatkowski z kabaretu „Paranienormalni”, który nareszcie zdecydował się szerzej pokazać swoje parodystyczne zdolności jako współprowadzący drugi, konkursowy dzień jubileuszowego Sopot TOP trendy 2012.
Telewizja POLSAT po raz kolejny udowodniła, że znakomicie radzi sobie z organizacją wielkiej muzycznej imprezy, którą w tym roku realizowało na różnych stanowiskach około 500 osób. Ale dziennikarze w biurze festiwalowym i prasowym widzieli zaledwie kilka osób na czele z dynamicznym i wszechobecnym rzecznikiem prasowym Konradem Stachurskim i wyjątkowo profesjonalnym, zawsze dyspozycyjnym Pawłem Czajkowskim na czele. Całością bardzo sprawnie dyrygował twórca tego festiwalu i dyrektor, ongiś menadżer gwiazd, Marcin Perzyna, znawca zarówno show jak biznesu. Nad wykonawcami przesadnie czuwała i nie zawsze trafnie ich ustawiała w programie Nina Terentiew, której gusta w doborze gwiazd i repertuaru oraz tych próbujących nimi zostać, okazały się kontrowersyjne, jakby z innej epoki festiwalowo-telewizyjnego podwórka.
Szalona podróż
KAMIL BEDNAREK
W założeniu miała to być „szalona podróż” przez muzyczne dziesięciolecie. 10 lat to jednak za mało, żeby je świętować z wielką pompą i zadęciem. TOPtrendy nie są „najbardziej wiarygodnym miernikiem polskiej sceny muzycznej”, chociaż tak siebie reklamują. Są za to liderem telewizyjnym w czasie transmisji omawianego festiwalu i to Polsat może zaliczyć na konto sukcesów, podobnie jak jego nadworny prezenter, energetyczny i coraz bardziej profesjonalny Maciej Rock.
Dziesięcioletnią historię Sopot TOPtrendy muzycznie usiłowali opowiedzieć: Ich Troje, którzy mimo kolejnej zmiany wokalistki, nie stracili charakterystycznego dla nich nerwu estradowego, a Michał Wiśniewski (w bardzo dobrej kondycji) szalał między rzędami monu- -mentalnej Ergo Areny, która nie nadaje się na festiwalowe igrzyska i psuje klimat święta piosenki. Niestety, przypadkowy ongiś (2004) duet Borysewicz&Kukiz nie potwierdzili sukcesu piosenki, „Bo tutaj jest jak jest”, widać było jak bardzo się zestarzeli i że prowadzili hulaszczy tryb życia. Za każdym razem, gdy słucham ognistego „Rock&Rollin love” zespołu Afromental chce mi się tańczyć i śpiewać razem z nimi. Tym razem też tak było. Za moment ukaże się ich DVD, które może zamieszać na rynku. Blond piękność Agnieszka Chylińska odzyskała rockowy temperament i mimo dyskotekowej piosenki „Nie mogę cię zapomnieć” porwała publiczność, chociaż więcej tańczyła niż śpiewała. Ale jest wielką osobowością i może sobie na coś takiego pozwolić. W gorszej niż zwykle formie pokazał się Sebastian Karpiel-Bułecka (Zakopower), który brzmiał nieciekawie, a to, co pokazał w inscenizacji piosenki „Kiebyś Ty”, znamy na pamięć. Czyżby zbyt duża ilość koncertów wywołała prześpiewanie i przemęczenie? Nie lubię zespołu Raz Dwa Trzy, ale występ z utworem „Jutro możemy być szczęśliwi” wprawił mnie w dobry nastrój. O fantastycznych Braciach Golec napisano, że to „jubileuszowi recydywiści”(świętowali tutaj swoje 10 lecie w 2009 roku). Swój występ z hitem „ Crazy, is my life” przygotowali niezwykle starannie. Każdy plan na ogromnej scenie został wykorzystany, oni sami, świetnie wystylizowani (bombowe  marynarki!), szaleli ze swoim zespołem tak samo jak kilka lat temu i porwali wszystkich do zabawy
BRACIA GOLEC
. Jaka szkoda, że tylko nieliczni piosenkarze i zespoły przygotowali się tak profesjonalnie do swoich występów. Nie przygotowała się Edyta Górniak, której białą suknię typu „topielica” już widzieliśmy, a wielki przebój światowy „I will always love You” z repertuaru Whitney Houston, sprawiał jej w górnych dźwiękach wyraźne problemy intonacyjne. Podczas, gdy amerykańska gwiazda wykonywała tę piosenkę w A-Dur, Górniak o pół tonu niżej, czyli w As –Dur. Co wskazuje, że nie jest w stanie zaśpiewać w oryginalnej tonacji. W zamian sprytnie prześlizgiwała się przez górne dźwięki, które były niepewne i nie wszystkie czyste. Jej głos nie brzmiał naturalnie, gardło nie było otwarte. Nie mogę przyjąć usprawiedliwienia, że synek był chory, że mimo operacji, paluszki się nie zginają, bo w nocy pani Górniak szalała w pubie „Krzywy domek”, wyśpiewując piosenki, Rihanny, którą podobno teraz chce koniecznie być. Przyjęcie sopockiej publiczności było chłodne. Jeszcze nie zeszła z estrady, gdy brawa umilkły.
EDYTA GÓRNIAK
Smutne jubileusze
 Maryla Rodowicz
Nina Terentiew nawet Maryli Rodowicz narzuciła repertuar (stare, odbezpieczone „bomby”) i dlatego publiczność po raz tysięczny słuchała „Remedium”, „Wielkiej wody”, „Niech żyje bal”, „Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma”, „Kolorowych jarmarków”, „Hej Sokoły”, „To już było” czy „Małgośki” z 1973 roku, która obchodzi 40-te urodziny. Może, dlatego, ludzie komentowali występ Rodowicz: „znowu Maryla, znowu, „Małgośka”? Ile można powielać to samo i śpiewać tak samo. Nudnego jubileuszu Maryli Rodowicz dopełniał strój bazujący na tym, co widzieliśmy wcześniej. Gdzie się podziała Maryla, której pomysły bulwersowały naród?
MARYLA RODOWICZ
BEATA KOZIDRAK
35 lat na estradzie i kilka muzycznych metamorfoz, które były tak bardzo podobne do siebie, że wydawało się, że to jest ciągle ta sama Beata, ten sam Bajm. Wszystkim przemianom towarzyszyła melodyjność i przebojowość piosenek, dzięki której z 14 płyt ponad połowa to płyty złote, platynowe i dwie podwójnie platynowe. Niestety, metamorfozy samej liderki zespołu były słabo wypunktowane, jakby zabrakło jej osobowości i pomysłów na kolejne wcielenia. Pisałem już, że Beata Kozidrak na estradzie spaceruje raz z prawej strony, raz z lewej strony, że jej gesty sceniczne i miny są bardzo ubogie, że dzisiaj to nie wystarcza, bo zmienił się sposób estradowego przekazu. Wjeżdżanie na scenę na łóżku dla dodatkowego wzmocnienia efektu jednej z piosenek okazało się kiczem. Do tego Kozidrak nie wyśpiewuje wysokich i mocnych dźwięków, w Sopocie często parlandowała, jakby bała się swobodnej ekwilibrystyki swoim ongiś klarownym otwartym głosem, a może utraciła go w wieku 52 lat o połowę? Niemodna kreacja , niemodna fryzura i uśmiech wręcz przylepiony do twarzy. Gdzie nowe środki wyrazu, nowy repertuar, nowy pomysł na siebie? Zamiast kupować samolot, trzeba było zainwestować we własny rozwój. Występ Bajmu w Ergo Arenie był przyjęty ze zdziwieniem, chociaż najwierniejsi fani bili brawa.
BEATA KOZIDRAK
Lady Pank
Napisano o nich, że to 30 lat legendy, że na ich muzyce wychowały się dwa pokolenia Polaków. Zespół powstał w 1981 roku w najlepszym okresie kształtowania się naszej muzycznej sceny polskiego rocka. Dzisiaj jako pierwszy polski zespół posiadają własne radio internetowe „RMF Lady Pank”(muzyka nadawana 24 godziny na dobę). Nigdy się nie oszczędzali, dlatego skład jest po części wymieniony. Janusz Panasewicz śpiewa resztką głosu, słychać w nim zmęczenie, które pogłębiało się wraz z każdym kolejnym utworem. Ale publiczność zapewne uwielbia piosenki z lat 60-tyh, bo klaskała głośno i prosiła o bisy. Nieodgadnione są gusta masowej publiczności, która potrafi być okrutna, jednych idoli kreuje, innych błyskawicznie detronizuje.
BORYSEWICZ i PANASEWICZ
Wyczerpana formuła?
Gdańska prasa napisała: „Formuła TOPtrendy wyczerpała się, a organizatorzy nie mają pomysłu na to, jak ją odświeżyć. Impreza, która obiecuje odkrywać trendy na scenie muzycznej i promować świeżych wykonawców, skupia się na tym, co znane i ograne. Organizacja koncertów jubileuszowych już nie wystarczy”. Animatorzy muzyki pop też specjalnie się nie zmienili, bo do koncertu „TOP” wytypowali tych samych znanych wykonawców, którzy sprzedali najwięcej płyt. Macieja Maleńczuka doskonale znamy. Zaczynał jako artysta niszowy, dzisiaj jest kontrowersyjną gwiazdą. Płyta „Wysocki Maleńczuka” ma status platynowej i zupełnie nowy wyraz, a wiersze Wysockiego nową oprawę. W Sopocie artysta znalazł ciekawy pomysł na swój występ, pełen gagów i niespodzianek. Był do niego świetnie przygotowany. Brawo!
MACIEJ MALEŃCZUK
Stanisław Soyka nie musi wymyślać niczego, po prostu siedzi przy fortepianie i śpiewa. W minionym roku był niezwykle czynny zawodowo i wszystko, co zrobił, znalazło akceptację odbiorców. Sylwia Grzeszczak odnalazła pomysł na swój wokal i swoją muzykę. Potwierdzeniem podwójna platyna dla płyty „Sen o przeszłości”. Występ w TOP ciekawy, gorzej ze stylizacją (fatalna sukienka). Anna Maria Jopek ponoć dwa razy objechała kulę ziemską, co przypłaciła nieobecnością na polskim rynku. Na nową płytę kazała czekać trzy lata. Aż dziw bierze jej nieporadność estradowa, brak jakiegokolwiek zorganizowania podczas występu. Samo śpiewanie choćby z najlepszymi muzykami nie wystarcza. Ale błyszcząca sukieneczka mini ładna. Ewa Farna po wypadku samochodowym nie była wstanie dolecieć na polskie wybrzeże. Dojechał za to Kamil Bednarek, prosto po koncercie w Zielonej Górze, najmodniejszy obecnie nowy polski wykonawca, który konsekwentnie pozostaje sobą i za to jest entuzjastycznie przyjmowany, także w Sopocie. Swoich coraz liczniejszych fanów nie zawiódł, wykonując „Raz dwa w górę ręce”, także „Rootsman soul i „Chcemy tutaj zostać”. Ma zaledwie 20 lat, ale dojrzałość 30 latka. Jego płyta „Szanuj” okazała się najlepiej sprzedającym się krążkiem w Polsce.
Wehikuł czasu
DOMINIKA GAWĘDA
Koncert „Trendy” otworzył sympatyczny, gościnny występ grupy Video. A po nim wykonawcy nominowani do konkursu przez szefów największych stacji radiowych i przedstawicieli Telewizji POLSAT. Hania Stach, która od lat ciągle debiutuje i zaczyna karierę piosenkarską, ale jak na razie bez większego powodzenia (śpiewa coraz lepiej). Piotr Salata, niezwykle ciekawy głos, mocno spóźniony debiut na wielkim festiwalu, z piosenką „Czuła gra” narzuconą odgórnie przez dyrekcję Uniwersału (tam wydał pierwszą płytę) nadającą się bardziej do nucenia przy kolacji i... wielką przegraną, wcale nie z winy znakomitego wokalisty.

PIOTR SALATA
 Kasia Wilk, szkoda, że znowu przytyła, że powróciła do repertuaru, z którym się nie przebije mimo znanego nazwiska. Mika Urbaniak nareszcie wyzwoliła się z syndromu sławy i pozycji matki (Urszula Dudziak) ojca jazzmana (Michał Urbaniak). Praca nad płytą „Follow You” w Londynie przyniosła doskonałe efekty i...dwie nagrody na TOPtrendy: jury, dziennikarzy i fotoreporterów.
MIKA URBANIAK
Na analizowanie występów Margaret, Me Myself And I, Loki jest zdecydowanie za wcześnie, podobnie jak totalnej amatorki rodem z Internetu Juli (Julita Fabiszewska) z Łomży, która znalazła się w Sopocie dzięki amatorskim nagraniom, a jej utwory osiągnęły 30 milionów wyświetleń w sieci. Do niedawna 21 letniej dziewczyny nikt nie widział jak wygląda. Teraz wszyscy wiedzą: niska, drobna, niepozorna, z krótkimi nóżkami... To Jula otrzymała największą ilość głosów i nagrodę publiczności (domyślam się, że przede wszystkim tej internetowej), także internatów i słuchaczy RMF Maxxx. Dalszej kariery jej nie przepowiadam.
Ogromnym zaskoczeniem był efektowny show zespołu Blue Cafe, a właściwie ich frontoniki-wokalistki Dominiki Gawędy, porównywany do tych rodem z Las Vega, ale oczywiście w znacznie skromniejszym wymiarze.. Przygotowania do 7 minutowego występu pod nazwą „Wehikuł czasu” z piosenkami („Buena” i „Do nieba, o piekła” ) podobno trwały 4 miesiące! Kreacja frontmenki została wykonana przez jej stylistki na czarnym posrebrzanym materiale sprowadzonym z Londynu (imitacja skóry), z przyczepionym trenem. Była nowoczesna, futurystyczna, z nutką romantyzmu. Do tego najmodniejsze, jaskrawe odcienie, co w połączeniu z czernią, dawało wyrazisty, wręcz wybuchowy efekt. Skórzane rękawiczki w kolorze krwistego maku z nabijanymi ćwiekami, podobnie buty i... czerwony mekaup. Na scenę Dominika wjechała w lektyce (na tronie) niesionej przez półnagich tancerzy. Nie bała się wznieść na linach podciągających ją na wysokość 10 metrów nad głowami publiczności, zdumionej tym efektem, znanym przede wszystkim z wielkich show amerykańskich gwiazd. Dominikę ubezpieczała ekipa kaskaderów. Szkoda, że ten efektowny występ  był  jedyny na festiwalu.

DOMINIKA GAWĘDA śpiewa i fruwa na wysokości 10 metrów pod kopułą ERGO ARENY

Show BLUE CAFE przypominał występy amerykańskich gwiazd
 
DOMINIKA GAWĘDA
Tegoroczne TOPtrendy zakończył gwiazdozbiór naszych najlepszych kabaretów, czyli Sopocka Noc Kabaretowa. W ciągu dekady o występ na tym festiwalu ubiegało się ponad dwa i pół tysiąca wykonawców, wybrano kilkuset. Czy rzeczywiście najlepszych?
BOHDAN GADOMSKI

Do zobaczenia na kolejnym festiwalu, Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu 

KRAJOWY FESTIWAL POLSKIEJ PIOSENKI OPOLE 2012

BOHDAN GADOMSKI w słynnym opolskim amfiteatrze na próbie... 
MICHAŁ  SZPAK starał się dać z siebie wszystko

 Szybkiego tempa piosenki "Płonąca stodoła" nie wytrzymywała dykcja wokalisty

MICHAŁ SZPAK podczas występu na opolskiej scenie z piosenką "Płonąca stodoła", parę uwag krytycznych  powinno się znaleźć, chociaż reżyser koncertu "Szalone lata 60-te" LESZEK KUMAŃSKI był zachwycony Szpakiem...
 
Zabytki piosenkarskie nie sprawdziłyby się na tegorocznym festiwalu
Pokoleniowa wymiana
Relacja z 49 Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu

Tegoroczny Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu rozpoczął się ewakuacją wykonawców z zaplecza amfiteatru, które niewiele się różni od tego przed remontem. Miało to miejsce podczas prób, które bacznie obserwowałem. Ktoś poczuł zapach gazu i podniósł alarm. W budynku nie ma, co prawda instalacji gazowej, ale strażacy przyjechali błyskawicznie. Wszystko działo się po występie Michała Szpaka z „Płonąca stodołą” ze stosowną wizualizacją pełną ognia i pirotechnicznych efektów. Szpak chyba wywołał największe wrażenie na opolskiej, publiczności, chociaż nie pożegnano go burzą braw, lecz kurtuazyjną uprzejmością. W tym roku publiczność w Opolu, była mało wyrobiona muzycznie, a przez to mało wybredna. Rzadko oceniam widzów, ale od pewnego czasu zauważam wzajemny wpływ między tymi, na scenie a tymi na widowni (dotyczy także szeregowych koncertów). Niektórym wykonawcom wręcz nie chce się wysilać, zaskakiwać odbiorców ich produkcji. Po co, jeżeli mocniej oklaskiwani są ci, którzy grają i śpiewają gorzej, serwując prościutkie melodie i słabiutkie głosiki, za to dobrze nagłośnione. Tak było w tym roku na święcie polskiej piosenki w Opolu. Przyjrzyjmy się temu zjawisku.
w opolskim amfiteatrze
przed oficjalnym rozpoczęciem festiwalu...


Festiwal bez dyrektora
Nie wiem, czy uwierzycie, ale tegoroczny festiwal nie miał dyrektora artystycznego, W zamian - kierownictwo artystyczne w osobach Zuzanny Łapickiej–Olbrychskiej i Mikołaja Dobrowolskiego z redakcji rozrywki kultury i widowisk artystycznych Telewizji Polskiej S.A. Nie wiem, czy ze względów oszczędnościowych, czy z uwagi na wiarę w/w pary w swoje umiejętności (do tej pory bardziej pilotowali reżyserów, szefów artystycznych i muzycznych, aniżeli brali czynny i odważny udział w tworzeniu największej imprezy muzyczno-rozrywkowej Pierwszego Programu, TVP). Może pomagał im dyrektor Pierwszego Programu TVP, Piotr Radziszewski, w którego talent i umiejętności oparte na wieloletnim doświadczeniu zawsze wierzyłem (czy pamiętacie dyrektora jako prezentera telewizyjnego?) Nie dowiedziałem się tego, bo rzecznik prasowy festiwalu Mikołaj Dobrowolski był nieuchwytny. Czy uwierzycie, jeśli zdradzę wam, że na festiwalu był zaangażowany tylko jeden zawodowy reżyser widowisk estradowo-telewizyjnych? Ale Leszek Kumański reżyserował tylko dwa koncerty: „ Szalone lata 60!”  i „Kultowe przeboje”. Pozostałe...realizator telewizyjny Marek Bik (taki pan z wozu telewizyjnego) i... panie redaktorki : Beata Harasimowicz i Zuzanna Dobrucka-Mendyk , z tym,że pani Harasimowicz ma spore doświadczenie w reżyserowaniu kabaretowych występów także na tym festiwalu. Dwa dni, trzeci na pół oficjalnie, nie transmitowany, ale rejestrowany. Sześć koncertów i ten siódmy w niedzielę. Wszystko w HD. Wizualizacje, animacje, świetlne zabawy. Bardzo atrakcyjne, szalenie widowiskowe!
Szalone lata sześćdziesiąte
Na reżysera i scenariusz tego koncertu został ogłoszony konkurs. Wygrał go Leszek Kumański, jeden z najbardziej doświadczonych reżyserów tego typu widowisk w Polce. W jego zamyśle w pokazaniu starych hitów powinna dominować świeżość i raz jeszcze świeżość, bo „zabytki piosenkarskie” nie sprawdziłyby się tutaj.
Porywająca ekspresją i temperamentem estradowym EWA FARNA

Ewa Farna w „Dwudziestolatkach” rzuciła na kolana nie tylko samą siebie, ale wszystkich swoich fanów. To już jest inna Ewa niż tamta sprzed kilku lat. Dojrzała i świadoma swoich umiejętności warsztatowych. Po niedawnym wypadku jest ciągle oszołomiona, szybko się męczy i potrzebuje dużo snu. Wyznała: „Myślę, że upłynie dużo czasu, zanim uda mi się wrócić do równowagi. Wiem, że stracę prawo jazdy, ale muszę ponieść konsekwencje tego, co zrobiłam”.

Kasia Kowalska, ciągle młoda buntowniczka i świetny głos, który eksponuje zbyt mało. Ania Rusowicz, jeszcze ładniejsza niż przed rokiem, ale zagłuszona przez własnych muzyków, więc trudno ją ocenić. Zauważyłem pogłębiającą się manierkę wokalną, zapatrzenie na sposób śpiewania swojej mamy Ady Rusowicz, na pograniczu jej kopii, co jest niebezpieczne. Czy znajdzie własne oblicze piosenkarskie? 
ANIA RUSOWICZ na razie kopia matki ADY RUSOWICZ

Kamil Bednarek poradził sobie z piosenką Skaldów („Wszystko mówi, że mnie ktoś pokochał”), ale i tak zrobił z niej reggae. A gdyby musiał zaśpiewać czysty pop, to?.
KAMIL BEDNAREK  unika popu, bo nie do wykonywania takiej muzyki żadnych predyspozycji
 Michał Szpak nakładając swój estradowy skórzany czerwony pancerz, czarne spodnie z wysokim stanem, czerwono-czarny tren (trwało to pół godziny) nabawił się kontuzji. Mówi - „Kiedy zobaczyłem siebie w lustrze, pomyślałem, że jestem wojownikiem Jedi lub Księciem Czerwonego Smoka” Kreacja była jego autorstwa. Profilaktycznie zabrał do Opola trzy sukienki mamy z jej szafy, bo przecież mogły się przydać. „Płonącą stodole” wykonał zgodnie z zapisanymi nutami. Czyściutko. Efektownie. W zawrotnym tempie, może, dlatego dykcja szwankowała.
Wspaniała autokreacja!
Ogromna ekspresja!
Mini ogniste show z pomysłem!

 Eney nie znalazł nowego pomysłu na „Czarnego Ali Babę”, za to Mezo miał go na „Trzynastego” i odkrył ten hit całkiem na nowo. Największym odkryciem koncertu, a może całego festiwalu była Anna Zielińska, wokalistka zespołu Plan, której przypadła piosenka „Niedziela będzie dla nas”. Zespół uprawia - jak sam mówi - mrock&roll, a Ania jest „Nergalem w spódnicy”. Znana z programów poszukujących nowych talentów, właśnie w Opolu zaistniała pasowana na kogoś takiego. Zaintrygowała mnie tak bardzo, że niebawem przedstawię ją w Angorze w obszernej rozmowie. „Szalone lata 60-te” były najlepszym koncertem Opola 2012. Reżyser Leszek Kumański postawił na młodych wykonawców i wygrał.
Fantastyczna Anna ZIELIŃSKA "NUNU"(wokalistka zespołu PLAN) 
Debiuty, Kora i Trójka
Nie wszyscy młodzi wykonawcy potrafią zaintrygować sobą trzytysięczną widownię w amfiteatrze. W opolskiej gazecie napisano, że mają arcytrudne zadanie, bo muszą się zmierzyć z piosenkami, które przez lata święciły sukcesy na Liście przebojów „Trójki” i zastanawiano się, jak zabrzmią te hity w interpretacji muzycznej młodzieży? Myślę, że chodziło oto, żeby ich wersje zabrzmiały świeżo i ciekawie. Niestety, nie zaciekawiły ani w amfiteatrze, ani przed telewizorami nikogo, bo wszyscy krytykowali opolskie „Debiuty”, którym nie pomógł doświadczeni radiowcy Marek Niedźwiecki i Artur Andrus. Może jedynie reprezentant ziemi opolskiej Piotr Jurkowski z Kluczborka z zespołem „Sam Wiesz Kto”, znany z „Szansy na sukces” i „Bitwy na głosy” (bardzo rozczarowany pseudo-opieką Edyty Górniak, która nie raczyła zapamiętać imion członków swojej drużyny, nie pożegnała się z nimi, gdy odpadli, co zawdzięczają przede wszystkim swojej szefowej). 23 letni Piotr zaśpiewał piosenkę Kazika Staszewskiego „Gdy nie ma dzieci” i... został pochwalony przez Kazika.
PIOTR JURKOWSKI z BOHDANEM GADOMSKIM, któremu został przedstawiony nazajutrz po swoim udanym występie w "Debiutach"

W „Debiutach” był najmłodszy, czego nie można powiedzieć o rutynowanej Joannie Kondrackiej (zdobywczyni Nagrody im. Anny Jantar), która ma na koncie kilka nagród, płytę. Czyżby kryteria doboru uczestników zmieniły się od tego roku? Jak widać i słychać selekcjonerzy wykazali się dziwnym gustem.
Trochę rozczarowała Kora, której głos „siadł”, pomysły na sceniczne bycie też prysły (nieustanne spacerki po scenie, nic nie wnoszą, wręcz rozpraszają)... Znakomicie brzmiący zespół muzyczny przykrył jej zanikający wokal, o posłuchaniu tekstów Olgi Jackowskiej nie było mowy.
Kora była słabo słyszalna, zagłuszył ją... własny zespół, chociaż głos 60-latki też słabszy niż ongiś...

 Dla wielu osób, obecność Kazika i Kultu na opolskim festiwalu była gwoździem programu. Kazik krzyczy „Polska”, bo śpiewać nie potrafi, a ludzie razem z nim, bo potrzebują więzi z ojczyzną i ze sobą oraz słynnej, mocnej w wymowie piosenki „Mieszkam w Polsce”. Utwór do tej pory odrzucany przez cenzurę. Kult jest od zawsze, bo nie pozwolił zapomnieć o sobie nawet na chwilę i mimo wszystko ma swoją pozycję. W Opolu to potwierdził.
Super, super, super...
W drugim dniu festiwalu wszystko miało być „Super, Super, Super...” Niestety, ze 156 zgłoszonych utworów, komisja złożona z przedstawicieli TVP, Polskiego Radia i Super Expressu, wybrała 10 nie najciekawszych piosenek. Słuchałem kilku odrzuconych (np. Grzegorza Wilka, Michała Gasza), które biły na głowę wytypowane. Zwyciężyli rozbuchani chłopacy z Eney, bo zaserwowali typowo masowy przebój do nucenia na festiwalach („Skrzydlate ręce”). Na szczęście wyróżniono piosenki wysmakowane muzycznie, aranżacyjnie: „Ja tu zostaję” Łukasza Zagrobelnego, który jest w bodajże życiowej formie i wie, po co wychodzi na estradę (zmieniłbym eleganckie szare dżinsy na coś bardziej wystrzałowego i dopasowanego do świetnej kurtki, bo buciki Guciego za 1800 zł były całkiem na miejscu).

ŁUKASZ ZAGROBELNY jest w znakomitej formie

Monika Kuszyńska (piosenka „Ocaleni”) jest wzruszająca i piękna, Skrzypaczka Dorota Miśkiewicz(„Samba z kalendarza”) szalenie muzykalna, ale ze słabiutkim wolumenem głosowym. Porywający w interpretacji „Ukochana żegnam Cię” Janusz Radek jest swoistym zjawiskiem na naszej estradzie. Wszystko miał dopracowane do perfekcji i ten głos bez granic, chociaż nie 4,5 oktawowy, jak mylnie podano, lecz 3 oktawowy, co potwierdzają specjaliści od wynaturzeń wokalnych. Opolska publiczność tych walorów artysty nie doceniła.
JANUSZ RADEK w piosence "Ukochana żegnam cię" nie wykazał zapowiedzianych oktaw, których może ma trzy, ale nigdy 4,5 - jak zapowiedzieli prezenterzy -dyletanci muzyczni
MONIKA KUSZYŃSKA zaśpiewała wzruszająco
Ze smutkiem obserwuję zdetronizowanego idola Piotra Kupichę, który właśnie płaci cenę za bycie kimś takim i posiadanie dużych pieniędzy z tego tytułu. Z radością witam powrót urokliwego showmena Krzysztofa Kasowskiego, czyli „K.A.S.Y” z leciutką przyjemną pioseneczką „Oto kontrakt”, w której powinien być jeszcze bardziej ruchliwy, wręcz roztańczony. Na miejscu nikt mu w tym nie pomógł, bo nie potrafił.
BOHDAN GADOMSKI z KRZYSZTOFEM KASOWSKIM
W znakomitej formie jest Piotr Cugowski („Bracia”). Ale był podziębiony i jego elektryzujący głos nie zabrzmiał tak imponująco jak na porannej próbie. O tym, że Olek Klepacz nie ma głosu wiadomo, ale musi mieć coś, co powoduje, że ludzie chcą go słuchać. Porażkę poniosła onieśmielona wszystkim dziewczynka rodem z Łomży, Jula, której występ po prostu był niezauważalny, bo nie miał wyrazu, niczego ciekawego, co powodowałoby zatrzymanie się na chwilę przy jej osobie."Sukces" z Sopotu nie miał tu żadnego znaczenia.
W koncercie Superjedynki wystąpiło po dwóch nominowanych w każdej z 5 kategorii. Gościnie Krzesimir Dębski, który zaginął ze swoją muzyką na wielkiej scenie i nie zrobił spodziewanego wrażenia. Ale najważniejsze, że Beyonce Knowles się spodobał i teraz ma szansę budować swoją kompozytorską karierę granicą.. Ciekawy jestem, jak dalej potoczy się kariera Sebastiana Karpiela-Bulecki, skoro już osiągnął tutaj wszystko. Na razie wygląda na zmęczonego, głos również. W podobnej sytuacji jest Sylwia Grzeszczak (zdobywczyni aż trzech Super Jedynek). Póki, co, to, co robi jest ciekawe, osobiste, inne od pozostałych wokalistek, jak się okazuje, na tyle ciekawe, że odbiorcy właśnie Sylwię typują do nagród i jej chcą słuchać.
SYLWIA GRZESZCZAK śpiewa i gra na fortepianie
Super zespołem roku 2011 (najlepszym i najpopularniejszy) zostało Blue Cafe. Dominiki Gawędy indywidualnie nie wyróżniono chociaż była nominowana także w innych kategoriach. W Opolu postawiła na kolor złoty i zaprezentowała sukienkę ze złotej koronki wysadzaną kamieniami Swarowskiego. Kosztowała 30 tysięcy złotych, ale jak się dowiedziałem została... wypożyczona na ten jeden występ.Zrobiła wrażenie, podobnie jak piosenka „Buena” w wersji akustycznej w dwóch wersjach: romantycznej i dynamicznej. Paweł Sokal po raz pierwszy zagrał przepiękne solo na skrzypcach. Publiczność patrzyła i... bardziej zachwyciła się ulicznym śpiewakiem Gienkiem Loską, który latał po amfiteatrze, jakby i tam chciał zbierać pieniążki do kapelusza.
BLUE CAFE okazało się najlepszym i najpopularniejszym zespołem minionego roku.
Zasłużenie otrzymali SUPER JEDYNKĘ
DOMINIKA GAWĘDA czarowała w złotej sukni z trenem za 30 tysięcy złotych(wypożyczonej!)

DOMINIKA GAWĘDA prywatnie tuż po gratulacjach złożonych przez BOHDANA GADOMSKIEGO

DOMINIKA w festiwalowej kawiarni pod namiotem
BOHDAN GADOMSKI z rodzicami DOMINIKI GAWĘDY podczas próby...

Postscriptum 
Duży profesjonalizm zademonstrował zawodowy rozśmieszasz publiczności na wielkich imprezach, wszechstronnie utalentowany Robert Jarek, który bawił ją przez godzinę po dwa razy i wprowadzał w dobry nastrój. Zawsze z pełnym powodzeniem.
Kamil Bednarek wycofał się ze współzawodnictwa w kategorii Super Artysta, bo nie wiedział, że został nominowany. Z nocnego, prawie autorskiego kabaretu Stanisława Tyma, ludzie wychodzili, co kilkanaście minut Krystyna Janda okazała się artystką antykabaretową, bez predyspozycji do tego gatunku. Jej występ w Opolu był porażką. Ciekawy jestem, czy aktorka ma tego świadomość.

Stanisław Tym w łóżku z KRYSTYNĄ JANDĄ, przeszli bez cienia zainteresowania publiczności, która wcale się nie śmiała, wychodziła z amfiteatru
Starzy wyjadacze sztuki kabaretowej jak np. Janusz Gajos w pewnym wielu nie przebijają się do publiczności i nie bawią. Tak było w przypadku antypatycznego Gajosa. Potwierdzeniem na to, że młodzi bardziej są na swoim miejscu jest Maciej Stuhr, który jako jedyny wywoływał salwy śmiechu. Bardzo subtelna i literacka formuła inteligentnego kabaretu Tyma, nie przyjęła się w Opolu. Za to koncert wspomnień nie wiadomo, dlaczego nietransmitowany na żywo przez TVP, poświęcony Annie Jantar i Jarosławowi Kukulskiemu, wzbudzał wzruszenie. Nie wystąpiła na nim ani córka, ani syn Kukulskiego. Natalia tłumaczyła to zbyt wielkimi emocjami, jakie towarzyszyły jej przy powstawaniu tego przedsięwzięcia. Piotr nie został zaproszony. Za to powiększyła się o nowe gwiazdy Aleja Gwiazd Polskiej Piosenki w Oplu (Anna Jantar, 2plus 1 oraz Zakopower)...W sumie jest ich tam 34. Kto będzie następny?
BOHDAN GADOMSKI

Do zobaczenia na kolejnym festiwalu, FESTIWALU GWIAZD w Międzyzdrojach 
EDYCJA XVII   2012 rok
Skandal na festiwalu: odciski w Alei Gwiazd zaznaczają: była suflerka, obecnie aktorka trzeciego planu  i jej pies psychopata!!!
Relacja z XVII FESTIWALU GWIAZD w MIĘDZYZDROJACH

Organizatorzy tegorocznego Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach (4 -8 lipca 2012) zaprosili 110 gości, wśród nich tytułowe gwiazdy. Ale gdy zapytałem rzeczniczkę festiwalu Alicję Myśliwiec, kto tak naprawdę jest tutaj gwiazdą, usłyszałem, że może być za taką postrzegana zarówno osoba wkraczająca na czerwony dywan i rozpoznawalna, bo ktoś gdzieś ją widział w prasie lub telewizji, jak również artystka, która jest znana przez wszystkich i ceniona za to, co robi. Tych pierwszych było w nadbałtyckim kurorcie sporo, tych drugich kilka. Był to skromny budżetowo festiwal (po raz pierwszy nie było głównego sponsora). Na szczęście imprezę wspomogli miejscowi bogacze, ale nie na, tyle, aby był on jak ongiś polskim Cannes w wakacyjnym wydaniu. Był deficyt, który jednak pozwolił na zrobienie programu festiwalu. Wśród jego patronów medialnych była ANGORA, obecna w Międzyzdrojach na każdym festiwalowym kroku. Zauważalne było (jak wszędzie), że finansowanie kultury jest w odwrocie.
Jednak okazało się, że można zrobić ciekawy programowo i artystycznie festiwal bez dużych pieniędzy Jana Kulczyka (wieloletni sponsor generalny) mieć na niego pomysł i niewielką ekipę realizatorów na czele z dyrektorem artystycznym Olafem Lubaszenko, producentem Zbigniewem Dobroszem, dyrektorem Międzynarodowego Domu Kultury Jadwigą Bober i dyrektorem marketingu Alicją Myśliwiec na czele.
Na Promenadzie Gwiazd
Imponująca i atrakcyjna zrobiła się znana w całym kraju Promenada Gwiazd w Międzyzdrojach, na której roi się od odcisków znamienitych artystów, twórców i gwiazd. Są pomniki, pamiątkowe kamienie, ławeczki... Coraz to nowi wczasowicze chodzą wokół nich od rana do wieczora, czytają nazwiska, podziwiają, fotografują. Widać, że jest to dla nich duża atrakcja w malowniczo położonym kurorcie. Wielkim zainteresowaniem cieszyło się odciskanie kolejnych dłoni nowych postaci ze świata kultury. Dobrze zorganizowana celebra, sympatyczna atmosfera, brawa, okrzyki i błyski fleszy.
Dyrektor  OLAF LUBASZENKO i rzecznik prasowy festiwalu ALICJA MYŚLIWIEC
Po 17 latach od powstania festiwalu nareszcie przypomniano sobie tutaj o fantastycznej, wszechstronnej aktorce i ujmującym człowieku, artystce nie tylko dużego i małego ekranu, ale także sztuki plastycznej, Krystynie Sienkiewicz, która wahała się, czy wyróżnienie przyjąć po tak długim milczeniu na jej temat. Tłumaczyłem pani Krystynie, że to wina poprzedniej ekipy, że ta obecna nie tylko o niej pamięta, ale bardzo wysoko ceni. Gwiazda była uśmiechnięta i zadowolona.
KRYSTYNA SIENKIEWICZ w Alei Gwizd
 Wspaniale pomyślano, żeby wyróżnić odciskiem znakomitą śpiewającą aktorkę z Krakowa, Beatę Rybotycką, ciągle zbyt mało znaną w Polsce, acz w środowisku o ustalonej dawno renomie. Anna Przybylska jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych młodych aktorek i chociaż nie kształciła się w żadnej uczelni aktorskiej, radzi sobie w zawodzie na tyle dobrze, że ciągle ma nowe propozycje. Szymon Bobrowski zaskakuje wszechstronnością emploi. Popularność zdobył dzięki serialom, uznanie dzięki rolom filmowym. Do tej pory zdawał się być niechętnym mediom, na festiwalu pokazał inne oblicze. Waldemar Malicki, jeden z najbardziej wszechstronnych polskich pianistów, solista, kameralista, improwizator. W projekcie Filharmonia Dowcipu łączy wirtuozerię wykonania z muzycznym humorem. Wszyscy w pełni zasłużyli na upamiętnienie odcisków swoich dłoni. Nie bardzo wiadomo, jakim cudem znalazła się w tym gronie, Zofia Czerwińska, aktorka trzecioplanowych rólek tak małych, że tylko tytuły filmów coś mówią starej daty wielbicielom kina. Współczesnemu widzowi nazwisko „Czerwińska” kojarzy się z sitkomem „Świat według Kiepskich”, a to za mało, żeby jej obecność na Promenadzie Gwiazd była uzasadniona. Nawet dyrektor artystyczny nie potrafił tego uzasadni. Aby zwrócić na siebie uwagę, aktorka wymyśliła, że wszędzie będzie jej towarzyszył pies terier Dżekuś. Nikt nie przypuszczał, że psina będzie odciskała łapę tuż obok dłoni swojej pani. Niektórzy z widzów mówili, że to gruba przesada, że łapa psa bezcześci rangę pozostałych odcisków dostojnych laureatów, że to chyba żart. Jak się okazało, nie był to żart. Odcisk Dżekusia pozostał w alei zasłużonych dla polskiej kultury, acz przeciwnicy odgrażają się, że i tak zostanie stamtąd usunięty.
Psi psychopata
Mało, kto wiedział, że dzień wcześniej, słodki Dżekuś pokazał w biurze festiwalowym swoją prawdziwe oblicze i puszczony bez smyczy i kagańca, chciał zagryźć miniaturowego pudelka, weterana wszystkich festiwali łącznie z Festiwalem Gwiazd (po raz 13-tu tutaj zawitał), eleganckiego i zrównoważonego Bu Bu Mon Cheri Adorea. Pieska uratowano tylko dzięki przytomności kilku osób, świadków zdarzenia. Pani Czerwińska nie znalazła nic na swoje usprawiedliwienie, plątała się w wersji zdarzenia, które wszyscy znacznie lepiej od niej zapamiętali. Targowała się o 50 złotych na pokrycie kosztów leczenia, które okazały się znacznie wyższe. Po zdarzeniu, z dumą opowiadała o agresji swojego psa, który notorycznie napada na psy małe, średnie i duże, chociaż jest pozszywany od ran.
 Na drugi dzień, lokalna prasa szczecińska rozpisywała się na pierwszych stronach o tym incydencie, ciągnąc temat dnia następnego i przenosząc do Internetu. Internauci pytali, czy nic ciekawszego nie działo się na festiwalu? Jako jego uczestnik odpowiadam, że dla szukających sensacji pseudo dziennikarzy, nic ciekawszego nie było, nie interesowały ich spektakle, koncerty, filmy...Nie wyniuchali kolejnej sensacji, że pies Dżekuś był akredytowany, miał identyfikator „gość” i wstęp dosłownie wszędzie, także do cocktail baru, do restauracji..., gdzie, co rusz zasiadał obok swojej pani wypatrując kolejnych ofiar. Upatrzył psa (yorka) fotoreporterki Małgorzaty Iwanickiej, która szybko wybiła mu to z głowy.
Champion Polski BU BU MON CHERI
Lekko, łatwo i przyjemne...
Olaf Lubaszenko po ubiegłorocznych doświadczeniach wie, jakie spektakle zaprosić, że popołudnia i wieczory były dla ich uczestników sympatyczne i relaksujące. Sam wystąpił w amerykańskiej sztuce „Księżyc i magnolie”, która jest arcyzabawną historią o kulisach powstania legendarnego filmu „Przeminęło z wiatrem”, zagrał Davida Zelznicka, producenta filmowego. Zagrał tak wyraziście i prawdziwie, że stworzył kreację. Gdyby reżyserka Agnieszka Lipiec-Wróblewska znalazła ciekawszy pomysł na inscenizację i poprowadzenie aktorów, Szymon Bobrowski i Szymon Kuśmider wypadli by jeszcze lepiej. Ten ostatni był na wskroś amerykański i wiarygodny, wierzyło się, że pochodzi z Hollywood. Barbara Kurzaj była tak mocno przerysowana, że zdawała się przybywać z farsy.
Spektakl „Henryk Sienkiewicz Greatest Hits” zapewne został adresowany do młodzieży z myślą o jej edukacji teatralnej, chociaż ambitnie miał być formą kabaretu literackiego dla dorosłych. Reżyserował Krzysztof Materna, piosenki tekstowo oprawił Maciej Stuhr, muzycznie Janusz Stokłosa. W obsadzie nikt się nie wyróżniał, nawet modna ostatnio Olga Bołądź, czy nagradzana filmowo Magda Boczarska i zgrany niemiłosiernie Tomasz Karolak Największą gwiazdą był...Henryk Sienkiewicz.
Ależ się ubawiłem na farsie „Co ja panu zrobiłem, Pignon?”, koncertowo zagranej według reguł obowiązujących w tego typu sztukach przez Pawła Wawrzeckiego, Grzegorza Wonsa, Andrzeja Grabarczyka. Całkowity brak talentu do grania w komediach i farsach zaprezentowała Renata Dancewicz, która wręcz utrudniała kolegom ciężka pracę swoim każdorazowym bezpłciowym pojawieniem się w kilku scenach.
 ANNA PRZYBYLSKA odciska dłoń w Alei Gwiazd
To zadziwiające, że w „Drugim rozdziale” nie mają aktorsko zbyt wiele do powiedzenia, tak wytrawni aktorzy jak: Widawska, Arciuch, Kasrzykowski i Grabowski i nie przekonują widzów do próby ułożenia swojego życia raz jeszcze. Nie ukazują przewrotności ludzkich uczuć, a tym bardziej szaleńczej miłości i życiowego niespełnienia. Nie udała się reżyseria Wojciechowi Adamczykowi, który bardziej sprawdza się w komediach i farsach.
Monodram „Jekyll/Hyde” w wykonaniu wybitnego aktora Krzysztofa Globisza był zbyt ciężki, zbyt filozoficzny jak na wakacyjny czas rozleniwionych widzów. Frekwencja słaba. Aktorstwo wyborne. Tekst sztuki został napisany specjalnie dla Globisza, który szczodrze z tego korzysta.
Ogromne wrażenie na mnie i na widzach zrobił spektakl wyreżyserowany przez znakomitego reżysera Krzysztofa Jasińskiego –„Na końcu tęczy”, poświęcony wielkiej gwieździe filmu i piosenki Judy Garland. Widziałem go dwa razy w Łodzi, ze świetną Anną Walczak (klasyczna śpiewaczka operetkowa). W wersji krakowskiego Teatru STU, Garland kreuje wstrząsająca aż do bólu, wywołująca w finale łzy(płakałem po raz trzeci) fantastyczna gwiazda krakowskich scen Beata Rybotycka.

 Akcja rozgrywa się w 1968 roku, w ostatnich miesiącach życia legendarnej Judy, matki Lizy Minnelli. Wyniszczona długoletnim uzależnieniem od narkotyków i alkoholu, przyjeżdża na koncerty do Londynu, Nie wie, że ostatnie. Ta sama sztuka jest grana w Sydney, Londynie, na Broadway, w Berlinie, wszędzie w po brzegi wypełnionych salach. W Krakowie jest grana od 2007 roku, zawsze przy stojących owacjach. Rybotycka nie jest Garland, bo być nie może. Gra jakby swoje i reżysera wyobrażenie o niej. Nie ma wielkiego, dramatycznego głosu jak, Judy, ale ma do perfekcji opanowaną technikę wokalną i jej głos brzmi w repertuarze amerykańskiej gwiazdy imponująco. Jest odrażająca i wzruszająca, męcząca i wzbudzająca chęć niesienia natychmiastowej pomocy, Wybitna kreacja.
BOHDAN GADOMSKI składa gratulacje BEACIE RYBOTYCKIEJ

 Tuż obok niej fantastycznie, z ogromnym wyczuciem wciela się w postać jej akompaniatora geja, Jakub Przebindowski, prezentujący taką amplitudę środków aktorskiego wyrazu, że aż dech zapiera. Jego Anthony jest wrażliwy, delikatny i bardzo zafascynowany wielką gwiazdą, którą kocha na tyle na ile może i dla której jest gotów wyrzec się swojego gejostwa. Druga wybitna kreacja w przedstawieniu, nad którym Krzysztof Jasiński panuje z żelazną dyscypliną, nie zabierając aktorom tego, co w nich najlepsze.
 BOHDAN GADOMSKI składa gratulacje JAKUBOWI PRZEBINDOWSKIEMU

 Robert Koszucki w roli impresaria gwiazdy jest za mało przekonywujący do swoich niecnych zamiarów, wykorzystania podopiecznej, a w perspektywie także żony. Nie tworzy postaci,  której intencje są ewidentne. Brakuje mu środków, doświadczenia do tak głębokiego wchodzenia w postać. Spektakl jest największym wydarzeniem tegorocznego festiwalu. Zamykający jego teatralną część „Zamknięty świat” w bardzo sprawnej, konsekwentnie prowadzonej reżyserii Dariusza Taraszkiewicza jest produkcją Teatru Finestria, specjalnie przygotowaną dla genialnej w głównej roli Lucyny, Krystyny Sienkiewicz
BOHDAN GADOMSKI z KRYSTYNĄ SIENKIEWICZ, gwiazdą przedstawienia "Zamknięty świat" i jednocześnie największą gwiazdą Festiwalu
 Jest zabawnie, z przymrużeniem oka i dla tych, którzy szukają w teatrze teatru, nie tylko serialowej rozrywki na żywo. Absolutnie cudowna, zdumiewająca wachlarzem środków wyrazu jest Krystyna Sienkiewicz. Publiczność szaleje i na stojąco bije artystce brawa. Świetnie, z ogromnym wdziękiem partneruje jej Rafał Cieszyński, znany z seriali, który dopiero tutaj pokazuje, na co go stać i jakim jest aktorem. Przepyszny w epizodzie bezdomnego jest Dariusz Taraszkiewicz (reżyser).
BOHDAN GADOMSKI w rozmowie z DARIUSZEM TARASZKIEWICZEM, reżyserem sztuki "Zamknięty świat"
 Natomiast apoteozę idiotyzmu postaci sąsiadki prezentuje robiąca przedziwne miny, Zofia Czerwińska, która jest zupełnie nie kontaktową partnerką, bo w trakcie dialogów z Lucyną nie mówi do niej, lecz do publiczności (maniera estradowa). Psuje to scenki i niweczy ich wymowę oraz sens. Kiedy w finale Krystyna Sienkiewicz wychodzi spod stołu do ostatniego ukłonu, Czerwińska nie może znieść sukcesu koleżanki i biegnie do garderoby i wlecze za sobą na scenę do swoich ukłonów psa Dżekusia, o czym nie powiadomiła reżysera. Zapytałem go po spektaklu, jak długo zmierza tolerować obecność tej pani w zespole? W odpowiedzi usłyszałem, że myśli o zmianie aktorki.
Ekstaza dźwięków
WALDEMAR MALICKI odciska dłoń w Alei Gwiazd
Waldemar Malicki okazał się na tyle zabawny i przewrotnie inteligentny, że dystansuje Zenona Laskowika i Jacka Fedorowicza. Jego 19 –osobowa orkiestra brzmiąca jak stu osobowa, na nowo mnie zachwyciła i oszołomiła ilością i jakością dźwięków, których było aż w nadmiarze, bo np. bisy przerodziły się w osobny 22 minutowy program. Koncert ansamblu i solistów Filharmonii Dowcipu w wielkim stylu, z ogromną klasą rozpoczął festiwal, już na początku nadając mu stosowną rangę i poziom. Dla wszystkich wykonawców wielkie brawa! Dla reżysera Jacka Kęcika, twórcy tego zamieszania na polskim rynku muzycznym, osobne gratulacje! Program miał niespodziankę, młodziutką skrzypaczkę, grająca również na kontrabasie i gitarze basowej, Martę Zalewską, córkę piosenkarki i dyrygenta, która z roli skrzypaczki przeistacza się na oczach widzów w wokalistkę o znacznie lepszym, większym. mocniejszym głosie niż Edyta Górniak, wyrównanym w każdym rejestrze. Marta zachwyciła publiczność, a oszołomiła mnie. Na co dzień Marta ma zespół popowo-rockowy i pracuje nad wizerunkiem  nowej gwiazdy w naszym show-biznesie. Przepowiadam jej wielką karierę. W Międzyzdrojach była największym odkryciem. W Sali Kongresowej w Warszawie będzie miała koncert, na który już teraz rezerwuję termin.
Imponująca FILHARMONIA DOWCIPU, znakomici śpiewacy, zabawne, dowcipne komentarze, klasa i profesjonalizm...
Jakże blado wypadła przy niej przesympatyczna i nieźle radząca sobie z pełnym koncertem Ania Rusowicz, która zaprezentowała własny repertuar przekonując, że jest nie tylko kopia swojej śpiewającej mamy Ady.

ANIA RUSOWICZ w amfiteatrze w Międzyzdrojach
Nie bardzo udał się koncert „W drodze do gwiazd”, bo początkującym zespołom i wokalistom nieopacznie podarowano zbyt długi czas na występ(po pół godziny). Wokalista „Mojej Adrenaliny” Adam Adamczyk, sprawił w trzecim utworze, że zacząłem bać się o stan jego zdrowia psychicznego, przy ostatnim, wskazany był kaftan bezpieczeństwa. Pozostali już mniej szarżujący, raczej nudzący Dla uspokojenia, widzom proponowano w kinie „EWA” - film „Hans Kloss. Stawka większa niż życie”(wersja 2012), ale było bardzo późno i deszczowo. Nie skorzystałem. Mecz Aktorzy kontra Drużyna Samorządowców też odbył się w deszczu i po deszczu. Zakończył się remisem 2:2 w regulaminowym czasie i 4:4 w rzutach karnych. Trzeba było się świetnie zorganizować, aby to wszystko obejrzeć i zrelacjonować czytelnikom Angory. Udało się. Wróciłem usatysfakcjonowany, z najnowszą wiadomością, że Hotel Gwiazd „Amber” tuż po zakończeniu festiwalu, został wystawiony na sprzedaż.
BOHDAN GADOMSKI
Recenzent festiwalu (i 15-tu poprzednich) red.BOHDAN GADOMSKI z tygodnika ANGORA" i ściana gwiazd w koktajl barze Hotelu AMBER BALTIC
W tym roku słynny basen hotelowy w którym kąpały się największe polskie gwiazdy był pusty, ne widać było kąpiących się...
BOHDAN GADOMSKI jak co roku sfotografował się przy tym basenie...
Budżet festiwalu był skromny, ale nie stracił on swojego charakteru i dobrej pozytywnej atmosfery...
BOHDAN GADOMSKI nie tylko ogląda wszystkie spektakle teatralne i koncerty, ale codziennie spotykał się z aktorami, aktorkami, piosenkarkami, reżyserami...

BOHDAN GADOMSKI z EMILIANEM KAMIŃSKIM, znakomitym wszechstronnym aktorem, reżyserem i dyrektorem własnego TEATRU KAMIENICA w WARSZAWIE
 z aktorką MARTYNĄ KLISZEWSKĄ
z aktorem, kompozytorem, pianistą, wokalistą, dramaturgiem, reżyserem JAKUBEM PRZEBINDOWSKIM
 JAKUB PRZEBINDOWSKI zabłysnął na festiwalu świetnie zagraną rolą Anthony w sztuce "Na końcu tęczy"
JAKUB PRZEBINDOWSKI w długiej rozmowie z BOHDANEM GADOMSKIM analizującej proces budowania postaci Anthony 
BOHDAN GADOMSKI gratuluje KRYSTYNIE SIENKIEWICZ wspaniałe roli w sztuce "Zamknięty świat" i jednocześnie analizuje proces powstawania granej postaci...
BOHDAN GADOMSKI i KRYSTYNA SIENKIEWICZ znają się od dawna i chętnie ze sobą rozmawiają. W Międzyzdrojach powstał wywiad z aktorką, który po publikacji w tygodniku ANGORA ukaże się także na podstronie "Wywiady"...
Po 1,5 godzinnej rozmowie prasowej  KRYSTYNA SIENKIEWICZ i BOHDAN GADOMSKI wybrali się na rybkę, którą był przepyszny halibut z pieca za 42 złotych jeden....
Było o urocze spotkanie z uroczą osobą...
BOHDAN GADOMSKI z BEATĄ RYBOTYCKĄ,  którą również przedstawi bliżej w Salonowych Burzach w ANGORZE 
BOHDAN GADOMSKI z JARKIEM JAKIMOWICZEM, jednym z najprzystojniejszych facetów w Polsce
W ostatnim dniu festiwalu BOHDAN GADOMSKI spotkał się z OLAFEM LUBASZENKO na omówieniu artystycznej części Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach
Teraz zapraszam na wizytę u KRZYSZTOFA KOLBERGERA pry jego ławeczce
BOHDAN GADOMSKI i KRZYSZTOF KOLBERGER na festiwalu w Międzyzdrojach 


BOHDAN GADOMSKI tylko raz rozmawiał z KRZYSZTOFEM KOLBERGEREM w jego warszawskim, stylowym mieszkaniu.


BOHDAN GADOMSKI zatrzymał się także przy pomniku JANA MACHULSKIEGO
BOHDAN GADOMSKI nie miał czasu na odpoczynek nad Bałtykiem, bo spektakl gonił koncert i odwrotnie...
Ostatnie koncerty kończyły się późnym wieczorem, o godzinie 1.30 nad ranem...
W restauracji białej Hotelu AMBER BALTIC spotykał się z gwiazdami na rozmowach...
...a także na tarasie hotelu, nad plażą i morzem
tylko raz był na plaży i cieszył się słońcem...
na koktajlu w Międzynarodowym Domu Kultury..
BOHDAN GADOMSKI był rozpoznawany dosłownie wszędzie, co związane było bardziej z serią jego występów telewizyjnych (programy o zmarłej VIOLETCIE VILLAS) aniżeli publikacjami prasowymi.
Na zdjęciu z fankami na koktajlu. Udzielił też wielu autografów...
Zajmował się także swoim ukochanym pieskiem BU BU MN CHERI, z którym oglądał m.in. kucyki...
 BU BU MON CHERI
BU BU MON CHERI ADOREA to najbardziej medialny pies w Polsce, był największą gwiazdą tegorocznego festiwalu opisywaną na pierwszych stronach i wzbudzająca powszechne zainteresowanie.
                                     BU BU MON CHERI, morelowa piękność wystawowa...
                Reprezentant Polski na międzynarodowych wystawach psów rasowych zagranicą...


BU BU MON CHERI i BOHDAN GADOMSKI  są często zapraszani do rezydencji gwiazd. tu z wizytą we dworze słynnego iluzjonisty Macieja Pola
               BOHDAN GADOMSKI i BU BU MON CHERI w Alei GWIAZD w Międzyzdrojach.
               Ale nie planują tu wizyty za rok...
            

Czy sopocki festiwal znów będzie naszym oknem na świat?
Raz dwa, raz dwa, w górę ręce!
Relacja z SOPOT TOP of the TOP FESTIWAL

Opera Leśna w Sopocie ma 103 lata, dlatego musiała przejść gruntowny remont, żeby przez kolejne sto lat służyć mieszkańcom Trójmiasta i gościć na swojej scenie najróżniejsze formy artystyczne z legendarnym Międzynarodowym Festiwalem Piosenki na czele. Do dzisiaj jest on naszym estradowym oknem na świat piosenki, na to, co dzieje się w innych krajach Europy (na nowy, dobry początek zawitali tutaj -przedstawiciele 14-tu państw). Jak się okazało, przez blisko trzy lata przerwy w kontynuowaniu festiwalu, Polacy zapomnieli, że są jeszcze inni piosenkarze np. z Albanii, Szwajcarii, Islandii, Portugalii, Bułgarii czy Węgier...Patrzyli na nich z szeroko otwartymi oczami i robili docinki, bo nie mieli pojęcia o kulturze muzycznej tamtych krajów, o innym od naszego sposobie śpiewania i bycia na scenie.

DYREKTOR FESTIWALU i RECENZENT FESTIWALU..

MARCIN PERZYNA i BOHDAN GADOMSKI 

Późna decyzja
Decyzja o reaktywowaniu sopockiego festiwalu piosenki pod inną, niezbyt niefortunną nazwą zapadła bardzo późno. Zadecydowały o tym trzy podmioty, a korelacja różnych czynników finansowo-organizacyjno-technicznych każdego z nich była bezpośrednią tego przyczyną. Za późno oddano do użytku Operę Leśną. Załamanie koniunktury gospodarczej miało wpływ na finanse dla festiwalu, tym bardziej, że koszty artystyczne trzeba było liczyć w Euro, czasami w dolarach. Budżetu nie udało się wcześniej zabezpieczyć, wiec rozpoczęły się poszukiwania sponsorów, partnerów, dzięki którym mógł być on zaplanowany w miarę bezpiecznie. Brak pewności budżetowej powodował, że ciężko było prowadzić poważne rozmowy z reprezentantami poszczególnych krajów. Gdy się rozpoczęły, to należy pamiętać, że Polska nie jest dla nich oczywistym rynkiem, część z nich była w naszym kraju pierwszy raz. Biorąc to wszystko pod uwagę, festiwal powinien być przełożony na następny rok, ale niekorzystnie odbiłoby się to na kontynuacji znanej w Europie i poza nią piosenkarskiej imprezy, czego władze Sopotu chciały uniknąć. 
BOHDAN GADOMSKI na konferencji prasowej na temat reaktywowanego sopockiego festiwalu
Mówi dyrektor festiwalu Marcin Perzyna: „Uważałem, że trzeba wystartować, nawet, gdy pojawiały się pewne niedoskonałości, bo trzeba od czegoś wyjść, a nie tylko to sobie wyobrażać. Uznałem, że chociaż jest późno, a problemy techniczne (obciążenia, parametry) wręcz uniemożliwiają jego realizację, to trzeba ten festiwal zrobić, aby zobaczyć jak to wszystko wygląda i za rok ze zdobytymi doświadczeniami, zacząć nad nim pracować od nowa. Prowadziłem rozmowy z reprezentantami Wielkiej Brytanii, Danii, którzy ostatecznie nie pojawili się na festiwalu, bo ich agenci wykazali się skrajnym, nieprofesjonalizmem, więc ze względów wychowawczych i z szacunku dla polskiego widza, nie mogliśmy się zgodzić na ich warunki.” W sumie z kraju i zagranicy było 40 podmiotów wykonawczych. Przy festiwalu pracowało około półtora osób łącznie z ochroną, ekipami technicznymi, transportowymi. Podstawowej ekipy było około 150 osób. 
 ERIC SAADE na konferencji prasowej

Kryteria doboru wykonawców
W przypadku konkursu o Bursztynowego Słowika, kierowano się ilością sprzedanych płyt w oparciu o stosowne dokumenty od instytucji zajmujących się tym. W przypadku Albanii i Bułgarii, które nie są zrzeszone, ludzie z muzycznej branży sami przedstawili wyniki ze swoich krajów. Jak powiedział dyrektor festiwalu, zaproszeni piosenkarze i zespoły, bez względu na ilość sprzedanych płyt, byli wielkimi gwiazdami w swoich krajach.
Na pewno jest taką gwiazdą 21 letni Eric Saade (syn Szwedki i Libańczyka), który pierwszy kontrakt płytowy podpisał w wieku 15 lat, a śpiewa publicznie od 12 roku życia. Zaczynał jako członek boysbandu What’s. Od 2009 roku rozpoczął karierę solową. W ub. roku jego piosenka „Popular wygrała szwedzkie eliminacje do Konkursu Eurowizji, w którego finale w Dusseldorfie zajął trzecie miejsce. Na koncie ma trzy albumy. Bursztynowy Słowik dla Erica i nagroda RMF RM są w pełni uzasadnione. 

To dzięki temu znakomicie tańczącemu chłopcu poczuliśmy powiew Europy i zobaczyliśmy autentyczny talent.

ERIC SAADE na sopockiej scenie OPERY LEŚNEJ
 Od trzeciego roku życia śpiewa Nicolas Takacs z Węgier. Wszechstronnie wykształcony muzycznie na dwóch uczeniach. W 2010 roku zajął drugie miejsce w węgierskim X-Factor, co dało mu w swoim kraju dużą popularność. Na koncie dwie płyty. Jest także projektantem i jedna z firm odzieżowych wypuściła jego kolekcję ubrań. Alban Skenderaj z Albanii, połowę życia spędził we Włoszech, a pierwsze kroki stawiał jako 17 latek. Debiutował na największym festiwalu w Albanii „Top Fest Albania”, na którym wyśpiewał nagrodę internautów. Ten sam festiwal wygrał w 2006 roku. Jego dyskografia liczy trzy albumy, z których ostatni osiągnął 80 tysięcy egzemplarzy. Na koncie ma tytuł Artysty Roku w Kosowie. Jest jurorem w kosowsko-albańskiej wersji X-Factora. Musigg z Łotwy to dwóch muzyków: Marats Ogleznevs i Emils Balceris. W 2011 roku reprezentowali Łotwę na Konkursie Eurowizji. Outloudz z Estoni to zespół, którego wokalistą i liderem jest Stig Rasta.  Wybranym, przedstawionym tutaj gościom z zagranicy, wystawiłem jedną oceną bardzo dobrą, innym czwórki, także z plusami. Pozostałym tróje, także z plusami i minusami. Najsłabszymi byli: zespół The Beat Fleet z Chorwacji, Tony Carreira z Portugalii, chociaż ponoć sprzedał tam trzy miliony płyt. Na konferencji prasowej powiedział, że pięć milionów. Dzisiaj ma 49 lat i manierę piosenkarza lokalowego, resztki głosu i błyszczącą marynarkę z innej epoki estradowej. Maria Ilieva z Bułgarii nazywana jest bułgarską Kayah. Nasza gwiazda mogłaby poczuć się dotknięta tym porównaniem, tym bardziej, że głos Marii malutki, cichutki, chociaż ona wysoka (na niebotycznie wysokich obcasach), ale osobowość bezbarwna. Jeszcze gorsza jest MakSim z Rosji, czyli Marina Siergiejewna Abrosimowa. Podobno jej melodyjny pop trafia szczególnie do młodych ludzi w Rosji, do naszych nie trafił. Szkoda, że Rosjanie nie wytypowali do Sopotu piosenkarki z prawdziwego zdarzenia, bo takie mają. Poza konkursem wystąpiła India Martinez z Hiszpanii, wyjątkowo nostalgiczna. Piosenkarka powiedziała, że w muzyce nie chce sobie stawiać granic, jakby nie dostrzegając, że muzyka postawiła przed nią szlaban.
Międzynarodowe towarzystwo ubiegł swoim energetycznym, dojrzałym i przemyślanym występem rozbiegany, dynamiczny Kamil Bednarek, który wystąpił poza konkursem, bo organizatorzy obawiali się, że zabierze Bursztynowego Słowika, który powinien rozsławiać Sopot, festiwal i Polskę poza granicami.
The Beatles po polsku
Z przyjemnością stwierdziłem po obejrzeniu koncertu „50 lat zespołu The Beatles” z udziałem 6 zespołów, 2 wokalistów solistów i jedynej kobiety w tym męskim towarzystwie, że z towarzyszeniem orkiestry pod dyrekcją Tomasza Szymusia, nasi dali koncert, który zachwycił sopocką publiczność i spowodował, że festiwal pozostawił po sobie dobre wspomnienia. Najbardziej podobała się Ania Wyszkoni, która z piosenek „Love me do” i „I want to hold your hand”, zrobiła perełeczki, nie tylko odkurzone, ale jakby na nowo wytworzone, z zupełnie inną wartością. Do tego świetny ruch sceniczny i wyraz artystyczny dojrzałej artystki. Wokal bez zarzutu. Brawo! Gdyby tak jeszcze zmieniła stylistkę i przebrała się w zupełnie inne stroje estradowe, byłoby super.

ANIA WYSZKONI i BOHDAN GADOMSKI na trzeci dzień, już po festiwalu...

 Tuż za Anią zachwycił mnie debiutujący na tak wielkiej imprezie Igor Herbut, lider i wokalista zespołu Lemon,  z piosenkami we własnej aranżacji  „All you need is love” oraz „Let it be”. Intrygujący głos, ciekawa osobowość i własna muzyka, którą jest wypełniony po brzegi. Wielce obiecujący młody wokalista na naszym rynku. Kimś równie uzdolnionym i ciekawym jest Piotr Cugowski, wokalista zespołu „Bracia”, który brawurowo otworzył ten koncert, nadając mu odpowiednie tempo w piosenkach: „A hard day’s night” i „Can’t buy me love”.

 BOHDAN CUGOWSKI spotkał się w Sopocie z PIOTREM CUGOWSKI, z którym wywiad jego autorstwa ukazał się w tygodniku ANGORA w festiwalowym tygodniu.
„Afromental” jak zwykle na swoim poziomie i nieokiełznany szczególnie w „Come, together”. De Mono zrewolucjonizowało słynne i nieśmiertelne „Obla di, obla da” i „Hey Jude”. Nie bardzo udały się wykonania Beatlesowskich hitów Łukaszowi Zagrobelnemu, jakby zszarzałemu estradowo. Był głos, nowe wysokie dźwięki, zabrakło wyrazu artystycznego i pomysłu na piosenki: „”Help” i „She loves you”. Do słabszych wykonań zaliczam Ryszarda Rynkowskiego, Grzegorza Markowskiego, Grzegorza Skawińskiego. Żuki jak zwykle na każdą okazję śpiewają profesjonalnie tylko repertuar The Beatles. Wspomnień czar zadziałał. Polscy piosenkarze byli lepsi od zagranicznych.
Hity za grosze
W zamian koncertu „Muzodajnia gwiazd” (portal za grosze sprzedaje różne hity) widziałbym koncert porywającego idola hiszpańskiej młodzieży Davida Bisbala lub jego największego rywala, również Hiszpana Davida Bustamante. Ich show estradowe pobudza każdego, na maksa. W Polsce takich  piosenkarzy nie mamy. W zastępstwie zobaczyliśmy Dominikę Gawędę (w tle zespół „Blue Cafe”), która ubrała się wyjątkowo niefortunnie w spodnium hurysy z haremu szejka i robiła za gwiazdę na każdym kroku swojego nieudanego występu. Te same, co zwykle ruchy, te same miny i ten sam jakby przytłumiony wokal. Do tego szamotanina z nadajnikiem odsłuchu robiły niekorzystne wrażenie. Publiczność przyjęła „gwiazdę” wyjątkowo chłodno. Niczego jeszcze nie umie Honorata Skarbek, chociaż sili się na drugą Gawędę. Mrozu (Łukasz Mróz) pomylił szacowną scenę Opery Leśnej z dziedzińcem, bo wrzeszczał jak opętany, przebrany za nastolatka „raz dwa, raz dwa, w górę ręce” lub „Sopot śpicie, nie słyszę” itp. Od siebie nie miał nic do powiedzenia. Jula po raz kolejny potwierdziła, że poza milionową oglądalnością na YouTube, na prawdziwej estradzie nie ma nic ciekawego do przekazania, ani do zaśpiewania, bo głosik malutki, za grosik...Wyszkoni, Bracia, Afromental na wysokim poziomie. Festiwalowi prezenterzy są zbyt opatrzeni zarówno w Polsacie jak i na innych imprezach stacji. Tylko Maciek Dowbor jakby odmieniony, świetnie przygotowany, wyraźnie dystansujący przereklamowanego Macieja Rocka. Konkursowy dzień miał prowadzić Marcin Cejrowski (w języku angielskim), ale pomysł dyrektora festiwalu został przegłosowany i znów patrzyliśmy na nieprzygotowanego do tej części swoich występów Rocka, który obudził się dopiero dnia następnego, ustawiony przez reżyserkę w innej niż do tej pory pozycji. Cejrowskiemu przypadła rola rzecznika festiwalu, z której wywiązał się wybornie.

Animator tego zdarzenia Marcin Perzyna chce w przyszłości sprowadzać gwiazdy, które uświetniłyby festiwal. Zamierza też przedłużyć go do trzech dni. Widzi festiwal w formie przekrojowej, którą można by rozwijać z roku na rok. Chce, żeby nadal był on oknem na świat, ale pokazywany zainteresowanym w ciekawy sposób. Z gąszcza muzyki chce wyłowić to, co dla polskiego widza będzie istotne i ważne. Chciałby, żeby festiwal był transmitowany do innych krajów, na razie retransmisję obejrzą w 4 krajach. Dyrektor marzy, żeby sopocki festiwal miał dobrą opinię, która poszłaby w świat i Sopot znów miał dawną rangę i uznanie na festiwalowej mapie. Pamiętajmy, że jego ekipa dopiero się uczy, zaczyna poznawać arkana abc międzynarodowej imprezy muzycznej.
BOHDAN GADOMSKI
 BOHDAN GADOMSKI z MARCINEM PERZYNĄ, dyrektorem festiwalu i wszystkich pozostałych realizowanych w Sopocie.

BOHDAN GADOMSKI, wieloletni recenzent sopockich festiwali stawia na dyrektora MARCINA PERZYNĘ, który jest wysokiej klasy specjalistą od tego typu imprez.
Czy w 2O13 roku spotkamy w Sopocie równie znakomicie przygotowanego piosenkarza z Europy jakim był Szwed ERIC SAADE?

WALDEMAR KOCOŃ NIE ŻYJE! 


Ja się nie dam! Ja z żelaza jestem człowiek...

Ostatnie dni, godziny życia WALDEMARA KOCONIA




Wiedział, że umiera i może, dlatego nie chciał się dalej leczyć. Od kilku lat miał białaczkę, późno odkrytą. Był w depresji. Zrezygnował z trzeciej chemioterapii, nie chciał przeszczepu szpiku. Po chemii miał myśli samobójcze. Nie poszedł na transfuzję krwi, chociaż był coraz słabszy. W zamian wybrał koncert w Spale. Chciał polecieć do Londynu na koncert dla Polonii. 




Nie było to możliwe, bo w ostatnich dniach życia zaczął niewyraźnie mówić. Lekarka Irena Chlebińska, która opiekowała się nim, wykryła chorobę, a potem stwierdziła, że chyba ma przerzuty do mózgu (nie wiedziała wtedy, że było ich aż siedem). W sobotę złamał rękę, dostał zapalenia płuc, dlatego poszedł do szpitala. Gdy odwiedzili go przyjaciele, nie mogli zrozumieć, o czym mówi, gdyż był to bełkot. Złościł się, że nie jest rozumiany, bo jemu wydawało się, że mówi wyraźnie. Gdy przyjaciółka Krystyna Demska-Olbrychska pojechała do szpitala wieczorem, był nieprzytomny. Leżał pod aparatem tlenowym i z trudem oddychał. Pani Krystyna siedziała z doktor Chlebińską do 1 nad ranem. Trzy kwadranse po ich wyjściu przestał oddychać. Zmarł o godzinie 2 w nocy. 




Będzie pochowany na komunalnych Powązkach w Alei Zasłużonych dla artystów, gdzie spoczywają Lucjan Kydryński, Tadeusz Łomnicki, Elżbieta Czyżewska, Stanisław Szymański,.. Kwatera B29.


Prasa pisze, że miał dwa przeboje „Uśmiechnij się mamo” i „Moje chryzantemy”, a tymczasem jego repertuar był duży i imponujący. W moim 60 minutowym programie radiowym, wyemitowanym na antenie łódzkiego Radia PARADA 15 maja 2005 roku, pokazał ogromne możliwości wokalne, niewykorzystane w Polsce. Słuchacze byli zdumieni i zachwyceni. Zaprezentował własne, bardzo oryginalne wykonania arii operowych „Aria z kurantem”(„Ten zegar stary”) ze „Strasznego dworu”, „Casta Diva” z „Normy”, arie musicalowe „To sen” z „Człowieka z La Manchy”, arię Upiora z „Upiora w operze”, piosenki „Balet”, „Roztańczona ma gitara”, „Siboney”, „Wyznania najcichsze”, a w finale jakże gorzko dzisiaj brzmiącą w swojej wymowie piosenkę „Ja się nie dam, ja z żelaza jestem człowiek” oraz „New York, New York” po polsku i po angielsku. Cały program niebawem będzie można posłuchać na moim  kanale na YouTube.



Jego talent nie był wykorzystany również w Ameryce, gdzie mieszkał i pracował 19 lat. Nie wyszedł poza polonijne kręgi show-biznesu. W Polsce w ogóle nie został do niego wpuszczony. Zresztą jak mi opowiadał, nie zbiegał o to, nie starał się, bo zależało mu tylko na dobrym odbiorze słuchaczy na koncertach i własnej satysfakcji z tego, co robi. Za każdym razem dawał z siebie wszystko. Śpiewał sercem.


WALDEMAR KOCOŃ I AŁŁA PUGACZOWA

Miał brata i siostrę, z którymi nie utrzymywał kontaktu. Na uroczystości pogrzebowe przyjechała siostra, brat się nie odezwał, podobnie jak syn. W testamencie, który z trudem został odnaleziony (pod serwetą na stole) napisał, że ich wydziedzicza, ale tak naprawdę nic nie miał poza kilkoma książkami, płytami i pamiątkami. Poprosił, żeby - gdy umrze, jego dziki afrykański kot serwal Rexus  został uśpiony, chyba, że weźmie go ktoś z przyjaciół. Młodszego kota rasy savannah wzięła do siebie Krystyna Olbrychska, bo dogaduje się z jej suczką yorkshire terier. Wyraził w testamencie życzenie, aby sprzedać samochód, obrazy, a pieniądze przekazać na Dom Artystów Weteranów w Skolimowie. On sam nie był opuszczony jak pisano. Miał przyjaciół w osobach Krystyny i Daniela Olbrychskich, którymi zajmował się jak najbliższą rodziną, gdy byli w Ameryce. Teraz mieszkał koło nich. Teraz oni zajmowali się nim w ostatnim okresie życia.

WALDEMAR KOCOŃ I BOHDAN GADOMSKI na FESTIWALU im.Jana Kiepury w Krynicy, na którym piosenkarz wystąpił z recitalem.

Pogrzeb odbędzie się dzisiaj 10 września o godzinie 12.00 na wojskowych Powązkach w tzw. Domu Pogrzebowym, w obrzędzie świeckim. W czwartek 6 września został, skremowany, bo tak sobie życzył.

BOHDAN GADOMSKI

   
WALDEMAR KOCOŃ I BOHDAN GADOMSKI -zdjęcia prywatne
Na YOUTUBE na kanale BOHDANA GADOMSKIEGO  można wysłuchać ponad 55 minutowy program radiowy, w którym Waldemar Kocoń prezentuje się jako wokalista nieznany i fascynujący!




Iść w stronę słońca

Relacja BOHDANA GADOMSKIEGO z gali jubileuszu Telewizji POLSAT
 BOHDAN GADOMSKI wznosi toast za pomyślność dalszych działań jubilatów...

5 grudnia 2012 roku minęło 20 lat od dnia, gdy wśród polskich mediów pojawiła się pierwsza komercyjna stacja telewizyjna w Polsce – POLSAT Zygmunta Solorza. Jubileuszowy wieczór należał właśnie do niej, bo blisko trzygodzinny koncert pełen wspomnień, obejrzało średnio 3 mln 152 tysiące widzów. Aby wejść do Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w Warszawie, potrzebny był paszport z wyznaczonym miejscem na sali. To dobry pomysł, podobnie jak z filmami na telebimach przypominającymi programy i ludzi z 20 lecia stacji.

Zaczęło się pieśnią zespołową „Iść w stronę słońca”, która była także hymnem końcowym gali.
Z rozrzewnieniem zobaczyliśmy na scenie wokalistów z 4 edycji „Idola” i jednocześnie ze smutkiem, bo dlaczego nie zrobili dużych karier piosenkarskich Alicja Jarosz, Krzysztof Zalewski, Damian Aleksander, którzy dysponują fantastycznymi głosami? Monika Brodka, Ania Dąbrowska, Mariusz Totoszko, też tam debiutujący, takich warunków wokalnych nie mają. Polsat nie ma do dzisiaj takiej interesującej osobowości telewizyjnej, jaką był Mariusz Szczygieł i tak pasjonujących rozmów z oryginalnymi osobami w podobnym talk-show „Na każdy temat”. On naprawdę umiał rozmawiać z ludźmi. Szkoda tylko, że ubrał się wyjątkowo nie galowo (niebieski z zielonym jakoś nie bardzo ze sobą korelują). Wreszcie pokazał się przewrotnie inteligentny Michał Koterski, potwierdzający to w swoim występie („Biały miś”). Czy Polsat przywróci go na wizję z większą częstotliwością? W gronie „nowych” postaci Polsatu wyróżniała się najbardziej efektowna prezenterka sportowa Karolina Szostak, która swoim wspaniałym biustem i wybujałą urodą sex bomby bije wdzięki Pameli Anderson. Zastanawiałem się, czy to właśnie nie ona wraz z Krzysztofem Ibiszem, nie powinna prowadzić jubileuszową galę? 
 BOHDAN GADOMSKI ze współprowadzącym galę KRZYSZTOFEM IBISZEM
Zaczęło się od niefortunnego nagłośnienia gitary Wojciecha Cugowskiego, która brzmiała tak przeraźliwie głośno, że zabiła jak zawsze pionujący wokal Piotra Cugowsiego w hicie „The Show Must Go On”. Na szczęście w telewizji dźwięk szedł prosto z wozu transmisyjnego i Polska tego straszliwego kiksa nie słyszała. Nie udało się tym razem Paranienormalnym rozśmieszyć publiczności. A Kukizowi i Borysewiczowi powtórzyć sukcesu piosenki, „Bo tutaj jest jak jest”. Andrzej Grabowski przesadził z długością swego monologu. Agata Młynarska z pompatycznością swojej nowej balowej sukni. Katarzyna Nosowska ze statycznością antyinterpretacji pamiętnej, acz mocno postarzałej i nierobiącej dawnego wrażenia piosenki „Moja i twoja nadzieja”. Afromental za długo tkwią w tej samej manierze wykonawczej. Sebastian Karpiel-Bułecka jak zwykle stylowo góralski. Szkoda, że jego krewniakowi Staszkowi Karpielowi-Bułece do tej pory nie udało się wejść na rynek muzyczny, chociaż ma wszelkie ku temu predyspozycje. Krzysztof, Cugowski w wyjątkowo dobrej formie, z nieśmiertelnym hitem „Takie tango”. Cezary Pazura jako wyborny estradowiec (ma imponującą ilość środków aktorskich) został wykreowany w tej roli, przez Polsat.
                                       BOHDAN GADOMSKI z CEZARYM PAZURĄ
Edyta Górniak ma złą pasę i pecha do ważnych występów. Jej interpretacja hitu Celine Dion „My Heart Will Go On”, nie poruszyła publiczności. Zmęczony głos piosenkarki (nagrywała tuż przed galą koncert sylwestrowy dla HBO) u znawców śpiewu wykazał tzw. piasek, co niebezpiecznie oscyluje w kierunki niedomykalności strun głosowych.. Awaria odsłuchu w uchu bardziej koncentrowała jej uwagę na nieustannym zmaganiu się ze słuchawką w uchu aniżeli z autentycznością przekazu słynnej piosenki, która w jej wykonaniu zabrzmiała wręcz żałobnie. Smutna czarna suknia dopełniła całości tego mrocznego występu, co publiczność nagrodziła zdawkowymi brawami, podobnie jak tydzień wcześniej na innej gali Na szczęście była uwielbiana przez polską publiczność Maryla Rodowicz, która brawurowo zaśpiewała „Wielką wodę”,, chociaż widziałbym artystkę w jednej z jej wystrzałowych kreacji wieczorowych np. w złotej sukni, która na zdjęciach robiła ogromne wrażenie. 
                                         BOHDAN GADOMSKI i MARYLA RODOWICZ
Nie zrobił żadnego wrażenia na tych, którzy znają się na śpiewie klasycznym, przereklamowany Andrea Bocelli. Brzmienie jego niedużego głosu wykazało niepokojące drżenia, struny głosowe wydawały niezbyt przyjemne dla ucha dźwięki. Słyszalne były problemy z górnymi dźwiękami., poza jednym, który był popisowy, ale pioseneczka „Funiculi, funikula” jest prościutka, więc trudność żadna. Repertuar ani popisowy, ani koncertowy, co nie usprawiedliwia podróż z Berlina do Warszawy, tuż przed występem. Śpiewak był straszliwie zmęczony, a jego występ pozbawiony jakichkolwiek emocji. Ale jak wieść niosła podoba się prezesowi Zygmuntowi Solorzowi i na jego specjalne zaproszenie przyleciał.
Sam prezes Solorz okazał się człowiekiem nad wyraz skromnym, wzruszonym wielką owacją. W zadumaniu kroił gigantyczny tort śmietankowy z napisem „20 lat Polsatu”. Jubilat zdawał się uczestniczyć w gali całym sobą. Pokazywały to kamery, wychwytywali widzowie. Bankiet wystawny, zimne, gorące dnia, ale niezbyt smaczne, charakterystyczne dla podobnych cateringów na zamówienie, Dlatego w drodze powrotnej natychmiast kupiłem na stacji benzynowej hod doga i pączka.
BOHDAN GADOMSKI 

ZDJĘCIOWY SERWIS WŁASNY
Wszystkiezdjęcia wykonal gość gali, solista Teatru Wielkiego wWarszawie BORYS LAWRENIW
                                 BOHDAN GADOMSKI i JUSTYNA STECZKOWSKA
                           BOHDAN GADOMSKI z IGOREM ,liderem zespołu LEMON
                                          BOHDAN GADOMSKI i KRZYSZTOF RESPONDEK
                                          BOHDAN GADOMSKI z PAULINĄ SYKUT
                                        BOHDAN GADOMSKI z RADOSŁAWEM PAZURĄ
                                                   BOHDAN GADOMSKI z NINĄ TERENTIEW
                                   BOHDAN GADOMSKI z MARCINEM PERZYNĄ
                                                                                   I to już finał...
Jeszcze pamiątkowe zdjęcie na tle choinki...
I zejście po marmurowych schodach teatru do rzeczywistości
                                                  Jubilaci w komplecie na scenie...


Chodź pomaluj mój świat

Relacja BOHDANA GADOMSKIEGO z jubileuszu telewizyjnego show, „JAKA TO MELODIA”

 Ten program pokazywany w TVP1, produkowany przez Media Corporation, obchodzi w tym roku jubileusz 15 lecia istnienia i z tej okazji firma Józefa Węgrzyna zaprosiła jego sympatyków na wielki koncert jubileuszowy do Sali Kongresowej w Warszawie. Zanim zobaczycie go na małym ekranie w dwóch częściach (2 i 9 lutego), relacja z tego, co widziałem 19 stycznia 2013 roku na miejscu.
 
Warto wiedzieć, że jest to najchętniej oglądany program w historii telewizji. Jego twórcy mają na koncie 4 Wiktory i 8 Telekamer. Wyemitowano 3000 tysiące odcinków. Zagrało 6000 zawodników, którzy łącznie wygrali ponad 25 mln złotych i ponad 100 samochodów. 
 Awaria prądu
Zaczęło się niezbyt fortunnie, bo z 22 minutowym opóźnieniem koncertu, spowodowanym awarią prądu (na widowni i na scenie było jasno). Zdenerwowanie organizatorów sięgało zenitu, zniecierpliwienie publiczności na szczęście napełnione było wyrozumiałością. Gospodarz koncertu Robert Janowski nie popadł na szczęście w panikę i z rozbrajającym uśmiechem usiłował ratować sytuację, opowiadał m.in. o tym, że jako młody chłopak dorabiający na budowie w Paryżu, okradziony z czeku za pracę, zarabiał na swoje utrzymanie ulicznym graniem i śpiewaniem. Francuzi byli dla niego łaskawi. Przetrwał. Wrócił. Z zawodu lekarz weterynarii jest dzisiaj telewizyjnym showmenem, ulubieńcem publiczności, chociaż prywatnie wcale taki sympatyczny i urokliwy nie jest. Jak się przekonałem, to bardzo pamiętliwy i małostkowy osobnik. To nie on wymyślił formułę artystyczną jubileuszowego show. Reżyseria należała do Bolesława Pawicy. Scenariusz napisał Sławomir  Łoński. Kierownictwo muzyczne należało do Tomasza Filipczaka. Nad całością czuwał prezes Józef Węgrzyn. Jak zwykle wspomagała go, bacząc na wszystko i wszystkich, niezawodna wiceprezes Katarzyna Ocioszyńska. Choreografem był słynny Agustin Equrolla, którego grupa taneczna Volt zdawała się pokonywać samą siebie.
Efektownie, kolorowo (świetnie ustawione światła) i energetycznie rozpoczął się ten show, w którym świetni wokaliści, „Jakiej to melodii” dali brawurowy popis swoich niemałych umiejętności w hitach musicalowych. Wyjątkowo pięknie zaśpiewała Magdalena Tul bardzo trudną pieśń Wodnika z musicalu „Hair”. Dostojny i elegancki Marcin Jajkiewicz „Marię” z musicalu „West side story”, bardzo dobrze wyszkolony głos, umie nim operować, ale nie ma osobowości, przez co nie jest zapamiętywany ani na małym ekranie ani na wielkiej scenie. Odwrotnie jest u Grzegorza Wilka (kapitalne wykonanie „Your, the one that I want” z musicalu ‘Grease”!). Aneta Figiel i Agata Dąbrowska są w tym, co robią w programie świetne, ale czy solowo, w całym utworze obroniłyby swój talent na tyle, żeby zaistnieć pod własnymi nazwiskami? Trzeba dać im szansę. Tutaj jej nie miały.
Jakie mamy gwiazdy?
Organizatorzy zastanawiali się, czy na dobry początek koncertu dać niestrudzoną, zawsze pełną energii Marylę Rodowicz, czy może bardzo zmęczonego długoletnim śpiewaniem Krzysztofa Krawczyka? Wybrali Krawczyka, który na szczęście znalazł pomysł na ukrycie swoich niedostatków i zgrane niemiłosiernie przeboje na czele z „Parostatkiem”, potraktował na wesoło, niekiedy wręcz pastiszowo, z przymrużeniem oka i... wygrał. Co prawda publiczność nie żądała bisów, ale wpadki nie było. No, może poza żoną Ewą, którą ktoś postawił na środku wielkiej sceny, podczas, gdy jej miejsce zawsze było w chórku. Dziwnie to wyglądało, a taniec z mężusiem i pocałunki w rączkę, pachniały tanim efektem.
KRZYSZTOF KRAWCZYK i ROBERT JANOWSKI
 Muzycy z zespołu Blue Cafe byli tak rozstawieni na scenie, że prawie ich nie było widać. Za to frontmenka Dominika Gawęda z mniej niż średniej klasy zespołem baletowym, dominowała na szczycie sceny w złotej bluzce i czarnej, rozkloszowanej, falbaniastej króciutkiej spódnicy. Podobno z sieciówki. Fryzura niedopracowana, włosy coraz słabsze, w nieciekawym kolorze. Dominisia zapomniała, że nie jest już nastolatką, na którą się stylizuje. Plusem był nowy ruch taneczny ilustrujący to, o czym śpiewała, ale na litość boską - dlaczego prawie taki sam we wszystkich 4 piosenkach? Było to nużące i widać, że zabrakło albo czasu, albo inwencji na zainscenizowanie całości występu. 
DOMINIKA GAWĘDA
ENEJ, szalenie energetyczny zespół, grają przeważnie alternatywnego rocka, w nowych kompozycjach bazują na piosence „Radio, Hello”, którą udało im się wejść na rynek. Kolejne piosenki są do siebie zbyt podobne. Maniera wykonawcza również. Chłopcy sympatyczni, ale warunki zewnętrzne słabiutkie. Nie prognozuję dłuższej obecności na rynku. Widziałbym w Sali Kongresowej LemONA z ciekawym, ambitnym wokalistą Igorem Herbutem.
                                                        BRACIA GOLEC
Bracia Golec. Nowym, młodym zespołom życzę takiego poziomu, takiej pracowitości, takiego ognia wewnętrznego, jaki mają bracia Łukasz i Paweł Golec, zresztą pozostali członkowie ich orkiestry również. Od 14 lat na rynku i ciągle w natarciu. Na scenie robią porywające show, z energią wywodzącą się z góralszczyzny. 
Może to właśnie korzenie sprawiają, że mimo niezliczonych koncertów w kraju i zagranicą ( teraz śpiewają w Ameryce i Kanadzie) są tacy młodzi i świeży. Za moment nowa 2 płyta składająca się z 25 piosenek, wśród nich „Tango góralskie:” i nastrojowa „Życie jest muzyką”, w której Edyta Golec lśni niczym drogocenny klejnocik. Na jubileuszowym koncercie byli najlepszymi showmenami.

Bracia Golec

Ulubieniec, „Jakiej to melodii”.
Grzegorz Wilk występuje, w „Jakiej to melodii” 7 lat. Śpiewa wszystko, za każdym razem inaczej i zgodnie z gatunkiem piosenki. 
Grzegorz Wilk
Ma znakomity głos o rozległej skali (sięga wysokiego d, falsetem nawet do a). Ma estradową aparycję i to coś, co powoduje, że magnetyzuje rzesze fanek. To on rozdawał największą ilość autografów po koncercie o godzinie 17.00. Szkoda, że przydzielono mu tylko jedną piosenkę i to z repertuaru Elvisa Presleya, z którą poradził sobie w taki sposób, że wykonał ją zupełnie inaczej niż amerykański idol. Od siebie zaproponował „Jaskółkę uwięzioną „ i „Zegarmistrza światła”.
Chodź pomaluj mój świat.
Tą piosenką z repertuaru zespołu Dwa Plus Jeden” w wykonaniu pełnego ansamblu, „Jakiej to melodii”, zakończył się jubileuszowy show, który byłby bardziej firmowy i ciekawy, gdyby postawiono na własnych wykonawców, którzy nie są na tyle lansowani, żeby mogli jaśnieć swoimi nazwiskami. Na telebimie nie zobaczyliśmy dawnych wykonawców i tamtej atmosfery. Proporcje w tym względzie w obu przypadkach zostały zachwiane. Scenarzyści Bolesław Pawica i Sławomir Łoński nie wzięli tego pod uwagę. Szkoda. Ale sympatyczna, radosna atmosfera telewizyjnej wersji programu mimo wszystko pozostała.
BOHDAN GADOMSKI




                                                   Fatalne nagłośnienie
                             Relacja z 28 edycji plebiscytu „WIKTORY 2012”


„Wiktory” zostały wręczone po raz 28, w przepięknej Sali Wielkiej Zamku Królewskiego w Warszawie. Walczyło o nie 50 osób nominowanych w 10 kategoriach. Wytypowały je wszystkie polskie stacje telewizyjne. Laureata Wiktora Publiczności wybierali telewidzowie. O wyborze najlepszych decydowała 100 osobowa ekipa laureatów z poprzednich lat, to członkowie Akademii Wiktorów, którą kierowała 15 –osobowa Kapituła, ta z kolei wybierała finałowe piątki.
                                             BOHDAN GADOMSKI na sali bankietowej

Kameralna gala
Sala Wielka zwana także złotą, liczy 300 miejsc i tyluż gości zasiadło w niej 6 kwietnia 2013 roku. Wiceprezes Media Corporation, Katarzyna Ocioszyńska (to ta śliczna pani w beżowej sukni, wprowadzająca na salę prezydenta Bronisława Komorowskiego), musiała bardzo się natrudzić, aby wyliczyć zaproszenia dla urzędników Kancelarii Prezydenta RP, wybranych posłów, szefów telewizyjnych, nominowanych laureatów bieżącej edycji, przedstawicieli mediów. Udało się, każdy miał swoje miejsce. Widoczność dobra, tylko nagłośnienie było w tym roku fatalne. Za jego katastrofalny stan (nie słyszeliśmy, o czym mówili wręczający Wiktory i co mieli do powiedzenia laureaci), odpowiada TVP1. Na szczęście w 50 minutowej retransmisji gali, każde słowo było czytelne, i właściwie dopiero na małym ekranie można się było zorientować, o co chodziło szczęśliwcom z Wiktorami w dłoni.
Pora zmodyfikować kategorie, wszakże w międzyczasie wiele się u nas zmieniło. Twórca „Wiktorów” Józef Węgrzyn myśli o tym i na spotkaniu z Kapitułą, chce się nad tym wspólnie, głębiej zastanowić i dostosować do tego, co się dzieje dookoła. 
z wiceprezes Media Corporation KATARZYNĄ OCIOSZYŃSKĄ
Konwencja samej gali też powinna ulec zmianie, mimo, że wszelkie działania reżyserskie ogranicza miejsce, w jakim Wiktory się odbywają. Malutka scena, nieduża sala, nie bardzo pozwalają wprowadzić choćby mały big band i poszukać nowych rozwiązań inscenizacyjnych. Organizatorzy znów stają przed dylematem, czy pozostać w baśniowej, iście królewskiej sali, tworzącej specyficzny klimat, czy może przenieść się do któregoś z wielkich teatrów stolicy, zastosować Telebimy i tam próbować wyczarować hollywoodzki charakter najstarszego plebiscytu telewizyjnego w polskich mediach.
Tylko 60 minut
...trwa obecnie uroczystość plebiscytowa. Dawniej ponad 1, 5 godziny, co wywoływało znużenie, bo przecież przede wszystkim opiera się na wyczytywaniu listy nazwisk osobowości telewizyjnych. Inny plebiscyt tego typu, Telekamery, trwa dwie godziny i jest coraz bardziej nudny. Wiktory są krótsze, ale za to eleganckie. Jedynym artystą w programie był w tym roku wciąż imponujący formą wokalną i muzykalnością Zbigniew Wodecki (na powitanie w piosence „Teatr uczy nas żyć”, na pożegnanie „W małym kinie”). Od siebie zaproponowałbym organizatorom królową Internetu, następczynię Violetty Villas, szwedzko-polską wokalistkę o 3, 5 oktawowym głosie i wyglądzie amerykańskiej divy Aldonę Orłowską. Gospodarz gali Robert Janowski ze swojego zadania wywiązał się z telewizyjnie wypracowanym wdziękiem rodem z teleturnieju muzycznego, „Jaka to melodia”, co na poważnej gali z udziałem prezydenta państwa, nie było zbyt fortunnym pomysłem. Na szczęście pomysł obsadzenia w tej samej funkcji aktora Tomasza Karolaka padł tak szybko jak się zrodził. W tej roli widziałbym duet matki i córki, czyli Krystyna Loska i Grażyna Torbicka.
                                                           z GRAŻYNĄ TORBICKĄ
z KRYSTYNĄ LOSKĄ
Triumfatorzy i przegrani
W kategorii „Polityk Roku 2012” zwyciężył Bronisław Komorowski, co wywołało spore kontrowersje. Przeciwnicy w uzasadnieniu swojego sprzeciwu (patrz komentarze internetowe) twierdzili, że prezydent w telewizji był najmniej pokazującym się politykiem. Zresztą, czy ktoś taki jest jednocześnie politykiem? Kontrkandydaci do tego tytułu: Frasymiuk, Grodzka, Kalisz i Sikorski, też budzili pewne zdziwienie. Sama kategoria powinna być wykreślona, bo plebiscyt jest dla osobowości telewizyjnych, a nie ludzi ze sfer rządowych czy poselskich. Kandydatury w kategorii „Komentator lub Publicysta” też były zaskakujące. Gdzie Przemysławowi Babiarzowi do Jarosława Gugały z Polsatu lub Grzegorza Dobieckiego? Porażka Justyny Pochanke wskazuje na wyraźny spadek jej popularności. Pani Pochane staje się coraz bardziej przemądrzała i wszystko wiedząca, a telewidzowie nie lubią takich osób. Za to zwycięzca w kategorii „Prezenter telewizyjny” Jarosław Kuźniar, dziennikarz-persching, o niespotykanej błyskotliwości umysłu i własnym języku porozumiewania się z gośćmi w studio i telewidzami, nie miał konkurencji.
BOHDAN GADOMSKI z JAROSŁAWEM KUŹNIAREM, najlepszym prezenterem informacyjnym (WIKTOR)
 Nie stanowili jej nominowani w tej samej kategorii: Krzysztof Ibisz (prowadzenie programu śniadaniowego to za mało), Joanna Racewicz (wyjątkowo nudne czytanie prasy i lodowate podawanie wiadomości), Paulina Sykut, to jednak tylko pogodynka. Jedynie, na wskroś profesjonalny, zawsze znakomicie przygotowany Piotr Kraśko, mógł być kontrpartnerem dla Kuźniara. Jaka szkoda, że TVN zabrał mu prowadzenie „X-Factora, w którym przewyższał swojego angielskiego kolegę. Zwycięstwo Michała Kwiecińskiego w kategorii „Twórca lub Producent Programu Telewizyjnego” było w pełni uzasadnione, chociaż kategorię powinno się rozdzielić, gdyż producent a twórca, to zupełnie inne role w telewizji. Najlepszym twórcą własnych dwóch programów była w minionym roku Elżbieta Jaworowicz i Wiktor powinien powędrować do niej. Najlepszym aktorem telewizyjnym został Andrzej Grabowski, który w minionym roku nie miał na koncie żadnej kreacji. Dostał Wiktora, bo nie mogla się nim cieszyć Maja Ostaszewska, której rola w „Przepisie na życie” akurat należy do najsłabszych w dorobku, a Małgorzata Socha, grająca trzy role w trzech serialach i biegająca z bankietu na bankiet, z pokazu mody na  premierę, pokazująca się wszędzie, gdzie tylko się da, opatrzyła się  telewidzom. Ponadto wyraźnie rozmieniła swój talent na drobne i w serialowych rólkach jest nieciekawa, postaci zarysowane powierzchownie, środki aktorskie takie same. Jej czas aktorki popularnej powoli się kończy. Macierzyństwo dołoży swoje. Lepiej jest z Magdaleną Różką, której udało się dostać dobrze napisaną rolę serialową, dopasowaną do jej warunków psychofizycznych w „Lekarzach” i Wiktor do niej powinien powędrować. Kontrowersyjny aktor-amator Jakub Wesołowski, nie sprawdził się w głównej roli dość naiwnego scenariuszowo serialu popołudniowego, w którym zdystansował go pies. Zmiana obsadowa w tej roli mówi za siebie. Największe zdziwienie budziło obwołanie „Odkryciem Roku” Kamili Baar, ale nie, dlatego, że jest słabą aktorką (jest znakomitą, intrygującą), lecz to, że 34- letnia aktorka pojawiła się w tej kategorii, będąc odkrytą już dawno i z wysoką pozycją zawodową. 
                                                                 KAMILLA BAAR
W tej kategorii bezapelacyjnie powinna zwyciężyć najlepsza polska parodystka, osobowość aktorska i w ogóle cudo aktorskie Aldona Jankowska, której liczne postaci w niezapomnianych „Rozmowach w tłoku” były perełkami w sztuce parodii,  ona sama mistrzynią gatunku.
    BOHDAN GADOMSKI z ALDONĄ JANKOWSKĄ, najlepszą polską parodystką i znakomitą  aktorką komediową


 Samo nominowanie Łukasza Jakóbiaka (internetowe „20 metrów kwadratowych) było kontrowersyjnym pomysłem, bo jak do tej pory nikomu z krainy Internetu nie udało się przebić do telewizji i nic nie wskazuje na to, żeby „brzydal w czerwonych trampkach” był wyjątkiem. Trampki były bardzo nie na miejscu, a ponadto skróciły pana Łukasza o połowę, gdyż na małym ekraniku wdaje się być znacznie wyższy. Osobowość Jakóbiaka wyjęta z jego kawalerki nie sprawdza się w próbach telewizyjnych, dlatego do tej pory nie przebił się na mały ekran.  Za to pewność siebie nie opuszcza go na krok.
BOHDAN GADOMSKI z kontrowersyjnym, bardzo pewnym siebie ŁUKASZEM JAKÓBIAKIEM, który chociaż był nominowany, to z kretesem przegrał w swojej kategorii...

Marcin Prokop wypracował swój styl bycia przed kamerą telewizyjną i chociaż nie wszystkim się podoba, to jest osobowością telewizyjną. Gratuluję zwycięstwa nad Korą i Krystyną Mazurówną, bo to groźne konkurentki. Katarzyna Montgomery i Tomasz Lis osobowościami nie są, bo sprawność dziennikarska to za mało, żeby być nominowanymi w takiej kategorii. W przypadku kategorii „Gwiazda Piosenki i Estrady”, Wiktor dla śpiewaczki operowej Aleksandry Kurzak też budzi zastrzeżenia, bo jej występy w filharmoniach i na estradach wcale nie potwierdzały przereklamowanej formy, przeciwnie rozczarowywały. Śpiewaczka imprezę zignorowała, bo poczuła się nieco gorzej i przylot z Wiednia do Warszawy mógłby osłabić jej formę wokalną (była tuż przed koncertami). Wiktor w tej kategorii należy się fantastycznemu, oryginalnemu Czesławowi Mozilowi. Sportowcami roku zasłużenie ex quo zostali Justyna Kowalczyk i Tomasz Majewski. Wiktora Publiczności dostał Robert Janowski, za to, że prawie codziennie jest w telewizji. SuperWiktory za całokształt były dla Tadeusza Sznuka i Danuty Szaflarskiej. Ta ostatnia w telewizji się nie pokazywała, na gali podobnie. Oboje pokonali Ninę Andrycz, która z telewizją od lat nie ma nic wspólnego, Andrzeja Seweryna podobnie. Biorąc pod uwagę jeszcze Andrzeja Grabowskiego, Janinę Paradowską i Adama Pieczyńskiego, nie bardzo mieli, z kim walczyć.. 
BOHDAN GADOMSKI z KRYSTYNĄ MAZURÓWNĄ
Sandacz w kremowym sosie
O menu na bankiet zadbała restauracja „Piątka, ćwiartka” państwa Kręglickich, ale ani zimne przekąski (placek lotaryński z porem i serem pleśniowym, plastry pieczonej cielęciny z sosem tatarskim, rostbef z kulkami sosu cumberland, terrine z koziego sera z prażonymi ziarnami kolendry i marynowanym fenkułem), ani dania na ciepło (sandacz w kremowym sosie estragonowym ozdobiony karmelizowaną marchewką), ani desery (sernik pieczony w kąpieli wodnej z białą czekoladą, ciasto czekoladowe z malinowym coulis, czy mus z białej czekolady z kardamonem), nie wywołały u mnie zawirowania smakowego. Stoły bankietowe wydawały się skromniejsze niż w ubiegłym roku, a jedzenie mniej smaczne, chociaż nazwy potraw budziły zaciekawienie. 
                                                    BOHDAN GADOMSKI z MARCINEM DAŃCEM
BOHDAN GADOMSKI i NATALIA LESZ
Za dwa lata jubileusz 30-lecia Wiktorów. To dopiero będzie gala. Planowana jest w Operze Narodowej lub Teatrze Narodowym, bankiet w Wiktorii.
BOHDAN GADOMSKI



Brylanty, diamenty, strusie pióra i złote smokingi...

Relacja BOHDANA GADOMSKIEGO z premiery rewii filmowej „Hollywood na Foksal” w Teatrze "SABAT" w Warszawie
BOHDAN GADOMSKI z królową rewii i szefową rewiowego TEATRU SABAT w Warszawie MAŁGORZATĄ POTOCKĄ na najnowszej rewii "HOLLYWOOD na FOKSAL"
To niebywałe, żeby w dobie kryzysui oszczędności, wystawić widowisko rewiowe, w którym tylko w jednym kostiumie dziewięciu tancerek jest 5 tysięcy strusich piór, brylanty, a w finale tak oszałamiające kreacje, że dech zapiera. Tylko jedna czerwona suknia pomysłodawczyni tego przedsięwzięcia, reżysera oraz choreografa Małgorzaty Potockiej (widać ją na niezliczonych bilbordah w całej Warszawie) zrobiona jest z 2 tysięcy strusich piór, kilkunastometrowego materiału i ozdobiona setkami kamieni Swarowskiego. Twórczyni rewii prezentuje cztery kreacje: wspomnianą czerwoną, srebrną i oranżową, gości wita w kobaltowej.. Rewię „Hollywood na Foksal” przygotowywała pół roku, premiera odbyła się 11 kwietnia 2013 roku.
 Motyw z filmu ”Ojciec chrzestny” jest pierwszym, sączącym się z dużego ekranu w głębi sceny, na początek zdarzeń, które w zawrotnym tempie biegną jedno po drugim aż do efektownego finału. Szkoda tylko, że barman z hollywoodzkiej baru, do której wpadają największe gwiazdy lub dzwonią do niego z zapytaniem, co słychać, w wykonaniu Jacka Mureno (specjalizującego się w rolach kobiecych, imitatora Violetty Villas, parodysty Dody) ani nie bawi, ani nie nadaje rewii odpowiedniego lekkiego, zabawnego tonu. Mureno ma kamienną twarz, jest śmiertelnie poważny, na głowie ma okropną blond perukę w mocno skręcone loki. Wygłaszane teksty autorstwa Tadeusza Rossa są banalne i na siłę naciągane pod „hollywoodzki klimacik”. Mureno znacznie lepszy jest w numerze „Manny, manny” z „Kabaretu”, w którym raz jest kobietą, a raz mężczyzną (świetny pomysł reżysera przepołowienia postaci w dwóch różnych kostiumach). Na szczęście niezapomniane filmowe przeboje tworzą odpowiedni czar dawnego Hollywoodu, a wykonują je w typowo rewiowym stylu wokaliści Teatru „SABAT”. I tak Jolanta Jaszkowska olśniewa w „Casablance”,, „Tytaniku” i „Sky full”. Ania Sokołowska ma piękny, duży głos, ale brakuje jej wyrazistej charakterystycznej osobowości scenicznej, co może być przeszkodą w solowej karierze utalentowanej wokalistki. To ona swobodnie i pewnie śpiewa „I will always love you” Whitney Houston i piosenkę „Sukces”.

                         BOHDAN GADOMSKI z wokalistką rewii ANNĄ SOKOŁOWSKĄ
 Młodziutka Agnieszka Wojciechowska, wyłoniona z castingu, ma nerw sceniczny i dobre warunki wokalne, ale jest na początku drogi i dopiero kolejne zadania będą prognozować więcej. Na wskroś rewiową artystką w „Sabacie” jest wszechstronna Jolanta Mrotek, która z przeboju Marylin Monroe ”Moje serce należy do tatusia” tworzy cacko rewiowe. Podobną perełkę zrobiła z piosenki „Fiver”, którą szalenie sugestywnie wykonuje z towarzyszeniem seksownych i długonogich tancerek. 
                       BOHDAN GADOMSKI z super gwiazdą rewiową JOLANTĄ MROTEK
                                                 JOLANTA MROTEK w akcji rewiowej
 Anita Klimecka mile zaskakuje w piosence „Bi, Italian” z filmu „Nine”. Tancerki bardzo rzadko dobrze śpiewają. Gorzej robi to Grzegorz Maślanka, raczkujący w próbie połączenia śpiewu z tańcem. Mario Jaśko i Rafał Sadowski potrafią śpiewać, i to, co robią jest na dobrym, profesjonalnym poziomie. Dochodzi elegancja i szarm. Teatr ma nowego wokalistę, to 21 letni Tomasz Czerski z Pionek, który wygrał ubiegłoroczny casting i teraz debiutuje w „Sabacie”. Warunki głosowe ma musicalowe. Póki, co szlifuje je z powodzeniem w rewii, uczy się abecadła scenicznego. 
TOMASZ CZERSKI, nowa gwiazda "SABATU"
                              TOMASZ CZERSKI z BOHDANEM GADOMSKIM
Na telebimie oglądamy cytaty z filmów „Casablanca”, „James Bond”, „Kabaret”, ‘Piraci”, „Burlesque”, „Faceci w butach”, „Flash dance”, „Bodyguard”, „Moulin Rouge”, „Blus Brothers”, ‘Titanic”, trafnie dobrane do charakteru prezentowanych piosenek. Jest także „Dumka” z filmu „Ogniem i mieczem” i piosenka „Baw mnie” z filmu „Och, Karol”. Na początku Małgorzata Potocka wybrała około 200 piosenek, do rewii weszło 36. Bardzo efektowny jest finał, w którym pojawiają się dwumetrowe litery z napisem „SABAT” a gdy znikają, otwiera się czerwona kurtyna i na scenie oglądamy wszystkich wykonawców, którzy śpiewają i tańczą „Lady Marmalade”(panie w czerwonych kreacjach, czerwonych piórach, panowie w złotych smokingach). Po raz pierwszy pojawiają się podświetlane schody. Jest, na co popatrzeć! Władze kulturalne Warszawy nie dostrzegają tej sceny, podczas gdy na premierach bywają ambasadorowie, dyplomaci i delegacje zagraniczne, posłowie i politycy. Każda prośba o jakiekolwiek wsparcie jest odrzucana.
BOHDAN GADOMSKI
Na premierze w Teatrze "SABAT" m.in. byli:
              Znana i ceniona dr MARIA DUBERT zachwyciła piękną i oryginalną włoską               suknią z Mediolanu
z 76 letnim piosenkarzem z dawnych lat EDWARDEM HULEWICZEM



                                             z RYSZARDEM REMBISZEWSKIM
z WOJCIECHEM GĄSSOWSKIM
                                             z wicemarszałkiem SEJMU JERZYM WENDERLICHEM
                                                     z posłem DARIUSZEM JOŃSKIM
  Do zobaczenia na kolejnej premierze Teatru "SABAT"...
              BOHDAN GADOMSKI i właścicielka TEATRU "SABAT", prezes MAŁGORZATA POTOCKA, choreograf i reżyser wszystkich rewii...

                          Erotyczna komedia pomyłek
     Relacja z premiery "Hiszpańska mucha"w Teatrze „Kamienica”
                                Dla SAMBORA CZARNOTY rola Artura Spendera jest porażką

„Hiszpańska mucha”, czyli „Spanish, Fly Desire” to, afrozydiak, którego 5-7 kropel wlanych do dowolnego napoju i podanych 30 minut przed seksem, sprawi, że twój partner/partnerka są niesamowicie rozgrzani i gotowi na wszystko. To właśnie „Hiszpańska Mucha” inicjuje serię zabawnych wydarzeń o mocno erotycznym podtekście w nowej premierze Teatru „Kamienica”. Akcja rozgrywa się w Londynie, w klimacie lat 30-tych. Reżyser teatralny Arthur Spender przygotowuje rewię, w której ma wystąpić gwiazda londyńskich teatrów Nora Wallins, prywatnie jego partnerka. Ale ponieważ wyczerpał budżet, zmuszony jest poprosić o fundusze producenta Harrego Jo. Jego warunki okazują się trudne do spełnienia.
Wydarzenia są dosyć zabawne, ale opowiedziane teatralnym językiem wymyślonym przez Jakuba Przebindowskiego, reżysera spektaklu (bez stosownego dyplomu, niespełnionego jako aktora) nie wywołały u mnie śmiechu, co w przypadku komedii jest poważnym mankamentem. Przebindowski miał kilka ciekawych pomysłów inscenizacyjnych (scena wśród widzów, prezentacja multimedialna na dwóch ekranach z filmami stylizowanymi na tamte szalone lata, wejścia i wyjścia aktorów przez drzwi dla publiczności), ale nie potrafił poprowadzić aktorów w kierunku swobodnego, niewymuszonego grania lekkiej komedii. Swoje zbyt mocno przerysowane postacie umieścili w niebezpiecznym kierunku zagrywania się, co męczyło ich samych i widzów. Celował w tym niemający prawie żadnego doświadczenia w graniu komedii, aktor dramatyczny Sambor Czarnota. Jak się okazało, dobre techniczne opanowanie trików aktorskich, nie zawsze sprawdza się w konkretnych zadaniach. Wręcz siłowe zmaganie się z rolą reżysera Arthura Spendera powodowało, że Czarnocie nabrzmiewały żyły, pojawiał się pot, plucie śliną i widoczne straszliwe zmęczenie, co granej postaci zabierało podstawowe atuty charakterystyczne dla komediowej roli. Zła passa zawodowa nie opuszcza aktora, którego ostatnia rola serialowa w „Rezydencji” umknęła ogólnej uwadze wraz ze zdjętym z anteny serialem, a główna rola w filmie „Ixjana” braci Skolimowskich, nie zaistniała w ogóle poza premierą warszawską, bo na łódzkiej byłem jedynym widzem w salce z 5 rzędami krzeseł. Film zniknął z ekranów po 3 dniach. 
SAMBOR CZARNOTA poniósł porażkę w roli komediowej, może dlatego, że grał do tej pory przede wszystkim dramatyczne role w zupełnie innych gatunkowo przedstawieniach
Kuriozalna jest rola zwariowanej Funny granej przez żonę reżysera
Martynę Kliszewską-Przebindowską. Ustawienie jej na pograniczu niesmacznego kiczu i totalnego wygłupu, wyrządziło aktorce krzywdę. Anna Korcz też się za bardzo zagrywała, raz udawała, że umarła, innym razem, że jednak żyje. Jako rewiowa diwa była zbyt dramatyczna, chociaż aspiracje Nory Wallins pozostawały na poziomie teatru szekspirowskiego. Gdyby nie młody mąż, który wręczył żonie sto pąsowych róż, premierowe kwiatki były by bardzo skromne. Pani Ania przemówiła ze sceny własnym tekstem ”Ja też ciebie kocham”. Niespotykana prywata, ale były jakieś brawa. Niegustowne, niekiedy wręcz brzydkie kostiumy Tomasza Ossolińskiego nie upiększały tej i pozostałych dwóch aktorek, przeciwnie, wyglądały w nich wyjątkowo nieatrakcyjnie. Tylko Piotr Szwedes (producent Harry Jo) i Dorota Zięciowska (służąca Amanda) nie poddawali się całkowicie wizji reżysera - amatora i robili swoje, czyli grali lżej, swobodniej, naprawdę komediowo. Jaką rolę w tym zwariowanym światku odgrywa tytułowa „Hiszpańska mucha”? Poza tym, że odsłania erotyczne fantazje bohaterów, niekorzystnie wpływa na ich aktorskie pobudzenie, które niestety przekracza granicę dobrego smaku typowej angielskiej komedii. Przyjęcie premierowej publiczności było życzliwe, ale kurtuazyjne. Większość z 319 miejsc była zajęta przez zaproszonych gości i znajomych (sprzedano tylko dwa bilety!). W sumie salę zapełniło 350 osób. Ponieważ zabrakło sponsora na zapowiadany bankiet, tego praktycznie nie było, Mimo to goście rozmawiali do 1 nad ranem, W rekompensacie dyrektor teatru Emilian Kamiński opowiadał teatralne anegdoty.
BOHDAN GADOMSKI
                                                  Finałowy ukłon po nieudanej premierze...

Recenzent BOHDAN GADOMSKI na ciekawie i oryginalnie zaaranżowanym foyer Teatru "Kamienica" w Warszawie



          „Baba Chanel” wydarzeniem teatralnym w Łodzi
Recenzja BOHDANA GADOMSKIEGO z premiery w Teatrze im. S.Jaracza w Łodzi
Jest ich pięć. Mają od 75 do 90 lat. Tworzą zespół wokalny „Olśnienie”, chociaż nie mają już ani głosu, ani słuchu. Spotykamy się z nimi w Dzielnicowym Domu Kultury Głuchych na rosyjskiej prowincji. Emerytki przygotowują się do jubileuszowego koncertu. Ubrane w cerkiewne błękitne kostiumy, na głowach efektowne czepce, wyglądają zabawnie, ale nader atrakcyjnie. Siadają za długim stołem, na który same przygotowały potrawy. Wznoszą toasty, cieszą się życiem, wierzą w dobrą przyszłość, chociaż przez moment chcą być szczęśliwe. Czekają na kierownika zespołu, dyplomowanego akordeonistę, Siergieja, który wygląda równie niezwykle jak one.
Jeszcze nie wiedzą, że znacznie młodsza od nich, chociaż też emerytowana Roza Nikołajewna (jest tutaj na etacie ochroniarki) ma śpiewać na pierwszym planie. Gdy Siergiej im to uświadamia, dochodzi o buntu, w czasie, którego bliżej poznajemy charaktery chórzystek.
Trzeba mieć w zespole teatru tak doskonałe aktorki jak wybrane przez znakomitego reżysera rosyjskiego Nikołaja Koladę. To dla nich warto było wystawić tą arcyciekawą, wręcz porywającą, brawurową tragikomedię. Sztuka opowiada o życiu i przemijaniu. Groteskowe postaci wywołują śmiech, ale i zadumanie. Fantastyczną Kapitoliną jest Barbara Marszałek, która znów zaskoczyła swoimi nieograniczonymi możliwościami. Sarą Milena Lisiecka, ciągle przezabawnie recytująca poezję Cwietajewej, żyjąca w swoim wyimaginowanym świecie. Jakże trafnymi środkami wyrazu aktorskiego zbudowała Iraidę Zofia Uzalec. Dawno nie widziałem dramatycznej zwykle Bogusławy Pawelec w tak zabawnej i delikatnej zarazem roli (gra Ninę). Pyszna w roli Tamary jest Dorota Kiełkowicz. Ewa Wiśniewska-Audykowska trochę nie konsekwentna w prowadzeniu dziwnej, dwoistej postaci Rozy (zwanej też Babą Chanel), ale momenty miała świetne. Siergieja zagrał porywająco, na najwyższym diapazonie Mariusz Ostrowski, który zastąpił w tej roli Kamila Maćkowiaka, najbardziej rozhisteryzowanego aktora w Polsce, który złożył rezygnację z pracy w Teatrze im. S. Jaracza. Postąpił słusznie, bo to, co tutaj wyprawiał (zerwane w połowie spektakle, wulgarne strofowanie młodzieżowej widowni) przekraczało wszystko, co powinno być związane z kulturą bycia aktorem. Na foyer mówiono: „Król umarł, niech żyje nowy król!” W Łodzi jest nim teraz Mariusz Ostrowski, do tej pory pozostający w cieniu Maćkowiaka.
MARIUSZ OSTROWSKI rewelacyjny w roli Siergieja!
„Babę Chanel” wzięła na warsztat Izabela Cywińska i wystawi ją w Teatrze Polonia w Warszawie. W roli Siergieja Przemysław Bluszcz. Wydaje się, że jednak trzeba być Rosjaninem jak reżyser łódzkiego przedstawienia, aby tak wiarygodnie i przewrotnie, z rosyjskim szarmem, wyczarować rosyjski teatr ze wszystkimi jego niuansami w Polsce. Konkretnie w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi.
BOHDAN GADOMSKI



„Wyglądam jak świeża mogiła” powiedziała jubilatka, gdy scenę zaczęło pokrywać coraz to więcej kwiatów...

BENEFIS KRYSTYNY SIENKIEWICZ
Relacja z Teatru Komedia w Warszawie
       Red.BOHDAN GADOMSKI recenzent benefisu  z jubilatką KRYSTYNĄ SIENKIEWICZ
19 kwietnia br., zostałem zaproszony na benefis legendarnej artystki estradowej, kabaretowej, filmowej i telewizyjnej, 78-letniej Krystyny Sienkiewicz, która w tym roku obchodzi 60-lecie pracy. Trudno tyle lat pomieścić w ciągu jednego wieczoru, który co prawda trwał artystycznie i wspominkowo aż 6 godzin, ale, mimo, że to karkołomne przedsięwzięcie, to nie nużył, nie dłużył się, przede wszystkim za sprawą fenomenalnej beneficjantki.  Sienkiewicz swoją niezwykłą osobowością emanowała ze sceny Teatru „Komedia” i przytłaczała wszystkich, którzy z większym lub mniejszym powodzeniem usiłowali tam zaistnieć.

Gości powitała zbyt kameralna(radiowa) jak na takie gale w dużej sali na ponad 500 miejsc, Maria Szabłowska,
Maria Szabłowska
  której mimo wcześniejszych zapowiedzi nie towarzyszył Krzysztof Szewczyk. Pani Maria w efektownych, niebotycznie wysokich, czerwonych szpilkach, prawie natychmiast usiadła za stołem i stamtąd (nie wstając, choć wypadało) zapowiadała kolejnych gości z kwiatami, upominkami, wierszykami, pioseneczkami, wspominając także tych, którzy z nieznanych przyczyn nie dojechali (Olga Lipińska, Jerzy Połomski, Rafał Cieszyński, Maciej Damięcki, Krzysztof Kowalewski, Bohdan Łazuka). O Krystynie Sienkiewicz nie zapomnieli i dojechali: Kuba Sienkiewicz (bratanek, lekarz i artysta estradowy zarazem). Przesadnie wesolutka 80-letnia Sława Przybylska, wystylizowana na nastolatkę (krótka mini sukieneczka obszyta falbankami i wysokie szpileczki), co wzbudzało dwuznaczne uśmiechy na widowni. Weteranka piosenki z trudem wyszeptała „Pamiętasz była jesień”. Nieestetycznie utuczona i fatalnie ubrana w przykrótką, bardzo obcisłą sukienkę Lidia Stanisławska na szczęście obroniła się swoim altem, który jako najniższy z głosów najpóźniej się starzeje. 
 Jak zwykle urocza, pełna niewymuszonego wdzięku i z klasą Olga Bończyk postawiła na piosenkę przyjaciółki Krystyny Sienkiewicz, Kaliny Jędrusik i świetnie odnalazła się w benefisowych okolicznościach. Mile zaskoczyła mnie odwagą, temperamentem i wyrazem scenicznym Małgorzata Lewińska w słynnym „Kabarecie”, wokalnie bez zarzutu. Danuta Błażejczyk ubrała się niefortunnie w strój mniszki, aby promować ekshumowany musical „Siostrunie”, zapominając, że trzeba zadbać o figurę i resztę siebie przy każdorazowym wyjściu na scenę. 75 letnia Barbara Wrzesińska albo udawała na poważnie dawną pannę Basieńkę z kabareciku Olgi Lipińskiej, albo ją parodiowała.  W każdym bądź razie nowego pomysłu na siebie współczesną nie znalazła. Jakże sympatycznie zabawne, wręcz rozkoszne było trio w składzie Elżbieta Jodłowska, Grażyna Zielińska i Elżbieta Jarosik, partnerki Sienkiewicz z muzycznego spektaklu „Klimakterium”, w którym jubilatka już nie występuje. Dawne koleżanki nie zapomniały i konsekwentnie dojechały.
Elżbieta Jodłowska i Elżbieta Jarosik
  Siwiutki jak gołąb 76 letni Jan Pietrzak był mało zabawny i coś mu się zrobiło z aparatem mowy, bo nie zawsze podawany tekst był zrozumiały. Jeszcze mniej czytelny i mało zabawny był 76 letni Stanisław Tym, który przyjechał pociągami aż z Mazur, co kilkakrotnie podkreślał. Obronił się mimo pewnych niedociągnięć wokalnych Tadeusz Chudecki w pieśni neapolitańskiej „Tevoglio bene assai”. Klasę wokalną potwierdził Zbigniew Wodecki, tylko, dlaczego ciągle śpiewa tą samą piosenkę „Teatr uczy nas”. Rozbuchana jak nigdy Bożena Dykiel, nie przygotowała nawet wierszyka, za to darła się do Krystyny Sienkiewicz „ty podły typie, ty energio chodząca”. Nieskoordynowane ruchy, całowanie po rękach jubilatki wywołało zamieszanie i chaos na bądź, co bądź poważnej uroczystości.
Bożena Dykiel i Krystyna Sienkiewicz
  Na szczęście Olgierd Łukaszewicz zachował powagę przewodniczącego Związku Artystów Scen Polskich. Inni nieobecni udawali jak kochają Krysię z telebimu i wcale nie usprawiedliwiali swojej nieobecności (Jan Kobuszewski, Teresa Lipowska, Paweł Wawrzecki, Zbigniew Buczkowski, Krystyna Tkacz). Niezawodnym okazał się prezydent RP Bronisław Komorowski, który co prawda nie przyszedł, ale przysłał wielki kosz biało-czerwonych róż, który  zdominował wszystkie inne wiązanki. Bardzo skromne były kwiatki od ministra kultury i dziedzictwa narodowego, którego reprezentantka coś sensownego usiłowała powiedzieć, ale jej nie wyszło. Jubilatka otrzymała odznakę Rady Miasta „Zasłużona dla Miasta Warszawy”. Na koncie ma także Prometeusza, Gloria Artis, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.
Na tronie siedzi królowa wieczoru, skromnie ubrana w lekko dopasowany kostium z nabłyszczanego materiału i wysokie, troszkę zbyt ciężkie szpilki. Gdyby nie jej poczucie humoru i błyskotliwe riposty na to, co słyszała na swój temat na uroczystości, to niewiadomo jak przebiegałby ten bardziej zaimprowizowany aniżeli perfekcyjnie przygotowany jubileusz. Scenariusz usiłowała napisać, a całość z wielkim trudem wyreżyserować nieznana szerzej aktorka i prezenterka estradowa Marzanna Graff. Wszystko zaczęło się z ponad półgodzinnym opóźnieniem, co natychmiast zawaliło konstrukcję godzinową dalszych części programu. Spektakl „Harold i Matylda” rozpoczął się o godzinie 20..00. Przedzielił go skromniutki katering z mikroskopijnymi tartinkami i cierpkim winem na 10 pierwszych osób, dla pozostałych 490 osób już nie starczyło. Organizatorzy z Impresaryjnego, „Ale, Teatr” nie sprostali tak dużemu przedsięwzięciu, które ich wyraźnie przerosło. Dobrze, że jubilatka tego nie widziała, bo popsułoby to jej humor, którym pozornie tryskała, bo tak naprawdę była śmiertelnie zmęczona. Po spektaklu „Harold i Matylda” podpisywała swoją najnowszą książkę „Cacko” dla najwierniejszych wielbicieli.
Czarna, smutna, amerykańska komedia „Harold i Matylda” autorstwa Colina Higginsa opowiada o porozumieniu ludzkich dusz nieograniczonych różnicą wieku, poglądów, pochodzeniem. Pointą spektaklu jest, że zawsze można znaleźć gałąź, na której jest możliwość wspólnego języka. Harold ma 19 kat, Matylda 80, mimo tej różnicy wieku porozumiewają się ze sobą znakomicie. Finał jest wielce zaskakujący. Harolda gra 33 letni aktor serialowy Tomasz Ciachorowski, tworząc z tej postaci introwertycznego, trochę ekscentrycznego młodzieńca, szukającego drogi dla siebie. Gra go rewelacyjnie, z wielkim wyczuciem wszystkich niuansów i szalenie prawdziwie.
   TOMASZ CIACHOROWSKI wspaniale partnerował Krystynie Sienkiewicz w benefisowym spektaklu
Rewelacyjny, prawdziwy,wzruszający i zaskakujący w roli Harolda TOMASZ CIACHOROWSKI i mistrzyni sceny, magnetyczna KRYSTYNA SIENKIEWICZ
Krystyna Sienkiewicz wciela się w Matyldę, nieprawdopodobnie inteligentną i magnetyczną postać, trochę zwariowaną. Czyni to po mistrzowsku, z dbałością o każdy detal. Oboje siedząc na podświetlanym drzewie za tiulową ścianą, robią ogromne wrażenie. Są bardzo filozoficznie poetyccy. W finale tak wzruszający, że publiczność ociera łzy. Reżyser Dariusz Taraszkiewicz precyzyjnie i konsekwentnie kreśli swój spektakl, potwierdzając jak pięknie się rozwija, z wykształcenia jest także aktorem i wokalistą oraz menadżerem kultury…To jego najlepsze z dotychczasowych przedstawienie.
BOHDAN GADOMSKI
 BOHDAN GADOMSKI z  DARIUSZEM TARASZKIEWICZEM, reżyserem    "Harolda i Matyldy", a jednocześnie odtwórcą roli Księdza...


BOHDAN GADOMSKI i KRYSTYNA SIENKIEWICZ zapraszają na spektakl "HAROLD i MATYLDA, który wędruje po benefisie artystki  po Polsce...



Moc tenorów
Relacja z XV Wielkiego Turnieju Tenorów w Szczecinie

29 czerwca br., po raz 15-ty odbył się w Szczecinie Wielki Turniej Tenorów. Jako miejsce wybrano Teatr Letni (amfiteatr) im. Heleny Majdaniec. Zgromadzonej licznie publiczności nie przeszkodził deszcz, atmosferze święta sztuki klasycznego belcanta również. Wszystko zapowiadało ważne wydarzenie. Wybrani drogą eliminacji wstępnych uczestnicy (8 tenorów z Polski, Stanów Zjednoczonych, Gruzji, Włoch) w większości reprezentowali wysoki poziom, chociaż moje oceny zapisywane w notatniku, nie dla wszystkich były jednakowe.
Potrzeba podzielenia się z odbiorcami sztuki śpiewania swoją estetyką i talentem połączona z wrażliwością i predyspozycjami wokalnymi dana była wszystkim śpiewakom. Mogłem się przekonać, jaka wspaniała interakcja zachodzi między artystami a publicznością, także o tym, że na Wielki Turniej Tenorów czekają w Szczecinie wykonawcy, organizatorzy i publiczność. Ciekawostką jest fakt, że nie ma jury, bo o zwycięstwie decyduje publiczność wkładając do koszy roznoszonych przez hostessy róże dla swojego ulubieńca.
Rywalizacja na piękne melodie i walka o względy publiczności nieobca jest operze od samego jej początku. Wśród laureatów Wielkiego Turnieju Tenorów Opery „Na Zamku” w Szczecinie, znaleźli się m.in. Sylwester Kostecki, Tomasz Kuk, Paweł Skałuba, Dariusz Stachura, Teodor Ilincai, Marius Manea, Hector Lopez, Jiun Gim.
W tym roku o tytuł najlepszego tenora walczyli: Mikołaj Adamczyk z Poznania, u mnie oceniony dwukrotnie na ocenę dobry z plusem i dobry. Theodore Chletsos z USA, z doświadczeniami rewiowymi i kabaretowymi, u mnie z ocenami dobry minus i dobry. Frederico Lepre z Włoch, z imponującymi wysokimi dźwiękami, z dobrze wyszkolonym głosem, ale nie wybitny, co sklasyfikowałem na cztery i cztery z plusem. Irakli Murjikneli wszechstronnie wykształcony, laureat wielu nagród, ale jak do tej pory nieznany poza Gruzją (pracuje w Tbilisi). Za oba występy otrzymał u mnie dwukrotnie piątki z plusami. Mateusz Myrlak z Warszawy, wychowany w rodzinie polskich śpiewaków operowych, studia ukończył w kasie swojego ojca Kazimierza Myralka. Mimo solidnego przygotowania nie mogłem go ocenić wyżej niż dostateczny z plusem. Podobno był chory. Wojciech Sokolnicki z Poznania zaimponował publiczności dużym głosem, który zrobił wrażenie w arii Cavaradossiego z III aktu „”Toski”” i to do tego stopnia, że postawiłem mu szóstkę, ale popularną pieść z kręgu muzyki pop „Time to say goodbye”” wykonał zbyt siłowo w górnych partiach i znacznie mniej atrakcyjnie aniżeli w dolnych i średnicy i za to otrzymał ode mnie pięć z minusem. Tomasz Tracz z Wrocławia to średniej klasy śpiewak, z większym powodzeniem wykonujący dzieła oratoryjno-kantatowe i pieśni niż arie operowe. Oceniłem go na trzy z plusem i cztery z minusem. Jedynym tenorem turnieju, który otrzymał dwie szóstki był tegoroczny dyplomant Akademii Muzycznej w Łodzi (klasa wybitnego tenora dr Krzysztofa Bednarka, 24-letni Łukasz Załęski. Nikt w Polsce nie śpiewa obecnie tak wzruszająco arii księcia Sou-Czonga z „Krainy uśmiechu” jak Łukasz. Turniejowa aria Rodriga z III aktu opery „Cyd” była równie popisowa i oczarowała szczecińską publiczność pasując młodziutkiego śpiewaka na ulubieńca publiczności. Glos pełen blasku i siły.
Łukasz Załęski otrzymał nagrodę od Stowarzyszenia Miłośników Opery i Operetki w Szczecinie dla najmłodszego tenora i nagrodę specjalną (finansową). Niewiele więcej od niego, bo 631 róż i tytuł zwycięzcy turnieju powędrował do Wojciecha Sokolnickiego. 10 tysięcy złotych było dopełnieniem nagrody publiczności. Orkiestra Opery „Na Zamku” pod batutą Vladimira Kiradjieva uznała, że najlepiej współpracowało się jej z Gruzinem Irakli Murjikneli, który otrzymał nagrodę specjalną w postaci propozycji angażu w produkcji tego teatru w następnym sezonie. Podobną nagrodę przyznano także reprezentantowi Włoch Frederico Lepre. Na zakończenie turnieju wszyscy tenorzy zaśpiewali „O sole mio”. Zgotowano im owacje na stojąco i proszono o bis. Gospodynią turnieju była Anna Dereszowska, z klasą i wdziękiem.
Ja z kolei poprosiłem za kulisami o krótką rozmowę Łukasza Załęskiego, który rozdawał największą ilość autografów.
-Co daje początkującemu śpiewakowi udział w takim turnieju jak ten w Szczecinie?
-Nowe doświadczenie, mnóstwo emocji, możliwość spotkania ze wspaniałymi tenorami i podpatrzenia jak śpiewają.
-, Na co przeznaczy pan 3 tysiące złotych nagrody?
- Na wakacje, które zamierzam spędzić w Czarnogórze.
- Co szczególnie zapamiętał pan z tej imprezy?
- Próby z kolegami tenorami, współpracę ze wspaniałym dyrygentem i znakomitą orkiestrą. Pan Vladimir, Kiradjiev, okazał mi dużo serdeczności i troski o jak najlepszy występ w turnieju.
BOHDAN GADOMSKI



Sto Gwiazd
Relacja z 18 Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach

Do Międzyzdrojów przyjechało w tym roku 100 gwiazd, które wzięły udział w 13 spektaklach teatralnych i 4 koncertach muzycznych. Gwiazdy można było zobaczyć także na dużym ekranie na 5 projekcjach filmowych. Na spotkaniach z fanami. Nowa ekipa szefująca festiwalowi z dyrektorami Jadwigą Bober, Olafem Lubaszenko, działa coraz bardziej profesjonalnie i mimo skromniejszego niż ongiś budżetu, z rozmachem i różnorodnością oferty programowej. Rzecznik prasowy Alicja Myśliwiec zawsze przygotowana.
Nie zmieniły się główne założenia, w których widz z każdego przedziału wiekowego może znaleźć coś dla siebie. Ja też znalazłem interesujące mnie pozycje, obejrzałem, rozmawiałem z ich twórcami i artystami. Ta relacja pozwoli zajrzeć zainteresowanym w to, co było najciekawsze na festiwalu. Celebrycka plotkarka Karolina Korwin Piotrowska nazywa Festiwal Gwiazd „festiwalem lansu” i nie wie - jak sama pisze, „po, co ten spęd jest”. A wystarczyło przyjechać i po dziennikarsku naocznie zobaczyć spektakle teatralne, monodramy, warsztaty teatralne, bajki dla dzieci, koncerty zespołowe, spotkania z ich wykonawcami, wernisaże malarskie, nawet mecz piłki nożnej artyści kontra samorządowy i dopiero wtedy wyrazić swój stosunek do tego, co działo się na kilku scenach w Międzyzdrojach.
Kulminacyjny punkt
Miał miejsce w piątek 5 lipca. O godzinie 20.30 wytypowani do odcisków dłoni w Alei Gwiazd, prezentowali się najpierw na czerwonym dywanie, a potem we wspomnianej alei, na której już jest ponad 134 odcisków najwybitniejszych polskich artystów ze świata kultury i sztuki. Siedzimy w kilku rzędach krzeseł tuż za stolikami z nominowanymi i widzimy, że zapowiada się wielka gala, rejestrowana przez Drugi Program TVP. Za barierkami cztery tysiące ludzi, którzy uwielbiają takie i podobne imprezy, oglądane przez nich tylko w telewizji. Nie bardzo wiem na czym polegała reżyseria Krzysztofa Jasińskiego, ale porządek był i każda z gwiazd wychodziła w wyznaczonej kolejności. Pewna nieporadność gospodarzy: aktora Tomasza i satyryka Andrzeja Poniedzielskiego na swój sposób wnosiła świeży powiew i osłaniała obu panów i nas widzów przed sztampą charakterystyczną w tego typu prezentacjach laudacjach.
Nie bardzo wiem, dlaczego spośród piosenkarek do odciśnięcia dłoni zaproszono nieobecną od kilku lat na rynku Hannę Banaszak, ale jej obecność trochę tłumaczy występ z jedną jedyną wokalizą w koncercie „Satanorium”. Wokaliza piękna, ale strój fatalny, ponury, jak na stypę pogrzebową, zauważono brak bielizny. Dziwi obecność trojki reprezentantów niekończącego się serialu „Czas honoru”, który nie daje się już oglądać, tym bardziej, że Antoni Pawlicki, Jan Wieczorkowski, a przede wszystkim Maciej Zakościelny, nie zrobili niczego znaczącego w mijającym sezonie filmowo-telewizyjnym. Nie dotrzymał im towarzystwa popularny aktor-amator Jakub Wesołowski i zapowiadana Magdalena Różczka, chociaż ich odciski były wcześniej przygotowane. Zakościelnego bardziej interesowała czysta wódka, którą pił z Pawłem Małaszyńskim w ulicznym barze, aniżeli jakikolwiek spektakl kolegów. Ponadto ubrał się fatalnie, jakby zapomniał krawata i marynarki. Z kolei Pawlickiemu i Wieczorkowskiemu było wyjątkowo niekorzystnie do twarzy w garniturach. Za to promienna, pełna wdzięku i temperamentu Joanna Kurowska przypominała swoim wejściem i zejściem Marylin Monroe. Przyjemnie jest popatrzeć na takie urocze aktorki, doskonale ubrane. W tym wypadku suknia od Chanel, buty od Guciego, biżuteria Swarowskiego, marynarka od Zarah. Mniej efektownie wypadła Ewa Kasprzyk, czarna bluzka do przyjęcia, ale biała spódnica absolutnie nie. Aktorce przeszkadzał mąż, który jakby pomylił galę z knajpą. Ochrona interweniowała dwa razy. Marta Lipińska nowych, ciekawych ról nie ma, ale za całokształt należy się jej festiwalowe wyróżnienie. Emilian Kamiński był źle ubrany, nieogolony, doń odcisnął za aktywność biznesową (jest dyrektorem własnego teatru),  nie za aktorstwo, bo gra niewiele i nic znaczącego. Edward Linde Lubaszenko za całokształt solidnego aktorstwa. Jan Wołek -wiadomo. Janusz Zaorski za to, co kiedyś zrobił. Jerzy Satanowski za twórczą konsekwencję. Janusz Morgenstern dostał nagrodę pośmiertną, odebrała żona Krystyna, Cierniak-Morgenstern. Były telebimy, efekty, podniosły nastrój... Na koniec bankiet do rana.
Gran, Villas i Jędrusik
Dwa spektakle oparte o biografie wielkich gwiazd-legend Wiery Gran, Violetty Villas i Kaliny Jędrusik, były tymi, na które szczególnie czekałem, Pierwszego na premierze nie widziałem, drugi oglądałem z zapartym tchem. Bardzo trudne zadania aktorskie, wymagające ogromnej kondycji psychicznej i fizycznej od aktorów. „Wiera Gran” w reżyserii Barbary Sass, opowiada o artystce  kabaretowej występującej w najsłynniejszych salach koncertowych świata. Oskarżona o współpracę z gestapo, pomimo oczyszczenia z zarzutu, do końca życia nie przestała się ukrywać, Sztuka jest próbą stworzenia jej psychologicznego wizerunku. Kameralny spektakl o życiu wielkiej, ale zapomnianej w Polsce gwieździe estrady żydowskiego pochodzenia. Justyna Sieńczyłło gra Wierę fenomenalnie! Stopień aktorskiego wcielenia się w odtwarzaną postać niezwykle wysoki. Identyfikacja porażająca. Do tego piękny śpiew, prawda wewnętrzna i szczerość w budowaniu cech charakterystycznych Wiery Gran, czyni z jej roli kreację, jakiej na festiwalu nie było w innych spektaklach. Rewelacyjnie partneruje aktorce Paweł Burczyk, wcielający się w kilka postaci, idealnie korespondujący z tym, co dzieje się w jej życiu. Obje prezentują wysokiej klasy aktorstwo. Ludzie na widowni płakali. Po spektaklu pobiegłem za kulisy z gratulacjami i bohaterce wieczoru wręczyłem miniaturową złotą torebeczkę inkustrowaną szafirami i szmaragdami.
„Kallas, czyli spotkanie dwóch legend...” jest opowieścią o artystkach pochodzących z zupełnie innych światów, ale sporo je łączyło. Obie niezaakceptowane do końca przez środowisko artystyczne. Spektakl opowiada o 6 spotkaniach Violetty Villas z Kaliną Jędrusik. Ale to fikcja inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. W postać Villas wciela się wybornie Ewa Kasprzyk, która pogłębiła jej postać, nabrała więcej dystansu i zastosowała moje drobne uwagi z premiery w Warszawie. Jej Villas ogląda się teraz z przyjemnością. Nie razi przerysowana prymitywność Czesławy Cieślak- Gospodarek -Kowalczyk,  bardziej śmieszy aniżeli irytuje. Jeszcze większą precyzję w budowaniu postaci Kaliny Jędrusik zastosowała wspaniała Joanna Kurowska, której głos bardziej niż na premierze przypominał jedyny w swoim rodzaju wolumen Kaliny, co sprawiało, że czuliśmy jej oddech. Hanna Kochańska i Beata Kawka w epizodycznych zadaniach wprost przepyszne. Publiczność wstała i długo biła brawa. Olaf Lubaszenko reżyserując farsę „Single i remiksy”, nie po raz pierwszy pokazał swój duży talent reżyserski. Brawurowo poprowadził rozbuchane i kipiąjące temperamentem aktorki: Weronikę Książkiewicz i Annę Muchę, obie bardzo efektowne na scenie. Weronika prezentuje typową kobietę sukcesu, prezesa wielkiej korporacji wydawniczej.  Mucha nie dorównuje jej warsztatem aktorskim, ale jak na aktorkę amatorkę, radzi sobie całkiem nieźle. Wojciech Medyński gra bardzo ostro, momentami niebezpiecznie zbliża się do karykatury swojej postaci, ale za to pokazuje, że posiada środki komediowe i może grać kogoś tak zwariowanego jak jego bohater. Na szczególną uwagę zasługuje Lesław Żurek, jeden z najsympatyczniejszych aktorów swego pokolenia. Tutaj zdumiał mnie i oszołomił nieznanymi wcześniej możliwościami aktorstwa komediowego. Jego postać jest jakby w opozycji do pozostałych, aktor umiejętnie to punktuje i z wielkim wdziękiem kreśli swojego bohatera, jakże innego od pozostałych postaci tej przezabawnej sztuki.
 W „Ślubie doskonałym” w reżyserii mistrza farsy Marcina Sławińskiego, swój wielki kunszt aktorstwa komediowego pokazuje  Ewa Kasprzyk, która już samym pojawieniem się na scenie robi piorunujące wrażenie. Marta Żmuda-Trzebiatowska bardzo się rozwinęła i nie tylko pięknie wyglądała, ale i świetnie zagrała, znakomicie czując komedię. Nie można tego powiedzieć o Pawle Małaszyńskim, który jest za mocny, za twardy do zadań komediowo-farsowych i nawet tak doświadczony reżyser jak Marcin Sławiński, nie potrafił wykrzesać z aktora tego, co niezbędne w tego typu aktorstwie. Małaszyński, co rusz zalewał się potem, co nie wyglądało estetycznie. Mógłby się dużo nauczyć od świetnych Katarzyny Glinki i Andrzeja Nejmana.
Szafa gra
Z uwagi na opóźnienie spowodowane przedłużającą się galą w Alei Gwiazd, grupa wokalno-rozrywkowa „Szafa gra” ze znakomitą Barbarą Melzer na czele, zaprezentowała o wyjątkowo późnej porze znane piosenki, odkryte na nowo, wykonywane z dawką humoru i przymrużeniem oka, co rozbawiło publiczność w amfiteatrze. Z kolei widowisko „Santorium” z piosenkami Jerzego Stanowskiego, gdyby miało reżysera i precyzyjny scenariusz, mogłoby wznieść się na jeszcze wyższy poziom. Jak to się stało, że nie zaistniała w nim utalentowana i charyzmatyczna wokalistka, jaką niewątpliwie jest Dorota Osińska? Za to Joanna Lewandowska i Arkadiusz Brykalski uzupełnili poziom wokalny tych, którzy wypadli słabiej lub nie zaistnieli. Dla młodzieży był koncert zespołu lat 70-tych i 80-tych Dżem ze świetnym wokalistą Maciejem Balcarem. Rozczarował dziwny w charakterze i wcale nie taki zabawny jak zapowiadano koncert „Czas nas uczy pogody”, który nie wiadomo, po co i dlaczego wymyślił Krzysztof Materna. Wśród wykonawców seniorzy amatorzy wykonujący zdaniem Materny „perły polskiej muzyki rozrywkowej”. W założeniu miał to był koncert o młodości w starości, czyli o tym, że wraz z wiekiem przybywa nam doświadczeń i mądrości, ale pozostaje też radość, energia, zachwyt nad światem, czy chęć tworzenia. Do grona osób śpiewających wyłoniono 19 osób na podstawie kilku przesłuchań. Koncert miał być antidotum na stereotypowe „polskie” rozumienie starości. Czy rzeczywiście nim był? Wątpliwe. Reżyser dobrał wykonawców na zasadzie, że pokaże tych, którzy źle śpiewają, ale ludzi to rozbawi. Sprzedano zaledwie 50 biletów. Smutny, nieciekawy finał tegorocznego Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach. Podobno zabrakło pieniędzy na coś bardziej wystrzałowego. Za to pozostanie 12 dłoni odciśniętych w brązie, które przez cały rok oglądają wczasowicze i odwiedzający kurort nad Bałtykiem. Gala odciskania dłoni odzyskała dawny blask. Budżet wyniósł zaledwie ok. 1, 2 mln złotych, co nie przeszkodziło, żeby było atrakcyjnie. Impreza była lokalna, sponsorzy również, ale zasięg i szum wokół niej ogólnopolski.
BOHDAN GADOMSKI



Ach, jak przyjemnie!
Relacja z 50 Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu

Organizator tegorocznego festiwalu w Opolu, Program Pierwszy TVP, zamiast dyrektora, powołał dwuosobową komisję artystyczną w osobach Zuzanny Łapickiej-Olbrychskiej i Mikołaja Dobrowolskiego, który jednocześnie był rzecznikiem prasowym (tak profesjonalnego rzecznika, świetnie przygotowanego do odpowiedzi na najtrudniejsze pytania, dawno tutaj nie było). To właśnie rzecznik wytłumaczył mi, dlaczego pewnych gwiazd na jubileuszowym festiwalu nie było.
Nieobecni
Nie było fascynującej nas przez lata Zdzisławy, Sośnickiej, bo mimo zaproszenia, odmówiła, gdyż definitywnie wycofała się z show-biznesu. Zaocznie została odznaczona Ikoną Festiwalu, której nie odebrała osobiście. Dla Joanny Rawik również przygotowano tę symboliczną nagrodę i na pewno zostanie wręczona piosenkarce, która podobnie jak Teresa Tutinas, od lat nie funkcjonuje w środowisku muzycznym, dlatego zdecydowano się na innych wykonawców. Z kolei Edyta Geppert dostała propozycję występu w gali jubileuszowej, rozmowy trwały z jej menadżerem, ale nie interesował jej występ z jedną piosenką, za rok wystąpi z dłuższym recitalem, bo będzie znacznie mniej wykonawców. Poprosiła, żeby nie wykorzystywać w gali jubileuszowej piosenek z jej repertuaru. Krzysztof Krawczyk otrzymał dwie propozycje występu w SuperJedynkach i w Gali Jubileuszowej, rozmowy trwały długo, aż przyszedł list od jego menadżera, że nie ma możliwości odwołania wcześniej zaplanowanych koncertów. Podobnie dwa razy miał wystąpić Andrzej Piaseczny, ale mendżerka poinformowała telewizję, że ma zakontraktowane dużo wcześniej koncerty i nie może pojawić się w tym samym terminie w Opolu. W przypadku Wojciecha Młynarskiego na przeszkodzie stanęły sytuacje rodzinne i zarezerwowane miejsce na turnusie pobytu wypoczynkowego. Zastąpił go syn Jan Młynarski z Melą Koteluk w specjalnym medley piosenek z jego repertuaru. Nie było też najpopularniejszych zespołów tamtych lat Trubadurów i Czerwonych Gitar, bo nie grają w oryginalnych składach i organizatorzy bali się pokazać ich w obecnych, podobnie jak Lombard. W nowym składzie obecność na gali byłaby nieuzasadniona. Zaproszono Edytę Górniak, ale nie zgodziła się na zaśpiewanie piosenki z repertuaru Anny German, w zamian zaproponowała piosenkę „To nie ja byłam Ewą” i kilka innych. Padła propozycja medley przebojów, ale pani Edyta nie zaakceptowała tego. Nie było czasu na mini recital. Zdziwienie budzi zaproszenie antywokalistów zupełnie z opolskim festiwalem niezwiązanych; Agi Zaryan, Meli Koteluk, Marka Dyjaka, z grupy tzw. „bezgłosi”. Oni zabrali czas antenowy Górniak. Na szczęście odliczyli się inni, którzy zapisali piękne karty w historii polskiej piosenki (m.in. Irena Santor, Jerzy Połomski, Magda Umer, Alicja Majewska, Michał Bajor, Kayah, Maryla Rodowicz, Stan Borys, Zbigniew Wodecki)... Gorzej było z młodą kadrą, spośród której pewne nazwiska budziły kontrowersje (Jula, Natalia Przybysz, Stasha, Ewelina Lisowska, Donatan)...
Mimo to, jubileuszowy festiwal został na miejscu i później wśród telewidzów, uznany za najlepszy w ostatnich latach, a koncert finałowy miał rekordową ilość widzów, około 6,5 miliona (część pierwsza), druga 3 miliony, bo była niedziela, koniec weekendu, ludzie udają się rano o pracy. Koncert nie mógł trwać w nieskończoność. Ale mimo to, w udziałach było 50 procent oglądalności w tym paśmie i TVP była liderem. Analizując dokładniej słupki oglądalności, „Debiuty” miały około 2 miliony 600 tysięcy, czyli 30 procent udziałów w rynku. ”Premiery” - 4 miliony 60 tysięcy. „Superjedynki” 4 miliony 100 tysięcy, Kabareton 3 miliony 700 tysięcy w pierwszej części i 1 milion 700 tysięcy w drugiej.
Maryla i nowe gwiazdy
Największą gwiazdą festiwalu była niepożyta, wciąż żywa, imponująca formą i energią Maryla Rodowicz. Ubrana w czerwoną długą suknię, wywoływała sporo kontrowersji, bo suknia jednym się podobała, drugim absolutnie nie. Jako prowadząca była stremowana i momentami nieporadna, ale i tak wszyscy chcieli ją słyszeć śpiewającą, a niemówiącą. Partner Borys Szyc nie bardzo pomógł, ale też nie był „obciachowy”, można było na niego patrzeć, bo bardzo schudł. Oboje prowadzili Koncert „Debiuty”, w którym młodzi wykonawcy śpiewali piosenki z repertuaru Maryli Rodowicz, m.in. „Wariatka tańczy”, Sing Sing”, Łatwopalni”, „Małgośka”, „Ludzkie gadanie”, „Dobranoc panowie”, „Konie”. Poziom wysoki, kilka osób mocno wyróżniających się; Marta Podulka,Tomasz Korpanty, „Eden Express”. Ale za objawienia nie tylko tego jednego koncertu, lecz całego festiwalu, należy uznać prezentowaną przeze mnie niedawno 27-letnią aktorkę i wokalistkę Natalię Sikorę i 26-letniego Marcina Januszkiewicza, aktora i wokalistę. W zwycięstwie różniła ich minimalna ilość punktów. Oboje są zaprzyjaźnieni od czasów studiów w Akademii Teatralnej w Warszawie. Dali wspólny koncert „Natalia i Marcin śpiewają Joplin, Osiecką, Hendrixa i Szpilmana”. Ona jest w warszawskim Teatrze Polskim. On w Teatrze Studio. Zachwycona Maryla Rodowicz prosiła na scenie, żeby Marcin przestał grać w teatrze, a zajął się wyłącznie śpiewaniem. Zadałem mu kilka pytań.
-Czy zamierza pan dalej podążać w kierunku aktorstwa, czy przychyli się do prośby Maryli Rodowicz?
- Wielość możliwości wypowiedzenia się artystycznie, daje mi poczucie sensu, przyjemność i satysfakcję.
-To pani Rodowicz będzie zwiedziona!
-Nie zamierzam jej zawieść. Godzę aktorstwo i śpiewnie od kilku lat, o czym nie wiedziała wcześniej.
-Będzie pan wokalistą, czy śpiewającym aktorem?
- Zdecydowanie wokalistą, nie bardzo rozumiem nurt zwany piosenką aktorską. Chcę nie tylko śpiewać, ale komponować, aranżować i pisać teksty. Żeby nie miało to nic wspólnego z byciem szansonistą.
-Kto przygotował z panem festiwalowa piosenkę „Dziewczyna ze snu”?
-Sam z towarzyszeniem Łukasza Czekały, skrzypkiem, z którym pracuję Aranż zrobiliśmy wspólnie z Marcinem Majerczykiem, gitarzystą pani Maryli. Wybrałem piosenkę sam. Na początku miała być piosenka „Diabły w deszczu”, to sugestia Maryli Rodowicz, ale w mojej ocenie nie był to dobry utwór na festiwal.
Sikora i Januszkiewicz nadali „Debiutom” inny wymiar artystyczny i bardzo zawyżyli poziom. Wyróżnili się na, tyle, że po festiwalu spadł na nich deszcz propozycji. Wybierają najciekawsze. Narodziły się nowe gwiazdy, o których mówi się i pisze „artyści piosenki”.
Wypadek przy pracy
Tak można potraktować niefortunny występ śpiewającej aktorki serialowej Joanny Moro, która ujawniła, że nie potrafi śpiewać jak Anna German, w którą wcieliła się w polsko-rosyjskim serialu. Ogromna oglądalność i zainteresowanie mediów jego bohaterką, sprawiło, że TVP postanowiła raz jeszcze postawić na Moro, z nadzieją, że jej udział w opolskim festiwalu przyniesie wysoką oglądalność. Oglądalność była rzeczywiście duża, ale aktorka smakowała porażkę, która niekorzystnie może się odbić na dalszym przebiegu jej kariery. Co prawda teraz będzie grała włoską tancerkę w serialu rosyjskim, ale ukaże się u nas płyta z jej interpretacjami piosenek z repertuaru German. Kto ją kupi, jeżeli wykonawczyni nie ma głosu i słuchu?
Kto odpowiada za to, co przydarzyło się aktorce na festiwalu? Poprosiłem o rozmowę kierownika muzycznego i zarazem dyrygenta festiwalowej (znakomitej) orkiestry niezawodnego Tomasza Szymusia.
- Czuje się pan odpowiedzialny za wokalną i muzyczną porażkę Joanny Moro w Opolu?
- Nie mogę się czuć odpowiedzialny, bo ja nie śpiewałem?
-Ale dopuścił pan aktorkę do występu, słysząc jak śpiewa na próbie.
- Na próbie było lepiej, całkiem do zniesienia. Występ na koncercie był porażką.
-Co było przyczyną tej porażki?
- Wydaje mi się, że nadmierny stres. Już przy wyjściu na scenę przewróciła się, ja już wystartowałem z orkiestrą i głupio było przerwać. Jak zobaczyła wielotysięczną publiczność, zestresowała się dodatkowo. Zapewne nie słyszała początku granego przez orkiestrę, nie mogła się skupić. Jak się uspokoiła, w drugiej zwrotce było lepiej. Przestraszyłem się stanu, w jakim się znalazła, aż mi się jej żal zrobiło.
-Rozmawiał pan z Joanną po niefortunnym występie?
- Tak i starałem się ją pocieszyć.
-Czyli miała świadomość nieudanego występu?
- Tak. Była strasznie zdenerwowana. Nigdy nie występowała przed tak dużą publicznością. Doszła presja, że jej występ jest szczególnie wnikliwie oglądany także przez miliony telewidzów.
„Premiery” były najsłabszym koncertem. Fakt, że cztery nagrody zdobyli Golec uOrkiestra, potwierdza poziom pozostałych piosenek i ich wykonawców, wśród których najlepsza była Magda Steczkowska, perfekcyjnie przygotowana do swojego występu (piosenka „Odchodzę”), Olga Bończyk (powiało profesjonalizmem, ogromną muzykalnością i kapitalną techniką wokalną). Niespodziankę zrobił ansambl „DWIE+Jeden ( Anna Dereszowska, Ada Fijał, a przede wszystkim, brawurowy Maciej Zakościelny, którego ruch sceniczny i przymrużenie oka do tekstu i muzyki był trafiony w punkt. To Maciej przygotował utwór estradowo, miał na to jeden dzień.
SuperJedynki
Doświadczony reżyser festiwalowy Leszek Kumański nadał świetne tempo koncertowi, w którym byli współcześni ulubieńcy polskiej, publicznści. Każdy miał swój mini blok, w którym pokazywał siebie z najlepszej strony. Blue Cafe z coraz lepszą wokalnie i ruchowo Dominiką Gawędą, dali show według najmodniejszych wzorów światowych show tego typu. Wspaniałe efekty, pochodnie, dymy, ognie, balony, to szczególnie podobało się publiczności. Podobnie było z Anią Wyszkoni, która jest już bardzo dojrzałą artystką i dobrze zna prawa rządzące na estradzie. Potwierdził to jej znakomity występ dopracowany w każdym szczególe. Pectus są zespołem, który w rodzinnym składzie robi coraz większą furorę. Mile zaskoczyła mnie Beata Kozidrak, która już wie, co to jest efektowne show i wykorzystała w nim wszystkie swoje atuty. Fantastyczna forma głosowa, kapitalny pomysł na wieloczęściowy kostium, który wzmacniał atuty jej występu, bodajże najlepszego, jaki oglądałem na festiwalu w Opolu. Gratulacje!
Opole! Kocham Cię! –Gala Jubileuszowa
Finałowy, 5 godziny koncert udowodnił, że dawne gwiazdy to profesjonaliści, którzy mają głosy i potrafią śpiewać. Irena Santor rewelacyjnie zaśpiewała swój wielki przebój „Powrócisz tu”, arcytrudną piosenkę, którą obok niej nagrała swego czasu tylko Violetta Villas. Gorzej było z bluzką i spódnicą, jakby nie bardzo odpowiednimi na taką wielką galę. Natalia Kukulska zaśpiewała inaczej niż zwykle i tak jak lubię. Wielka przyjemność obcowania z wokalistką o tak dużej kulturze wykonawczej. Alicja Majewska niczego nie straciła z formy i techniki śpiewania. Imponujące, że tak dobrze także i teraz. Analogicznie jest ze Zbigniewem Wodeckim (cudny był „Sen o Warszawie”, wręcz finezyjnie zaśpiewany).Łukasz Zagrobelny przy pomocy aranżera Tomasza Szymusia, tchnął nowe życie w stare przeboje Piotra Szczepanika, odświeżając je i nadając nowy urok, no i ten głos, którego Szczepanik nigdy nie miał. Urokliwe wykonanie. Michał Bajor fascynujący w „Ogrzej mnie”, orkiestra zrobiła swoje. Publiczność szalała. Ja też. Wielkim odkryciem była Natalia Niemen, bardzo podobna do swego ojca Czesława. Jej „Dziwny jest ten świat” nareszcie znalazł godną wykonawczynię z wielką prawdą w środku. No i jeszcze demoniczna Kayah, intrygujący Stan Borys, porywająca tłumy Maryla Rodowicz i Zespół Śląsk” oraz wielki tort. Obecność ministra kultury, prezesa TVP i prezesa Polskiego Radia, nadawała stosownej rangi gali. Bankiet był szalenie wystawny, tylko piosenkarzy na nim nie było. Na Starówce Trubadurzy odsłonili swoją gwiazdę, chór śpiewał ich przeboje. Podobnie było z Kayah, Anną German i Andrzejem Dąbrowskim, którzy też odsłaniali. W tym roku czuć było atmosferę festiwalu piosenki. Ach, jak przyjemnie jest pisać takie relacje!
BOHDAN GADOMSKI



„Zamiast tego festiwalu powinni puścić jeszcze raz mecz Mołdawia –Polska, bo mniej wkurza”

Pączki   tłuszczu, królowa silikonu i głucha buldożka
Relacja z SOPOT TOPtrendy FESTIWAL 2013

Dla mnie tegoroczny SOPOT TOPtrendy FESTIWAL rozpoczął się wizytą na próbie w Operze Leśnej. Akurat trenowali swój jubileuszowy show, wciąż dynamiczni muzycy z zespołu Big Cyc, 25 lat na scenie w niezmienionym składzie i to bez jednego dnia przerwy! Napisano o nich w festiwalowym biuletynie: ”Zespół fenomen. Rockowi chłopcy z gitarami i kosmicznym poczuciem humoru. Znani nie tylko z piosenek, ale także z licznych skandali i happeningów. Sprzedali dwa miliony płyt. Zagrali ponad dwa tysiące koncertów”. Na otwarcie tegorocznego festiwalu, jeden z dwóch liderów, Krzysztof Skiba zapowiadał: „W tym dniu”bigcycomania” ogarnie całą Polskę.
Trzydniowy festiwal wypełniony aktualnymi przebojami i najbardziej znanymi wykonawcami, też miał zawładnąć telewidzami w całym kraju, stacji przynieść oszałamiającą oglądalność, miłośnikom piosenki i festiwali radość z możliwości uczestniczenia w wielkim przedsięwzięciu muzyczno-rozrywkowym. Niestety, mniej lub bardziej nieświadome pomieszanie komercji z awangardą i muzyką niszową, dało fatalny skutek.
Głucha buldożka
Występ zespołu „Big Cyc” to wielki, komercyjny 45 minutowy show. Jego goście to: królowa silikonu Patrycja Pająk, znana z urody i pięknego biustu, tutaj w roli kucharki bijącej mięsko na kotlety w zaimprowizowanym telewizyjnym studiu kulinarnym. Początkowo na jej miejscu miał stać słynny bokser Dariusz Michalczewski, ale w tym czasie przebywał zagranicą. Patrycja, co prawda biust miała zakryty, ale za to pod sukienką nie miała majtek, co dość szybko odkryli wszędobylscy paparazzi. Równie biuściasta, acz mniej atrakcyjna, za to bardziej obła w kształtach była aktorka Elżbieta, Romanowska, którą zaprosiła sama Nina, Terentiew, bo liczyła, że zrobi duże wrażenie na sopockiej publiczności. Spodziewanego efektu nie było, w piosnce z Big Cycem, była prawie niesłyszalna. Legendarny Jerzy Połomski na próbie czuł się zgubiony, mało tego, nie wiedział, co ma robić na scenie. Wreszcie reżyser Bolesław Pawica zmiłował się nad 80–letnim piosenkarzem i dał mu uwagę. Podczas występu Połomski zastosował swoje stałe ruchy estradowe, te same od 55 lat i... udawał, że znów jest ulubieńcem polskich dziewcząt („Bo z dziewczynami” nagrał już w 1973 roku) i z wdziękiem zaśpiewał... z playbacku (nagranie wspomnianej piosenki z 2007 roku z towarzyszeniem „Big Cyca”). Wszystkich gości zdystansował już samym pojawieniem się w konkurencyjnej stacji Szymon Majewski, który raz był na żywo na sopockiej scenie, a raz na wielkim ekranie w filmowych gagach z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru. Towarzyszyła mu buldożka francuska, suka, którą wybrano, bo była kompletnie głucha. Biedna psina mogłaby nie wytrzymać gigantycznych decybeli, jakie przygniatały Operę Leśną ze wszystkich stron. Jakoś mało zabawny był Krzysztof Ibisz w piżamce, uprawiający ćwiczenia gimnastyczne. Czyżby zapatrzony w siebie, nie zauważył próby wyszydzenia jego przesadnej dbałości o młody wygląd? Sowizdrzalscy rockowcy wybronili się, znaleźli pomysł na swój show. Po nim byli wprost oblegani na molo i gdziekolwiek się pojawili.
Awangarda w komercji
Nie można tego powiedzieć o Comie, niszowym zespole rockowym, którego pojawienie się na tak komercyjnym festiwalu zbudziło spore zdziwienie. I rzeczywiście, nie bardzo tutaj pasowali. Podobnie było z producentem słowiańskiego rapu, który zrobił furorę w oryginalnych teledyskach na YouTube. W konfrontacji na żywo z publicznością, okazał się bladziutki, bez spodziewanej silnej osobowości. Podobnie zagubiona na tak dużych imprezach zdaje się być Ania Dąbrowska, która też nie jest komercyjna, albo tylko taką udaje, bo nawet w show talent wzięła udział jako jurorka. Spodziewany Seweryn Krajewski miał kolejną chimerę i nie zdecydował się wystąpić w duecie z Andrzejem Piasecznym, który raz zaśpiewał „Pastorałkę”, co dziwnie zabrzmiało u progu lata, a potem już bardziej normalnie swój przebój „To, co dobre”. Tylko bardziej niż zwykle rozkołysał się i obawiano się, że spadnie z krzesła. Kazik jak zwykle zignorował nagrodę i po jej odbiór nie wyszedł. Chociaż Maria Peszek też jest awangardowa i niszowa, to nie tylko zaśpiewała, ale i nagrodę odebrała. Internauci napisali w komentarzach „dołująca siebie i innych Peszek pasowała tutaj jak dziura w moście”. Ależ rozwinął się Krzysztof Bednarek! Pojawił się z nową formacją ”Bednarek”. Mimo, że teraz jest bardziej refleksyjny, a mniej rozrywkowy (płyta „Jestem „), łączy różne gatunki muzyczne, z dużą przewagą roots reggae. On wie jak robić hałas na scenie i na widowni. Nie mogę rozumieć, na czym polega zainteresowanie tym, co robi Artur Andrus (płyta „Myśliwiecka”” jest podwójnie platynowa), który jest antywokalistą, do tego staromodnym, wiekowo też zaawansowanym, co w show-biznesie ma swoje znaczenie. Być może Polacy chcą odetchnąć przy jego muzyce, zadumać się, rozmarzyć...Pierwsze miejsce dla Andrusa w koncercie „TOP 2013” też może być tematem do analiz socjologicznych. Pan Artur cieszy się, mówi, że teraz będzie wyskakiwał nawet z lodówki. Zobaczymy jak długo potrwa ta przedziwna kariera radiowego dziennikarza, prezentera estradowego, który czasami pokazuje się w programie „Szkło kontaktowe”.
Podobno grupa „HEY” to jeden z najważniejszych polskich zespołów rockowych. Nie można tego powiedzieć o ich antywokalistce Katarzynie Nosowskiej, która nie ma głosu i marzy, żeby go wypożyczyć od Ani Dąbrowskiej. Jej statyczność na estradzie i diaboliczny wyraz twarzy (głównie oczu) drażnią i czynią z niej dziwadło artystyczne. Z drugiej strony są ludzie, którym taka „oryginalność” bardzo się podoba i kupują płyty Heya. Teraz „Do Rycerzy, do Szlachty, do Mieszczan”, która chociaż nowa, już jest platynowa i została okrzyknięta „najbardziej pozytywną płytą w historii”. Koncert w Sopocie był nudnawy, goście mało frapujący (Czesław Mozil jakby na siłę przyczepiony, bez wyrazu artystycznego, który jest jego dużym, o ile, nie największym atutem),
Kto jest teraz na topie?
 Igor Herbut z zespołu Lemon jest coraz bardziej irygujący, ale niepokoi zarysowująca się manieryczność w wokalu, oby się tylko nie pogłębiła. Rozbuchany Eney ze swoim hitem „Tak smakuje życie”, nie tylko porwał sopocką publiczność, ale zwyciężył w glosowaniu smsowym widzów. Wygrali m.in., z Pectusem, który po zmianie składu nabrał bardziej swojskiego wizerunku, bo bracia Szczepaniakowie są tak sympatyczni na estradzie, że można ich nie tylko z przyjemnością słuchać, ale i oglądać. Występ Ani Wyszkoni atrakcyjny, ale oprawa całości (dołączył Chór Akademicki Uniwersytetu Gdańskiego) i sama piosenka „W całość ułożysz mnie” zbyt pompatyczne. Aż dziw bierze, że została zakwalifikowana jako przebój. Ewelina Lisowska i jej „W stronę słońca” (już coś takiego było w wykonaniu „Dwa plus Jeden”) chyba się dalej nie przebije. Odwrotnie jest z Sylwią Grzeszczak („Flirt”), chociaż zaczyna się powtarzać zarówno w kompozycjach, tekstach jak i wykonaniu. Jestem ciekawy jej nowej płyty, która tuż, tuż...Mamy nową Lolitkę w polskiej piosence, dość odważną, apetyczną Margaret. Na razie w wersji angielskiej, ale, z jakim tupetem! Bardzo profesjonalny Łukasz Zagrobelny mile mnie zaskoczył formą, elegancją, klasą estradową. Jest ozdobą wszystkich rodzimych festiwali piosenki i już wiem, dlaczego. Nie wiem natomiast, na czym polega popularność Libera, który nie śpiewa, tylko nieźle wygląda. Aby uzasadnić swoją obecność na festiwalu, oparł się na ślicznej Natalii Szroeder, która śpiewać potrafi. Występ Loki właściwie powinienem pominąć. Jula z Internetu traci popularność, chociaż jak sama powiedziała „poszłam krok do przodu”. Czy ci wszyscy wykonawcy rzeczywiście są na szczycie topu? Internauci są innego zdania. A może oni nie słuchają radia, które rządzi się własną polityka lansowania  przebojów.
Kto jest trendy?
Na pewno nie, muzyk i sportowiec Andrzej Bachleda (reprezentant Polski w narciarstwie alpejskim, piąty w świecie). Ma w sobie wrażliwość muzyczną Górala wyrzuconego na szeroki ocean nut z całego świata. Ale tylko tyle, a to w muzyce za mało. Dr Misio zabawne dziwadełko pod wodzą aktora Arka Jakubika, który powinien pozostać przy wyuczonym zawodzie Wcale nie głosowałem na niego w przypadku Nagrody Dziennikarzy, którą dostał. Stawiam natomiast na zespół FairyTaleShow, złożony z czterech różnych osobowości, z Tomaszem Grządowskim na czele, grają energetycznego, brudnego około brytyjskiego rocka. Niektórzy uważają ich za „Beatlesów na sterydach”. Ma szansę być trendy zespół Kreuzberg, a szczególnie wokalista i autor tekstów Jurand Wójcik. Kuriozalna w nowej postaci jest Natalia NATU Przybysz, rozpaczliwie szukająca siebie po rozpadzie grupy Sistars. Wykazała się dużą odwagą próbując zmierzyć się z utworami Janis Joplin. z Natalią Sikorą jest bez szans. Znacznie lepiej rokują Red Lips, Uniqplan. Skandalem było zakwalifikowanie do koncertu zespołu „Pączki w tłuszczu”, którego lider Tomasz Karolak, nie przybył na konferencję prasową, na próbę wysłał zastępcę. Internauci napisali: „Kto jest odpowiedzialny na wpuszczenie pozbawionego talentu Tomasza Karolaka? Głosu za grosz, kto komuś takiemu pozwolił „zaśpiewać”, przepraszam, krzyczeć??” Dziwię się, że sprawny aktor z dużym doświadczeniem nie ma kontroli nad tym, czego nie potrafi robić. Zwyciężył Sebastian Riedel z zespołem, Cree, których mottem jest „Żeby żyć, trzeba grać, żeby grać trzeba żyć”, Sebastian jest trochę podobny do słynnego ojca Ryszarda, ale stara się w muzyce zachować własną tożsamość. Otrzymał jeszcze jedną nagrodę radiosłuchaczy. Gra dość staromodnego blues rocka z melodyjnym zacięciem. Widocznie to się ludziom podoba.
Zatoka sztuki
Nie jestem zwolennikiem kabareciarzy i satyryków na festiwalach piosenki. Ale festiwalowa publiczność lubi dobrą, kabaretową zabawę. Z tegorocznych wykonawców „Nocy kabaretowej” furorę  zrobili Paranienormalni, czyli Igor Kwiatkowski Robert Motyka, Michał Paszczyk. Obecnie nie mają równych sobie. Rozwinęli się zresztą fantastycznie. Zaskoczył mnie Marcin Daniec, refleksyjny i poważny, choć przebrany za górala i właśnie w takiej postaci celnie i dowcipnie komentujący życie polityczne, twierdząc, że z góry najlepiej widać. Profesjonalizmem aktorskim wyróżniali się Cezary Pazura i Olaf Lubaszenko.
Mało, który z wykonawców pojawił się w restauracji „Zatoka sztuki”, gdzie przede wszystkim odliczyli się ludzie Polsatu, zadowoleni z siebie, bez świadomości, że był to najgorszy z dotychczasowych Festiwali TOPtrendy. Do jedzenia prawie nic nie było, za to wódy w nadmiarze. Jeden z internautów skwitował to festiwalowe zamieszanie tak: „Zamiast tego festiwalu powinni puścić jeszcze raz mecz Mołdawia-Polska. Mniej wkurza”.
BOHDAN GADOMSKI




Ludzie kochają mity i nimi chcą być karmieni
Tornado wokalno-estradowe
Relacja BOHDANA GADOMSKIEGO z premiery rewii „Sny i marzenia” VIOLETTY VILLAS
15 września odbyła się premiera rewii, zwanej przez twórców także musicalem, „Sny i marzenia Violetty Villas”. Co prawda już 30 czerwca br., to samo widowisko muzyczne oglądali uczestnicy Festiwalu Łódź Miastem Kobiet 2013, ale jego życie sceniczne na dobre rozpoczęło się dopiero teraz na otwarcie sezonu w bardzo prężnie działającym pod wodzą dyrektor Moniki Kamieńskiej Akademickim Ośrodku Inicjatyw Artystycznych w Łodzi.
 Mała sala, jeszcze mniejsza scena (a właściwie jej brak), skromna scenografia (czarno-biała szachownica na materii zawieszonej na ścianie, uzupełniona przez popartowskie obrazy Sebastiana Skalskiego)) i Ona, tornado wokalno-estradowe w efektownych kreacjach. Chociaż słynna diva odeszła w zaświaty 5 grudnia 2011 roku, to 15 września 2013 roku zmartwychwstała, aby przez dwie godziny i 15 minut znów obcować ze swoją publicznością.
Gości wita Mistrz Ceremonii (magiczny, szarmancki, tajemniczy Włodzimierz Twardowski), który wyczarowuje na ten jeden wieczór wspomnień, bodajże największą gwiazdę i największą legendę polskiej piosenki Violettę Villas, „rajskiego ptaka w peerelowskim kurniku”. Tym razem, w zmarłą (do dzisiaj nie jasno określonych okolicznościach) gwiazdę, wciela się Sebastian Skalski, artysta fotografik, malarz Pop Artu, designer, animator kultury, zwany polskim Almodowarem fotografii. Wcześniej Sebastian na nowo odkrywał Marylę Rodowicz, Korę, Hankę Ordonównę, Lizę Minnelli, Tinę Turner, Amandę Lear, Dalidę... 
 Mówi: ”W moim musicalu nie ma prawdziwej Villas, jest tylko jej głos, żadna śpiewaczka czy piosenkarka nie zaśpiewa tak jak ona, więc nie ma, co udawać, że jest u nas podobny. Widz słyszy autentyczny głos Violetty i marzy o niej podobnie jak pewien hydraulik Jasiu, bohater filmu „Sny i marzenia”. Na przykładzie Violetty Villas raz jeszcze znajdujemy potwierdzenie, że ludzie kochają mity i nimi chcą być karmieni.”
Przygotowania do widowiska trwały krótko, bo zaledwie dwa tygodnie, po 7 dniach Skalski z zespołem artystycznym wszedł na salę prób, bo wcześniej już prezentował się we wcieleniu tej artystki od 5 lat. Oglądamy go w niezliczonych kreacjach, których nie sposób policzyć. Nawet imponująca blond peruka skręcona w miliony pukli, jest dziełem Jadwigi Skalskiej (matka). Buty (do każdej sukni inne) wykonał łódzki szewc. Dodatki zostały przywiezione przez Sebastiana z podróży po świecie (najczęściej wizytuje Stany Zjednoczone). Charakteryzacja na początku trwała godzinę, teraz 20 minut. 
Spektakl nie ma precyzyjnie napisanego scenariusza, nie ma też reżysera. Zachowana jest tylko chronologia zdarzeń z życia bohaterki, które słowem punktuje Mistrz Ceremonii pełniący rolę Narratora. Na scenę dość niespodziewanie wprowadzana jest postać Madame Vendetty przyjaciółki Violetty z Las Vegas. W tej roli wprost przepyszna, świetnie śpiewająca Monika Kamieńska („Utwierdź mnie”). Osobne zadania ma 5 osobowy balet, na czele z solistką i zarazem choreografką całości, uroczą Agnieszką Cygan oraz niezwykle sugestywnym, plastycznym w każdym ruchu, bardzo już profesjonalnym Kamilem Betlejem. Tancerze nie wiedzą, co Sebastian-Violetta zrobi w danej piosence i muszą bardzo uważać na każdy ruch imitatora Villas. Aż dziw bierze, że Skalski nie uczył się ruchu scenicznego, ani sposobu mówienia Villas. Po prostu wchodzi na scenę i jest...Violettą Villas. O tym decyduje talent artysty i jego pomysły. Kompletna improwizacja.
BOHDAN GADOMSKI




BOHDAN GADOMSKI w TEATRZE MUZYCZNYM w Łodzi na operetce "WESOŁA WDÓWKA" 12 stycznia 2014 roku
BOHDAN GADOMSKI z AGNIESZKĄ GABRYSIAK (tytułową postacią operetki HANNĄ GLAWARI)
Primadonna łódzkiej operetki AGNIESZKA GABRYSIAK należy do ulubionych gwiazd BOHDANA GADOMSKIEGO

 
PIOTR PŁUSKA kreuje w "WESOŁEJ WDÓWCE" główną rolę męską hrabiego Daniłę Daniłowicza
Baryton PIOTR PLUSKA w roli hrabiego Daniły Daniłowicza
PIOTR PŁUSKA i BOHDAN GADOMSKI

BOHDAN GADOMSKI i gwiazdy "Wesołej Wdówki" AGNIESZKA GABRYSIAK (Hanna Glawari) i ŁUKASZ ZAŁĘSKI (Kamil de Rosillon)
BOHDAN GADOMSKI z  SYLWIĄ STRUGIŃSKĄ (Walentyna) i ŁUKASZEM ZAŁĘSKIM(Kamil)
BOHDAN GADOMSKI i SYLWIA STRUGIŃSKA


Gromy nad piosenką
Relacja z 52 Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki OPOLE 2015

Nareszcie miasto Opole żyło swoim festiwalem piosenki, a to za sprawą wyjścia z imprezami towarzyszącymi na rynek przy ratuszu. Pretekstem było odsłanianie gwiazd w alei zasłużonych dla festiwalu (już jest ich 45), a potem spotkania z nimi i innymi biorącymi udział w trzydniowej imprezie. Ludzie mieli bliższy niż zwykle kontakt ze swoimi ulubieńcami. Na Placu Wolności można było oglądać transmisję z amfiteatru, takie wspólne oglądanie ma zupełnie inną atmosferę niż indywidualnie przed telewizorem.
Niestety, w amfiteatrze i za jego kulisami łącznie z białym living roomem pod namiotem, nie można było wyczuć festiwalowej atmosfery. Gwiazdy nie zaglądały tam jak w poprzednich latach, na zapleczu sceny nie otworzono kawiarenki z obiadowymi daniami. Nie było, więc okazji spotkać się z wykonawcami poszczególnych koncertów. Przedstawiciele mediów (głównie internetowych) siedzieli we własnym towarzystwie. Po próbie busy odwoziły poszczególnych piosenkarzy do hoteli i pensjonatów.
Brakowało sympatycznych spotkań z gwiazdami reprezentującymi poszczególne firmy płytowe w radiowej kawiarence, co jeszcze bardziej degradowało atmosferę festiwalową, jaka właśnie tu królowała na poprzednich festiwalach…
Deszcz, Skaldowie i Debiutanci
Ulewny deszcz koniecznie chciał popsuć urodzinowe „Debiuty” ze Skaldami. I prawie mu się to udawało, gdyby nie determinacja publiczności, która kupiła drogie bilety i przyjechała do Opola z całej Polski. Ludzie mokli, ale siedzieli zasłuchani w nowe głosy kandydatów na piosenkarzy. Aleksandra Nizio (znana z V edycji „The Voice of Poland”) nie zrobiła tym razem żadnego wrażenia, poprawność i brak wyróżniającej ją osobowości nie rokują optymistycznie, chociaż ona sama ma świetne samopoczucie. Żanecie Łabudzkiej nie pomogły bose stopy, Jeremiemu Sikorskiemu z tancerzami usiłowanie bycia showmenem, lokalny zespół Space bez odzewu ze strony publiczności, Mery Spolsky była tak samo oryginalna jak nazwa jej dziewczęcej formacji, jako jedyne tchnęły w starą jak festiwal piosenkę Skaldów” -„Cała jesteś w skowronkach” coś nowego, świeżego i odkrywczego. Bardzo się to wszystkim spodobało i pomyślałem po ich występie, że „Karolinka” właśnie im się należy. Ale kiedy na scenę wyszedł duet wokalny Justyna Panfilewicz&Mariusz Wawrzyńczyk z piosenką „Nie widzę ciebie”, oczywistym było, że najlepszymi wokalnie debiutantami w tym roku są właśnie oni. Cieszy, że opolska publiczność doceniła ich znakomite, duże, nośne głosy, świetną technikę wokalną i estradową swobodę. Miło ich powitać w gronie najlepszych głosów w polskiej piosence. Nagrody na pewno im pomogą: Nagroda prezydenta miasta Opola, Nagroda im. Anny Jantar („Karolinka”), Nagroda Polskiego Radia i Nagroda Biura Podróży „Itaka”. Przedstawiająca debiutantów współreżyserka Agata Młynarska udawała wczesną Krystynę Loskę (wszystko wykuła na pamięć) i nie zapomniała o tym, żeby zachować tradycję prezenterek festiwalowych tamtych lat i ubrać się, zachowywać tak jak one. Porcelanowa twarz nie była naturalna i różnie to w ławkach komentowano. Towarzyszyli jej bracia Andrzej i Jacek Zielińscy(Skaldowie), którzy na próbach udawali listonoszy (zgodnie ze swoją popularną piosenką) i schodzili w specjalnych uniformach z wierzchołka amfiteatru. Niestety wieczorem zmuszeni byli zrezygnować z tego pomysłu, bo lał deszcz...Wśród gości koncertu byli nie bardzo wiedząc, dlaczego, zawsze tacy sami, niezmienni i nierozwojowi Bracia Golec, Monika Kuszyńska wciąż świętująca swój sukces 23 miejsca na Konkursu Eurowizji, (polska wersja konkursowej piosenki jeszcze mniej ciekawa niż oryginalna), Zakopower, który wszędzie się sprawdza i...Edyta Górniak, fatalnie ubrana, źle uczesana (takie wygolone fryzurki przystają nastolatkom, a nie paniom w średnim wieku). Oglądając to wszystko pod parasolami, wśród błyskających piorunów w asyście grzmotów, nie wiedzieliśmy, że za moment czekają na nas potwornie nudne scenki i obscenki czyli Jeremiego Przybory piosenki.
A miało być wyjątkowe widowisko aktorsko-wokalne...
Za wszystko odpowiedzialna jest Magda Umer, która najpierw napisała scenariusz spotkania przy stolikach na scenie z okazji 100 urodzin Jeremiego Przybory, potem przedstawiła go dyrekcji artystycznej tegorocznego festiwalu w osobie Zuzanny Łapickiej-Olbrychskiej, ta z kolei natychmiast go zaakceptowała i dodatkowo powierzyła jej reżyserię i prowadzenie. Magda o reżyserii ma nikłe pojęcie (jest z wykształcenia polonistką), a prowadzić wielkich koncertów festiwalowych po prostu nie umie i nie nadaje się do tego. Nie miała kontaktu z publicznością, zapatrzona w kartki, z których czytała różne historyjki o postaciach z piosenek Przybory, czyniąc to niezbyt atrakcyjnie i nie tworząc stosownego klimatu. Z wykonawców nikt się specjalnie nie wyróżniał, więc nikogo nie wymieniam. Był to najsłabszy koncert festiwalu, pozostawiający po sobie niesmak. Magdzie Umer przyznano dwa dni później Grand Prix, ale za całokształt obecności na opolskich festiwalach. Wypadło to dość paradoksalnie, ale laureatka była rozpromieniona.
Super Premiery
Super Premiery to najstarszy koncert Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Usłyszeliśmy 10 piosenek wyłonionych w drodze eliminacji przez komisję konkursową złożoną z przedstawicieli TVP1 oraz partnerów koncertu –Radiowej Jedynki i Super Expressu. Reżyserował Konrad Smuga, a fantastycznie, lekko, z humorem, z wdziękiem poprowadzili go Igor Kwiatkowski i Robert Motyka, wspierała ich dyskretnie i z taktem, doświadczona prezenterka TVP1 Paulina Chylewska(piękne, eleganckie, długie suknie). W programie piosenki: „Kochaj i żyj” w wykonaniu ognistej, przykuwającej uwagę Joanny Czarneckiej z zespołu Red Lips, tym razem połączonego z ukraińskim Kozak System. Bardzo energetyczny występ! Urocza, naturalna i serdeczna, coraz bardziej popularna (nie tylko w Internecie) Kasia Popowska z idealną dla siebie i swoich możliwości piosenką „Lecę tam”. Dansowa, odmieniona, roztańczona Patrycja Kazadi z piosenką „Na zawsze”. Zdziwienie budziło zakwalifikowanie piosenek „Będę kochać” w wykonaniu Maji Hyży (za wcześnie na taki festiwal, za wcześnie) i „ADHD”, które nie znalazło w osobie Michela Vegi odpowiedniego wykonawcy, aby swoim byciem na scenie przekonał do tego, o czym śpiewa. Rutynowana Natalia Kukulska zapomina, że dzisiaj ma 39 lat i nie wypada udawać nastolatki (strój na próbie) i eksperymentować w muzyce, której w Polsce taki widz jak choćby w Opolu nie zna. Bzdurna pioseneczka „Miau” wywołała pewną konsternację i komentarze w rzędach ławek:, „ale świruje ta Kukulska, coś jej się stało”. Nowa płyta piosenkarki nie do przebrnięcia w całości, dotrwałem do trzeciego numeru i szybko wyłączyłem. Nie udała się Donatanowi piosenka „Pełnia”, chociaż Maryli Rodowicz się podoba. Postać Wampirzycy z teledysku w wykonaniu Maryli robi pewne wrażenie, ale nie na tyle, żeby ją zapamiętać i podziwiać.   Oboje liczyli na powodzenie „Pełni”, dlatego Danatana zdenerwowały uwagi krytyczne (jest przyzwyczajony do pochwał) i starł się z menadżerem Michała Szpaka i IRY, który podobno krytycznie wypowiedział się na temat Maryli. Jak doniósł Super Express, Donatan najpierw oblał wodą i wyzywał Jacka Jastrowicza, na co ten odpowiedział mu uderzeniem w twarz. Donatan trafił menadżera korkiem od butelki, a potem były wyzwiska. Z oświadczenia Jastrowicza wynika, że o obrażaniu Rodowicz nie było mowy. Nie byłem przy tym zajściu, bo bardziej interesuje mnie muzyka i jej wykonawcy, aniżeli zakulisowe plotki, więc tylko cytuję tych, którzy podobno zajście widzieli. Bardziej ciekawiła mnie pasowana na gwiazdę festiwalu Edyta Górniak, która zaśpiewała zaledwie 7 piosenek źle dobranych i wydała się być nieprzygotowana do ważnego dla siebie występu jubileuszowego (25 lat na scenie). Na próbach ustawiała swoich tancerzy, sama chodziła po niej bez pomysłu na takie spacery. Wokalnie i muzycznie stoi w miejscu i nic nie wskazuje na to, żeby ruszyła krok do przodu. Jej były mąż Dariusz Krupa opowiadał mi, że jest wyjątkowo leniwą osobą. Wszyscy zastanawiali się, kto tak niegustownie i brzydko przebrał gwiazdę, która z tyłu bardzo się poszerzyła, co ponoć związane jest z wiekiem średnim (42 lata). Podczas, gdy takie mankamenty figury panie chowają, Edyta to podkreśliła. „Piżama”, w którą się ubrała, była najbrzydszym strojem estradowym tego festiwalu. Za to maniery i wymagania godne światowych gwiazd (np. zażądała do wyboru trzech hoteli, spośród których jej menadżer wybrał „Szarą willę” dla niej i armii osób towarzyszących). Musiała być ulubiona woda mineralna i specjalny pokój na garderobę w Urzędzie Miasta, bo garderoby w amfiteatrze są za małe. Wszędzie towarzyszyli jej ochroniarze, nawet tam, gdzie wstęp mają tylko artyści. W rekompensacie za nieudany półrecital Górniak zobaczyliśmy fantastyczną, rozwojową wokalnie i muzycznie Justynę Steczkowską, która zaprezentowała najpiękniejsze, najbardziej oryginalne kreacje festiwalu, spośród których czerwona była wprost nieprawdopodobna, ukrywała pod spodem 10 osób. Doradzał jej jak zwykle fachowo Jarek Szado. Publiczność była zachwycona. Oszołomił wszystkich zwycięzca „Premier” Michał Szpak, którego dopadła alergia, ale zaśpiewał tak, że natychmiast został naszym kandydatem nr 1 na przyszłoroczny Konkurs Eurowizji w Szwecji.
Kontrowersyjne SuperJedynki
Lokalna gazeta napisała, że „SuperJedynki są do odstrzału, że muzyki w tym koncercie było jak na lekarstwo, za to hipokryzja lała się strumieniami, że w ogóle nie mają najmniejszego sensu...”. Nie zgadzam się z taką opinią. Dzięki plebiscytowi festiwal ma charakter konkursu i wywołuje ogromne emocje wśród wykonawców i publiczności. Nie sprawdził się pomysł reżysera koncertu Leszka Kumańskiego z wprowadzeniem „loży ekspertów”, jak mi później wytłumaczył, to był żart, bo dobrał osoby, które nie znają się na śpiewie i tylko, dlatego ja nie znalazłem się w tym gronie. Większość osób potraktowała zabieg reżysera dosłownie i stąd nieporozumienia. Być może SuperJedynkom potrzebna jest rewolucja i kiedyś odbędą się w zupełnie innej formule, ale o ich likwidacji nie ma mowy, bo to podstawa tego festiwalu. „Do amfiteatru przychodzi się na widowisko,  nie na  słuchanie muzyki” -mówi twórca SuperJedynek Sławomir Zieliński i ma rację, bo telewizja to przede wszystkim obraz (znakomita wizualizacja piosenek!). O tym, że Polacy chcą oglądać SuperJedynki świadczy bardzo wysoka oglądalność i ponad 25 procent rynku w czasie, gdy grała piłkarska reprezentacja Polski. Najbardziej ucieszyła mnie SuperJedynka w kategorii SuperArtystka dla Justyny Steczkowskiej, do pozostałych mam zastrzeżenia. Festiwal zakończył koncert „Muzyczna biografia- 90 lat Polskiego Radia”, które w tym roku obchodzi swój jubileusz. Królowała w nim dawna kadra tego festiwalu, spośród której najbardziej podobali się: niestrudzona Alicja Majewska, odmieniony w znakomitej formie, świetnie wystylizowany Andrzej Piaseczny, Edyta Bartosiewicz w swoim najlepszym występie festiwalowym, jaki oglądałem. Zaskoczyła mnie Barbara Kurdej-Szatan, której nie podejrzewałem o taką formę wokalną i widowiskową, Sława Przybylska, która mimo 84 lat, wypadła znacznie młodziej. Ale przede wszystkim zachwyciła rewelacyjna doktor literaturoznawstwa Karolina Cicha, następczyni Ewy Demarczyk, której piosenkę „Rebeka” zaśpiewała ciekawiej wokalnie, dając popis ogromnych możliwości i umiejętności (pokażę artystkę osobno). Na widownię spadały złote konfetti, płonęły sztuczne ognie, ulatywały imponujące dymy. 52 KFPP w Opolu przeszedł do historii.
BOHDAN GADOMSKI
                XX FESTIWAL GWIAZD w MIĘDZYZDROJACH
     BOHDAN GADOMSKI  recenzent festiwalu, który relacjonowałem i oceniałem  po raz20-ty!

W tym roku pewne gwiazdy wyróżniono zbyt późno, inne za wcześnie
Samorządowy jubileusz
Relacja z XX Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach




W Alei Gwiazd są już 162 odciski dłoni z autografami łącznie z 11 tegorocznymi. Jest 6 rzeźb, opodal tablica poświęcona twórcom festiwalu (Waldemarowi Dąbrowskiemu i Adamowi Myjakowi) i mecenasowi tej imprezy Janowi Kulczykowi. Mimo, że tegoroczny Festiwal Gwiazd miał charakter jubileuszowy, akcentowała to tylko retrospektywna wystawa i metrowy tort z 20 świeczkami wniesiony na finał programu słowno-muzycznego kończącego pierwszy dzień tej dużej imprezy wypełnionej po brzegi różnorodną ofertą artystyczną. Nie było Drugiego Programu TVP, który zwykle patronował festiwalowi i rejestrował galę z odciskami dłoni, nie było żadnej ogólnopolskiej relacji, więc praktycznie poza regionem nikt nie wie, co w tym roku działo się w pierwszym tygodniu lipca w Międzyzdrojach.


Lubaszenko –dyrektor idealny

Już po raz piąty znakomity aktor, coraz ciekawszy reżyser, coraz bardziej doświadczony dyrektor Olaf Lubaszenko zaprosił publiczność na Festiwal Gwiazd do Międzyzdrojów. Postarał się w miarę skromnych środków finansowych (budżet opierał się przede wszystkim o środki samorządowe i kilku sponsorów komercyjnych) przygotować atrakcyjny i różnorodny program. Były koncerty dla młodego odbiorcy, aby zainteresować go festiwalem (De Mono, Kamil Bednarek, Raggafaya, Roods Rockets, Alicja Janosz), przepyszny wieczór kabaretowy mistrza słowa i ruchu Emiliana Kamińskiego (jubileusz), wysmakowane i dopracowane w każdym szczególe spektakle („Kolacja na cztery ręce”), ekwilibrystyczny monodram Justyny Sieńczyłło („Mój dzikus”), przezabawna komedia („Lunch o północy”), intrygujący kryminał („Intryga”) czy olśniewający muzycznie i wokalnie recital mezzosopranistki Alicji Węgorzewskiej i skrzypka Bogdana Kierejszy. Do tego wszystkiego imprezy dla dzieci, warsztaty teatralne, sesje autografowe, wystawa malarska aktorki, wernisaż rysownika-satyryka, filmowa projekcja nocna i mecz piłki nożnej. Nie sposób być na każdej z tych imprez i obejrzeć wszystko. Dlatego relacjonuję imprezy wybrane, najciekawsze i najbardziej atrakcyjne w mojej recenzenckiej ocenie. 
                                         BOHDAN GADOMSKI i ALICJA WĘGORZEWSKA
BOHDAN GADOMSKI, ALICJA WĘGORZEWSKA i BOGDAN KIEREJSZA

Wydarzenie artystyczne
Spektakl „Kolacja na cztery ręce” legendarnego niemieckiego muzykologa Paula Barza była już wystawiana w Polsce. Jej bohaterami są wielcy kompozytorzy Fryderyk Haendel i Jan Sebastian Bach, którzy prowadzą błyskotliwą konwersację, a w słownych potyczkach towarzyszy im rozmiłowany w operze lokaj Schmit. Po raz kolejny reżyserii tej sztuki podjął się niezawodny Krzysztof Jasiński, a w sposób wręcz mistrzowski zagrali Emilian Kamiński i Olaf Lubaszenko. Kluczem do sukcesu tej sztuki jest... obsada i wprost idealną reżyser znalazł w ich osobach. Zaskoczył mnie mile znany piosenkarz (z wykształcenia śpiewak) Maciej Miecznikowski w roli lokaja, idealnie uzupełniający parę głównych bohaterów. Dla całej trójki pokłony i brawa! Zza kulis powstawania tego wydarzenia festiwalowego dowiedziałem się, że Kamiński i Lubaszenko pracowali sami w Teatrze Kamienica, a gdy przyjechał do nich Jasiński pojechali do jego daczy na Mazurach, aby tam szlifować poszczególne sceny w stodole. Trwało to 10 dni dwa razy dziennie. Nie było ani jednej kłótni.
Jubileusz Emiliana Kamińskiego



Dzień wcześniej oglądaliśmy Emiliana Kamińskiego w Wieczorze Kabaretowym, który jest pretekstem do jubileuszu 40-lecia jego pracy. Niełatwo jest napisać dobry scenariusz, wyreżyserować i zagrać siebie. Okazało się, że Emilian Kamiński to potrafi. Opowiada w przezabawny, aktorski sposób o swoim teatrze, o historii, o wielkich ludziach, z którymi się zetknął (Niemen, Hanuszkiewicz, Holoubek), przy okazji kapitalnie parodiując ich najbardziej charakterystyczne gesty, mowę, ruchy...Były anegdoty, żarty. Wykonał też pieśni i piosenki znanych bardów (Brela, Okudżawy) i z repertuaru Teatru Domowego (legendarne „Bluzg” i „Wrona”). Wszechstronny, wielki talent i wspaniały głos aktora i śpiewaka. Owacja na stojąco.
Monolog współczesnej kobiety
JUSTYNA SIEŃCZYŁŁO
 Ledwo ochłonęliśmy po spotkaniu ze sztuką Emiliana Kamińskiego, a już bawiliśmy się znakomicie na monodramie Justyny Sieńczyłło pt. „Mój Dzikus”. który jest monologiem współczesnej kobiety, miejscami wzruszającym wzbogaconym dowcipnymi piosenkami, zrealizowany w nietypowej dla polskiej sceny teatralnej konwencji – one women show, który bazuje na żywym kontakcie z publicznością. Półtoragodzinne przedstawienie zabarwione piosenkami w wykonaniu znakomicie śpiewającej aktorki. Dzięki sztuce Jakuba Należytego można spojrzeć z dystansu i z komediowej strony na małżeńską codzienność. Ogląda się z wielką przyjemnością i z podziwem dla kunsztu aktorskiego, dla perfekcyjnie opanowanego warsztatu Justyny Sieńczyłło, bezsprzecznie najlepszej aktorki tego festiwalu, obleganej w Międzyzdrojach przez wielbicieli jej talentu.
Życie jest piosenką
Nie podejrzewałem znanego autora tekstów piosenek Jacka Cygana, że jest tak bardzo zapatrzony w siebie. Udowodnił to w spektaklu, który trudno określić jakąkolwiek formą wypowiedzi artystycznej. Owszem, było kilka jego piosenek, które wspaniale zaśpiewały Joanna Trzepiecińska i Natalia Sikora, ale tak przegadanego programu muzycznego jeszcze nie widziałem. Cygan sam napisał scenariusz, sam go wyreżyserował, sam prowadził, nawet sam zaśpiewał kilka własnych piosenek, co jest sporą odwagą, bo nie posiada podstawowych warunków wokalnych, żeby czynić to publicznie. Chciał nas zaprosić do świata swoich piosenek, a wyszło, że uczestniczymy w pogadance na własny temat. Na to wszystko przystał dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie Andrzej Seweryn, który na moment też się pojawił i nawet próbował zaśpiewać pieśń „A mury runą”. Szkoda wielka, że tak nieudany program sceniczny łączył się z jubileuszem festiwalu i jego oficjalnym otwarciem.
                                     BOHDAN GADOMSKI i JOANNA TRZEPIECIŃSKA

 Gwiazda festiwalu
Śpiewaczka Alicja Węgorzewska została okrzyknięta „gwiazdą nr 1 festiwalu”. Jedyna artystka, która była ubrana jak gwiazda, zarówno prywatnie jak i na scenie, dała wspaniały koncert „I Collori Dell Amore”, na którego repertuar złożyły się utwory z jej najnowszej płyty. Jest tam zestaw wyjątkowych kompozycji do fantastycznych włoskich tekstów napisanych przez nią samą plus dwa covery „Caruso” i ”Mi Manchi”. Płyta wykraczająca poza standardowe ramy poszczególnych tytułów w klasycznej-popowej produkcji dyrygenta Tomka Szymusia.  Po premierze napisano, że artystka powinna dostać medal za to, że ułatwia ludziom kontakt z muzyką klasyczną. Alicja Węgorzewska wystąpiła w koncertowej czarnej sukni z opinającą elastyną i z kaskadą czarnych tiulowych falban na dole


Wyglądało to bardzo stylowo i atrakcyjnie. Przepiękny wieczór w Kasynie Hotelu Amber Baltic, który profesjonalnie potrafił zadbać nie tylko o gwiazdy festiwalu, ale wszystkich gości, także tych festiwalowych. Kieruje nim szalenie sprawnie, ujmująca kulturą i odpowiednim podejściem do pracowników i gości, dyrektor i generalny manager Monika Kowalska.
Dla relaksu
O to, żeby wszyscy zainteresowani festiwalem wychodzili z poszczególnych imprez w dobrym nastroju, zadbali dyrektor Lubaszenko i nowa ekipa realizatorów firma MasterBrand na czele z Anną Andrych. Pogratulować debiutu. Był lekki, zabawny spektakl „Lunch o północy” dynamicznie i z nerwem wyreżyserowany przez wszechstronnego Jakuba Przebindowskiego, z piękną rolą specjalnie napisaną dla Joanny Kurowskiej, która zagrała ją brawurowo. Dzielnie ją wspomagali Piotr Gąsowski i Paweł Królikowski. Błysnęła w niej wyróżniająca się temperamentem, urodą i nerwem komediowym debiutująca w Międzyzdrojach  Anna Oberc
 
BOHDAN GADOMSKI z ANNĄ OBERC, największym aktorskim odkryciem festiwalu
Podobnie było ze sztuką „Pół na pół” ze świetnym duetem Piotr Polk i Piotr Szwedes oraz z „Intrygą’ z udziałem m.in. świetnych Joanny Koroniewskiej i Tomasza Stockingera. 
BOHDAN GADOMSKI i PIOTR POLK
PIOTR POLK
Punkt kulminacyjny
Wszyscy czekali na punkt kulminacyjny festiwalu, czyli odciskanie dłoni na Promenadzie Gwiazd, którą w tym roku potraktowano trochę minimalistycznie, ale zachowując dotychczasowy charakter i scenerię, czyli czerwony dywan, scenę ze schodami, rozmieszczenie gości wokół zdarzenia i miejsca dla publiczności, która szczelnie otoczyła to miejsce przed Hotelem Amber ze wszystkich stron. Piękna nadmorska sceneria, dużo kwiatów i wszędzie niekończące się odciski dłoni gwiazd z całego dwudziestolecia. Szkoda, że muzyka była z taśmy i nie zawsze trafnie dobrana, ale gala broniła się swoją dostojnością i tradycjami. W tym roku odciskali dłonie; nestor aktorstwa 91 letni Witold Pyrkosz, którego żona źle ubrała, myląc spacernik z czerwonym dywanem i wyróżnieniem, jakie spotkało jej męża. Pan Witold pojawił się w białej koszuli i niebieskich dżinsach. A wystarczyła stosowna letnia marynarka z kwiatem w butonierce. Z odciskiem Witolda Pyrkosza spóźniono się o jakieś 15 lat.
 
WITOLD PYRKOSZ
 Z kolei to samo wyróżnienie dla Jakuba Wesołowskiego bardzo przyspieszono, co prawda było to związane z jego nieobecnością w ub. roku (nagroda zespołowa za rolę w serialu „Czas honoru”), ale są niewątpliwie pewne kryteria dla wyróżnionych, których należy się trzymać. Jakub ubrał się w niebieski garniturek po młodszym bracie z jaśniutkimi, łokietnikami. Nie wyglądało to elegancko. Jeszcze powinna odczekać w kolejce serialowa aktoreczka Magdalena Różczka, tak stremowana podniosłością chwili, że drżała jak osika. Ubrana w luźną, brązową, nietwarzową suknię, fatalnie dobrała jej kolor, który czynił z niej bezbarwną i nudną. Do tego wszystkiego zapomniała pójść do fryzjerki, urzędującej tuż obok...
MAGDALENA RÓŻCZKA
Nie ma specjalnych zasług charakterystyczny aktor serialowy Paweł Królikowski, który był najgorzej ubranym z wyróżnionych. Luźna, wymięta koszula i opadające niewyprasowane spodnie, tworzyły smutny obraz niezadbanego polskiego aktora tuż po robocie. Piotr Gąsowski starał się jakoś pokazać (czerwone spodnie), ale nie na tyle elegancko, żeby go za to pochwalić. Jacek Cygan w stroju na popołudniowy spacerek, a nie jubileuszową galę. Henryk Sawka nie zmienił roboczego obuwia, a strój też był bardziej roboczy niż wyjściowy. Mikołaj Grabowski odświeżony, ale zbyt swobodnie ubrany jak na taką okazję. Piotr Polk najbardziej elegancki (ciemna marynarka, błękitne spodnie i jasne dodatki), ale przydałby się jeszcze jeden element dekoracyjny. Pośmiertnie nagrodzono wspaniałego aktora Jerzego Turka, też za późno, bo był najbardziej zasłużony w tym gronie. Jedyną gwiazdą stosownie ubraną na taką galę była wspomniana już śpiewaczka i nowy dyrektor Mazowieckiego Teatru Muzycznego Alicja Węgorzewska. Zjawiskowa suknia z białego szyfonu ze srebrnymi kryształami Swarowskiego (wyszywane, niewklejane), zaprojektowana na wzór sukni greckiej bogini Ateny i misternie upięty kok z tiarą. Na przegubie ręki brylantowa bransoleta wartości 50 tysięcy złotych, srebrne buciki Hogla ręcznie robione. W uszach kolczyki po dwa karty każdy. Fryzurę upinano dwie godziny, rozmontowywano pół godziny. To wszystko spowodowało, że publiczność poczuła powiew hollywodzkicj gali odcisków dłoni amerykańskich gwiazd. Po widowni poszedł szmer zachwytu i ogromne brawa. Międzyzdrojska publiczność przyszła tutaj podziwiać prawdziwe gwiazdy w gwiazdorskiej oprawie. Poważnie została potraktowana tylko przez jedną. Szkoda.
BOHDAN GADOMSKI

ALICJA WĘGORZEWSKA-największa gwiazda festiwalu.